Wojska Obrony Terytorialnej. Największy militarny sukces PiS?

W skali roku ze służby rezygnuje średnio 10 procent żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej /Wojska Obrony Terytorialnej /materiały prasowe
Reklama

Wojska Obrony Terytorialnej to autorski projekt ministra Antoniego Macierewicza. Mimo wielu zarzutów dotyczących systemu szkolenia, propagandy, jaka towarzyszyła ich tworzeniu i drenowaniu Wojsk Operacyjnych z funduszy, ludzi i sprzętu, sama idea WOT jest godna pochwały. Jak wygląda nowy rodzaj sił zbrojnych?

Choć to może wydać się kuriozalne, ale największą krzywdę nowemu rodzajowi sił zbrojnych zrobili sami jego twórcy, choć zamysł utworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej należy pochwalić i mu przyklasnąć, tak początki nie były takie różowe, a i dziś nie wszystko jeszcze działa, jak powinno.

Plany tworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej powstały jeszcze za czasów rządów koalicji PO-PSL. Wówczas jednak ich utworzenie uzależniano od sytuacji budżetowej państwa. Po objęciu resortu obrony przez Antoniego Macierewicza budowa nowego rodzaju wojsk nabrała rozmachu, choć na początku nie zabezpieczono odpowiednio źródeł finansowania tworzonych jednostek.

Reklama

Pierwotnie mówiło się o dwóch rodzajach jednostek: lekkiej piechocie i oddziałach zmechanizowanych, wyposażonych w transportery opancerzone i czołgi. Prawdopodobnie w ministerstwie zdano sobie sprawę z tego, że tworzenie oddziałów zmechanizowanych WOT może okazać się bardzo kosztowne, głównie ze względu na brak nadwyżek sprzętu w magazynach mobilizacyjnych.

Obecnie plan rozbudowy Wojsk Obrony Terytorialnej zakłada rozwinięcie ich do stanu 17 brygad lekkiej piechoty liczących w sumie ok. 53 tys. żołnierzy.

Komandosi Obrony Terytorialnej

Początki były stanowczo złe, co odbiło się na obecnym wizerunku żołnierzy WOT, którzy są określani, jako "Pretorianie Macierewicza", czy "weekendowi komandosi". To drugie określenie zawdzięczają wizji, jaką miał pełnomocnik MON ds. tworzenia Obrony Terytorialnej Kraju, Grzegorz Kwaśniak. W wywiadzie dla "Kultury Liberalnej", powiedział on: "Obrona Terytorialna będzie szkolona według wzorców wojsk specjalnych. Również jej sprzęt będzie wzorowany na tych wojskach - lekki, przenośny, ale o dużej sile rażenia. Będzie to więc formacja na pograniczu wojsk specjalnych i piechoty".

Uważał on, że mimo weekendowego systemu szkolenia i kilku dni w roku spędzonych na poligonie będzie wstanie wyszkolić żołnierza, który po trzech latach osiągnie gotowość operacyjną. Według Kwaśniaka "eksperci, oficerowie wojsk specjalnych, którzy są autorami tego programu, twierdzą, że to w zupełności wystarczy". Do tego pojawiły się hasła walki ze specnazem i propagandowe wydarzenia, podczas których "terytorialsi" po szesnastu dniach szkolenia podczas manewrów zdobywali i zabezpieczali lotnisko.

Wówczas wywołało to bardzo negatywne reakcje żołnierzy.

- Nie tędy droga - twierdził wtedy mój rozmówca. - Mówi się tym chłopakom, że będą walczyć ze specnazem, że są komandosami. Problem w tym, że ja się szkoliłem kilka lat, a oni po trzech miesiącach są przedstawiani jako herosi, którzy opanowali lotnisko.

- Nie mówię tego, żeby deprecjonować ich zaangażowanie. Jest ono godne pochwały. Nie można jednak zapominać o odpowiednim poziomie wyszkolenia. Teraz jest czas na ciężką pracę, a nie medialne show - dodawał.

Inny obraz

Wielu ekspertów uważa, że słowa o szkoleniu wzorem wojsk specjalnych są ukłonem w stronę organizacji paramilitarnych, w których etos komandosa jest bardzo żywy. Wielu członków organizacji proobronnych za własne pieniądze szkoli się ze strzelania dynamicznego, chodzą na kursy ratownictwa taktycznego, czy saperskie.

Patrząc jednak na sposób użycia WOT w innych państwach świata, ochotnicy z nowo tworzonych brygad mogą się wielce rozczarować. Podobnie jak ci, którzy rozpoczęli służbę na wschodzie kraju. Wspominał o tym gen. broni w st. spocz. Waldemar Skrzypczak, mówiąc w wywiadzie dla "Kultury Liberalnej": "Jeżeli unikną rotacji żołnierzy, tzn. w jednostce będzie meldowała się za każdym razem ta sama osoba, to się ją wyszkoli. Obawiam się jednak, że rotacja będzie znaczna. Ludzie się zniechęcą, bo ćwiczenia wojskowe mogą być atrakcyjne dwa, trzy weekendy. Potem przyjdzie zima, trzeba będzie pojechać czołgiem w pole i się okopać. Po pierwszym takim wypadzie ochotnicy 'zachorują', niezależnie od motywacji patriotycznej".

I faktycznie rotacja jest dość spora. Po kilku miesiącach służby rezygnuje 14 procent ochotników. Dowódca WOT, gen. Kukuła mówił: "Odsetek strat wynikających z rezygnacji żołnierzy od początku formowania WOT do końca ubiegłego roku przekroczył 14 proc., a w skali roku daje to ok. 10 procent ubyć ewidencyjnych związanych z rezygnacją żołnierzy. Dodał, że większość rezygnujących podaje przyczyny zdrowotne i zmianę planów życiowych. Choć zdarzali się tacy, którzy jako przyczynę podawali niespełnione oczekiwania wobec służby".

Nowe otwarcie

Medialne show nieco osłabło po odejściu ze stanowiska ministra Antoniego Macierewicza. Można odnieść wrażenie, że wówczas bardziej zabrano się do pracy, niż utrwalania wizerunku pogromców specnazu. Obecnie przeważa wizerunek żołnierza, który ma pomagać obywatelom. Wspierać władze lokalne nie tylko podczas wojny, ale także klęsk żywiołowych.

Stąd być może dowództwo powinno się pochylić nie tylko nad zakupem broni przeciwpancernej, która lepiej byłaby wykorzystana w Wojskach Operacyjnych, czy karabinów snajperskich, a na zakupie sprzętu inżynieryjnego - spychaczy, koparek, beczkowozów, łodzi.

Sam minister Mariusz Błaszczak mówił, że "żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej potwierdzili swoją wartość podczas m.in. nawałnic i powodzi, kiedy ratowali życie i mienie tych, którzy byli zagrożeni. Są zawsze blisko, są zawsze gotowi. Służą społeczności lokalnej, służą Polsce". Jest to szansa na zmianę wizerunku żołnierza WOT, który obecnie jest głównie celem drwin i złośliwości.

Drogo i łatwo

Choć czasem żołnierze jednostek liniowych mają słuszność, wypominając Wojskom Obrony Terytorialnej drenaż kadr, nowoczesnego sprzętu, w tym niezbędnych innym jednostkom środków transportu, które w WOT na co dzień stoją w garażach, lub pod chmurką. Wypomina się też ułatwioną drogę awansu i bezprzetargowe procedury zakupów.

Wielu moich rozmówców podkreślało, że podoficerowie WOT po kilkumiesięcznej szkółce czują się niczym generałowie. Jak mówią, wynika to prawdopodobnie z wpojonego na początku poczucia wyjątkowości, choć nie przekłada się na wiedzę i umiejętności. Co gorsze - bardzo często instruktorami w brygadach zostają osoby, które odbyły "szesnastkę" i przeszły kilkudniowy kurs instruktorski i potem szkółkę.

Być może się to zmieni w najbliższym czasie. Niedawno w Toruniu sformowano Centrum Szkolenia WOT oraz szkołę podoficerską, które mają być kuźnią kadr Wojsk Obrony Terytorialnej. Kursy będzie można ukończyć zarówno w miejscu stacjonowania macierzystej brygady, jak i w Centrum Szkolenia - wynika to z lokalnego charakteru służby i opłacalności finansowej szkolenia. A na pieniądze dowództwo WOT musi się coraz częściej oglądać.

WOT są też znacznie droższe, niż planowano. W pierwszym roku funkcjonowania WOT miały kosztować budżet maksymalnie 400 mln. Kosztowały 880 mln. W 2018 roku 1,1 mld zł. W tym roku mogą kosztować budżet 1,5 mln. To więcej niż budżet Marynarki Wojennej i Wojsk Specjalnych!

Wciąż w formowaniu

Wojska Obrony Terytorialnej nadal znajdują się w fazie formowania i podlegają bezpośrednio ministrowi Obrony Narodowej. Skompletowanie dowództwa nowego Rodzaju Sił Zbrojnych wynosi ok. 90 proc., a trzech pierwszych brygad sformowanych na wschodzie Polski około 80 procent.

Budowa Wojsk Obrony Terytorialnej jest bardzo dobrym pomysłem, mam jednak coraz częściej wrażenie, że MON podchodzi do tematu bardzo nierozważnie. Tworzenie WOT stało się priorytetem, na czym już ucierpiała i w przyszłości nadal może ucierpieć gotowość jednostek operacyjnych. Głównie ze względu na brak środków finansowych.

Wyposażenie, a przede wszystkim utrzymanie jednostek WOT (szkolenie, koszty osobowe, organizacyjne) mogą okazać się zbyt wysokie w stosunku do rzeczywistych korzyści. Może się skończyć podobnie jak z Narodowymi Siłami Rezerwowymi, których potencjał został zmarnowany.

Wojska Obrony Terytorialnej są potrzebne jako faktyczne wsparcie dla wojsk operacyjnych i miejsce, gdzie można zapewnić ciągłość szkolenia rezerwistów (w ostatnich latach do cywila odeszło ok. 30 tys. żołnierzy). Pozostaje jedynie pytanie, jaką drogą w przyszłości pójdzie MON.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: militaria
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy