Wojna ma swoje prawa

Prawo konfliktów zbrojnych chroni ofiary wojen: rannych i chorych w wojnie lądowej i morskiej, jeńców i ludność cywilną. Nie chroni żołnierzy, o ile nie zostali ranni lub nie są jeńcami. Ale jest również inny problem: jakimi środkami można eliminować siły wroga? - mówi Janusz Symonides, ekspert od międzynarodowego prawa i bezprawia.

Profesor Janusz Symonides jest specjalistą od prawa międzynarodowego, absolwentem Wydziału Dyplomatyczno-Konsularnego Szkoły Głównej Służby Zagranicznej, University College w Londynie i Haskiej Akademii Prawa Międzynarodowego. Pracuje w Instytucie Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego oraz Społecznej Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania w Łodzi.

Cezary Klukowski, "Polska Zbrojna": Jak pan ocenia rolę sił zbrojnych w zażegnywaniu współczesnych zagrożeń dla bezpieczeństwa międzynarodowego?

Janusz Symonides: - Żyjemy w czasach, kiedy funkcje siły militarnej istotnie się zmieniają. Teraz wojsko ma zapewnić utrzymanie pokoju, zapobiegać ciężkim, masowym naruszeniom praw człowieka oraz uczestniczyć w operacjach pokojowych. Prawo międzynarodowe zakazuje użycia siły zbrojnej. Nie wolno jej stosować przeciw integralności terytorialnej i niepodległości politycznej jakiegokolwiek kraju ani w żaden inny sposób niezgodny z celami Narodów Zjednoczonych. Jeśli jednak jakieś państwo dokona napaści zbrojnej na inne, to napadniętemu zawsze przysługuje prawo do obrony, indywidualnej lub zbiorowej. Rada Bezpieczeństwa ONZ (RB ONZ), kiedy działa w sytuacjach zagrożenia, naruszenia pokoju lub aktu agresji, może, zgodnie z rozdziałem VII artykuł 42 Karty Narodów Zjednoczonych (KNZ), użyć środków o charakterze wojskowym.

Reklama

Czy ta "walka o pokój" to jedyne narzędzie?

- Można również grozić. Odstraszanie ma spełniać funkcje prewencyjne. Według wybitnego francuskiego teoretyka profesora Georgesa Scelle'a siła militarna może odgrywać podwójną rolę - występować w interesie konkretnego państwa, ale też całej społeczności międzynarodowej. Okręty wojenne na morzu otwartym są na przykład czynnikiem wpływającym na zapewnienie pokoju i porządku. Mogą one, w imieniu tej społeczności, dokonywać inspekcji i przez to służyć powstrzymaniu piractwa, zwalczaniu niewolnictwa czy przemytu broni.

Czy zgodzi się pan z tym, że prawo konfliktów zbrojnych nie chroni żołnierzy?

- Napalm czy biały fosfor użyty przeciwko cywilom to zbrodnia. Zastosowany przeciw żołnierzom - już nie. Użycie broni igiełkowej jest zbrodnią, ale w walce zbrojnej to częsta praktyka. Tak samo jest z bronią kasetową. Uważam zatem, że prawo konfliktów zbrojnych nie odpowiada obecnym standardom, bo nie wszyscy są wobec niego równi. Prawa człowieka przysługują przecież także żołnierzom. W wielu armiach problem ochrony prawa do życia żołnierza jest bardzo nośny. W Wielkiej Brytanii było już kilka procesów, w których oskarżano dowództwo o narażenie na śmierć żołnierzy na skutek niewyposażenia ich w odpowiedni sprzęt. Jeśli żołnierz znajdował się w kiepsko opancerzonym transporterze i wyleciał w powietrze, jego rodzina może się domagać odszkodowania i ukarania winnych niedopełnienia obowiązków.

Kogo zatem chroni prawo konfliktów zbrojnych?

- Ofiar wojen w czterech kategoriach: rannych i chorych w wojnie lądowej i morskiej, jeńców i ludność cywilną. Nie chroni żołnierzy, o ile nie zostali ranni lub nie są jeńcami. Ale jest również inny problem: jakimi środkami można eliminować siły wroga? Na przykład za pomocą środków niepowodujących zbędnych cierpień czy napalmu? W wielu krajach, obok armii zawodowej, do wojska wcielani są poborowi, którzy niekoniecznie popierają politykę państwa. Tak powstaje problem respektowania praw człowieka w samej armii.

Co to jest jurysdykcja uniwersalna?

- Oznacza to, że osoba winna zbrodni międzynarodowych może być pociągnięta do odpowiedzialności przed trybunałem karnym państwa, które w swoim prawie ma zapis o takiej możliwości. Normalnie przed sądami wewnętrznymi do odpowiedzialności karnej mogą być pociągnięci ci, którzy są obywatelami tego kraju albo zostali oskarżeni o zbrodnie dokonane na jego terytorium. W przypadku zbrodni międzynarodowych sprawca nie musi mieć ani obywatelstwa tego kraju, ani czyn, o który jest oskarżony, nie musiał być dokonany na jego terytorium. Jedyny warunek jest taki, że osoba ta znajduje się na jego terytorium i popełniła zbrodnię międzynarodową.

Czyli polski żołnierz, który z zimną krwią zabije cywila w Afganistanie, może zostać osądzony na przykład przez Francuzów?

- W ramach jurysdykcji uniwersalnej może być pociągnięty do odpowiedzialności, o ile znajdzie się na terytorium państwa, którego prawo karne przewiduje taką możliwość.

W ostatnich latach zmieniła się koncepcja odpowiedzialności za bezpieczeństwo międzynarodowe. W jakim stopniu?

- Po 2005 roku mamy do czynienia z nową koncepcją odpowiedzialności za ochronę. Przewiduje ona, że jeśli państwo dokonuje zbrodni międzynarodowych, dopuszcza się aktów ludobójstwa, zbrodni wojennych lub przeciw ludzkości czy czystek etnicznych, to społeczność międzynarodowa nie tylko może, ale jest zobowiązana reagować.

- Po pierwsze, trzeba ocenić, czy został przekroczony pewien poziom naruszeń, a jest to wyjątkowo trudne, bo jak zmierzyć rozmiar cierpienia i krzywd? Po drugie, muszą być zbadane intencje państw dążących do interwencji zbrojnej. Mogą one mówić, że kierują się względami humanitarnymi albo troską o przestrzeganie praw człowieka, ale w istocie może chodzić o partykularny interes. Po trzecie, siła militarna powinna być użyta wtedy, gdy istnieje szansa na odniesienie sukcesu, gdy jej zastosowanie doprowadzi do wyeliminowania czy powstrzymania zbrodni, a nie do pogorszenia sytuacji. Dlatego użycie siły powinno być ostatecznością.

Ma pan na myśli operację w Iraku, która w środowisku prawniczym nadal wzbudza wiele emocji?

- W przypadku Iraku dla wielu nie do końca było jasne, o co chodzi. Czynnik humanitarny na początku w ogóle nie był podnoszony. Podkreślano, że Irak nie przestrzegał przyjętych wcześniej decyzji Rady Bezpieczeństwa o zakazie produkcji broni masowego rażenia, której w końcu nie znaleziono. Okazało się zatem, że powód interwencji był pretekstem.

Czy współczesny porządek międzynarodowy jest stabilny, a instytucje dbające o niego działają sprawnie?

- System międzynarodowy właściwie funkcjonuje tylko wtedy, gdy wielkie mocarstwa ze sobą współpracują. Rada Bezpieczeństwa ONZ składająca się z pięciu stałych członków powinna być powiększona, bo w obecnym składzie nie odzwierciedla w pełni rzeczywistej sytuacji geopolitycznej. W moim przekonaniu powinni w niej zasiadać przedstawiciele takich państw, jak Brazylia, Indie, Niemcy czy Japonia oraz krajów arabskich i afrykańskich. Narody Zjednoczone muszą być zreformowane, żeby mieć większą legitymizację.

Jakie są minimalne standardy zachowań humanitarnych w konflikcie zbrojnym?

- Nie da się oddzielić prawa konfliktów zbrojnych od humanitarnego. Zgodnie z konwencjami haskimi państwa są zobowiązane do prowadzenia wojny w określony sposób. Przede wszystkim powinny oszczędzać ludność cywilną, chronić rannych i chorych oraz odpowiednio traktować jeńców wojennych. Przy okazji operacji w Afganistanie pojawił się problem, czy zastosowano prawo międzynarodowe i czy prawa jeńców są w pełni przestrzegane. Stany Zjednoczone posługiwały się terminem "enemy combatant", którego nie ma w prawie humanitarnym, i dość swobodnie go interpretowały. W tej dziedzinie też zachodzą zmiany. Kiedyś na przykład przemoc seksualna nie była traktowana jako zbrodnia wojenna. Teraz jest.

Jak zmierzyć poziom naruszenia prawa, aby reakcja międzynarodowa była uzasadniona?

- Nie jest to proste, bo w pewnych sytuacjach coś może być uznane za dostateczny powód do interwencji, a w innych nie. Poza tym państwa często kierują się własnymi interesami. Inna reakcja będzie na wydarzenia w Bahrajnie, który jest sojusznikiem, a inna na to, co się dzieje w Syrii - ze względu na jej stosunki z Iranem czy Izraelem. W takich sprawach społeczność międzynarodowa poddawana jest pewnego rodzaju testowi, polegającemu na badaniu poziomu tolerancji na konkretne zjawiska.

Jak przedstawia się kwestia obowiązku przestrzegania praw człowieka przez walczące strony?

- Od dawna toczy się dyskusja o tym, do czego państwo jest zobowiązane w zakresie przestrzegania praw człowieka. Formułowano tezy, że musi ono stosować się do tego, na co się zgodziło. W 2006 roku powstał organ pomocniczy Zgromadzenia Ogólnego ONZ w postaci Rady Praw Człowieka. Dysponuje ona procedurą, którą nazwano "Okresowy Przegląd Powszechny". Dzięki niej wszystkie państwa członkowie ONZ w ciągu trzech lat są przedmiotem oceny. Rada sprawdza, czy przestrzegają praw człowieka, i to niezależnie od stopnia związania się umowami międzynarodowymi. Nie musimy się zatem zastanawiać, czy państwo jakąś konwencję ratyfikowało. Wystarczy, że jest członkiem ONZ. Już samo to zobowiązuje.

Jedną z zasad obowiązujących w czasie konfliktu jest ostrzeżenie o planowanym ataku. Jak ją stosować w Afganistanie, gdy nie wiadomo, kto jest cywilem, a kto nie?

- Ten problem występuje w konfliktach, których stroną są partyzanci lub rebelianci. Wymieniona zasada dotyczy sytuacji, gdy konieczność wojskowa wymusza przeprowadzenie ataku na obiekty wojskowe bądź miejsca, które znajdują się w pobliżu skupisk ludności cywilnej, a rebelianci stamtąd prowadzą ogień. Trudno jednak wyobrazić sobie, by w wypadku użycia samolotów bezzałogowych (dronów) można było wymagać ostrzeżenia o planowanym ataku. Możemy mieć wtedy do czynienia z wykorzystaniem cywilów jako żywych tarcz. Użycie siły militarnej w wewnętrznych konfliktach zbrojnych często prowadzi także do strat wśród ludności cywilnej. Nie powinno to mieć miejsca, ale może się tak zdarzyć. Źle jest jednak, gdy pojawiają się wówczas określenia, które te kwestie bagatelizują ? są one kwalifikowane jako "towarzyszące straty", a sukces wojskowy wyrażany jest liczbą zabitych.

Tego rodzaju informacje pochodzą bardziej z mediów niż od wojskowych.

- W znacznej mierze tak, ale często słyszymy, że rebelianta należy zabić. Tego nie można akceptować. Przeciwnika należy schwytać i pociągnąć do odpowiedzialności. Nie możemy przyznawać sobie prawa do zabijania. Na szczęście wojskowi coraz lepiej rozumieją, że użycie siły zbrojnej jest ostatecznością, i coraz rzadziej się do tego uciekają. Nie kto inny jak sekretarz obrony USA Robert Gates mówił, że ustanowienie strefy zakazu lotów nad Libią zakłada zlikwidowanie obrony przeciwlotniczej, co nieuchronnie prowadzić będzie do strat wśród cywilów. Wydarzenia w Libii potwierdziły te słowa. Możemy także zauważyć, że wojskowi, w przeciwieństwie do większości polityków, demonstrują bardziej powściągliwy stosunek do interwencji militarnych. Wskazują, że znacznie łatwiej jest je zacząć, niż przerwać i się wycofać.

Jak stosować międzynarodowe prawo konfliktów zbrojnych wobec przeciwnika, który go nie respektuje?

- Wielu ludzi zastanawia się, czy w takich sytuacjach nie należy tego prawa ignorować. Byłoby to jednak zwycięstwo tych, którzy je naruszają. Zeszlibyśmy wtedy do poziomu barbarzyństwa. Jeśli druga strona nie przestrzega prawa, to trzeba zrobić absolutnie wszystko, aby winni zbrodni wojennych ponieśli odpowiedzialność karną. To prawda, że w Afganistanie jest wiele tych "drugich stron". Ale wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby siły ISAF przestały respektować prawa konfliktów zbrojnych na przykład w kwestii ochrony ludności cywilnej.

Kiedy użycie siły militarnej jest bezprawne?

- Każde użycie siły zbrojnej, które nie jest samoobroną lub nie wynika z delegacji Rady Bezpieczeństwa, jest niezgodne z KNZ. Wszelkie dyskusje na temat prewencyjnego czy wyprzedzającego użycia siły zbrojnej według mnie są niebezpieczne, bo dopuszczają dowolną interpretację prawa i odwołują się do subiektywnej oceny zagrożenia. Prawo do samoobrony istnieje w wypadku ataku zbrojnego. Gdy następuje atak rakietowy, nie trzeba czekać, aż pociski uderzą w terytorium. Trzeba je zniszczyć, zanim dolecą. Próby akceptacji prewencyjnego użycia siły zbrojnej bez decyzji Rady Bezpieczeństwa mogą jednak prowadzić do anarchii. Każdy będzie sędzią w swojej sprawie.

Wobec Libii pierwszy raz zastosowano zasadę odpowiedzialności za ochronę. Co to oznacza?

- Koncepcja "odpowiedzialności za ochronę" została uchwalona przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych 16 września 2005 roku. Jej geneza sięga ludobójstwa w Rwandzie i Srebrenicy oraz konfliktu w DR Konga, gdzie ujawniła się niezdolność ONZ do interwencji, która jakoby miała godzić w suwerenność tych krajów. Kofi Annan postawił wtedy pytanie: jak w takiej sytuacji ONZ ma reagować? Kanada utworzyła wtedy specjalną Międzynarodową Komisję do spraw Interwencji i Suwerenności. Zaproponowała ona, by uznać, że suwerenność to obowiązek ochrony własnych obywateli przed zbrodniami międzynarodowymi. Jeśli państwo tego obowiązku nie wypełnia, to odpowiedzialność przejmuje społeczność międzynarodowa, wbrew woli danego państwa. Nie od razu oznacza to interwencję militarną. Jeśli jednak niewojskowe środki nie wystarczają, następuje użycie siły na podstawie decyzji RB ONZ.

Kiedy stosuje się koncepcję "odpowiedzialności za ochronę"?

- Gdy mamy do czynienia z ludobójstwem, czystkami etnicznymi, zbrodniami wojennymi i przeciw ludzkości. W przypadku Libii odwołano się do niej z uwagi na popełnione zbrodnie przeciwko ludzkości. Zdecydowano się na kolektywną interwencję humanitarną. Pojęcie to od dawna funkcjonuje w prawie międzynarodowym, ale dotąd była to zazwyczaj interwencja jednostronna, która nie wynikała z decyzji RB ONZ, jak ingerencja USA w Panamie w 2005 roku.

Jaki czynnik zdecydował o interwencji w Libii?

- Pewne wartości progowe zostały przekroczone w momencie, kiedy zaczęto zrzucać bomby na niewinnych cywilów i strzelać do uczestników pokojowych manifestacji. Groźby Kaddafiego mówiące o braku litości też zrobiły swoje. Nawet te państwa, które miały wątpliwości, nie zdecydowały się na zablokowanie decyzji o interwencji. Uznano, że koncepcja odpowiedzialności za ochronę powinna zostać wprowadzona w życie natychmiast.

Wydaje się, że reżim Kaddafiego był mniejszym złem od tego, który panuje w Korei Północnej. Nikt jednak nie ujmuje się za tymi, którzy z głodu muszą jeść korzonki.

- W stosunkach międzynarodowych nie ma prawa do zmiany reżimu nawet wtedy, jeśli jest on opresyjny. Saddama Husajna nie można było po prostu zmienić. Chciano doprowadzić do jego usunięcia przy okazji konkretnych oskarżeń. W okresie zimnej wojny wielu mówiło, że prawa człowieka należą do spraw wewnętrznych danego kraju, ale po jej zakończeniu stały się one dużo bardziej istotne. Gdyby reżim północnokoreański dokonywał zbrodni na wielka skalę, na przykład mordując obywateli, wtedy społeczność międzynarodowa stanęłaby przed dylematem, czy interweniować, czy nie.

- Sytuacja, w której, delikatnie mówiąc, nie do końca są przestrzegane prawa polityczne czy ekonomiczne, wymaga natomiast potępienia, ale nie daje podstaw do odwołania się do koncepcji "odpowiedzialności za ochronę". Jest wiele państw, co do których można mieć zastrzeżenia w kwestii przestrzegania praw człowieka. Mam na myśli choćby Birmę, Sudan czy Kubę. Nie należy też zapominać, że Korea Północna to państwo nuklearne, a zatem niebezpieczne. Ma też wielkiego sojusznika, Chiny. Gdy one zgłoszą sprzeciw, żadna wiążąca decyzja RB ONZ nie może być podjęta. Wreszcie, jeśli nie zostaną przekroczone wartości progowe, to sam fakt, że Koreańczycy są indoktrynowani i nie mają swobód, nie wystarczy.

Kiedy mamy do czynienia z ludobójstwem, a kiedy ze zbrodnią przeciw ludzkości?

- Pojęcie ludobójstwa zostało użyte w 1944 roku, ale do 1948 funkcjonowało jako zbrodnia przeciw ludzkości. Nie jest ono wymienione jako osobna kategoria w Konwencji o niestosowaniu przedawnienia wobec zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości z 1968 roku. W potocznym rozumieniu ludobójstwo to zabicie wielu ludzi, ale określenie to dotyczyło czynów mających na celu zniszczenie grupy narodowej, etnicznej, rasowej czy religijnej. Koło Srebrenicy Bośniaków zabijano jako Bośniaków, i dlatego czyn ten jest kwalifikowany jako ludobójstwo. W Rwandzie w 1994 roku członków plemienia Tutsi zabijano jako Tutsich. Ale jeśli mamy do czynienia z zabijaniem wszystkich, bez zróżnicowań, to w myśl orzecznictwa międzynarodowego nie jest to ludobójstwo.

Katyń nie był więc ludobójstwem?

- Mord w Katyniu wydarzył się, zanim pojawiło się pojęcie ludobójstwa. Prawo nie może działać wstecz. Nie można zostać skazanym za czyn, który w momencie jego popełnienia nie był kwalifikowany tak, jak byłby dziś. Karta Trybunału Norymberskiego mówi o trzech rodzajach zbrodni: przeciwko pokojowi, wojennych i przeciw ludzkości. Zabijanie jeńców uznaje za zbrodnię wojenną. Trudno mi zrozumieć, dlaczego ci, którzy określają zbrodnię katyńską jako ludobójstwo, zakładają, że mają z tego wynikać poważniejsze konsekwencje niż z zakwalifikowania tego czynu jako zbrodni wojennej czy przeciw ludzkości. Ich ciężar jest taki sam.

- Związek Radziecki ratyfikował konwencję o niestosowaniu przedawnienia wobec zbrodni wojennych i przeciwko ludzkości, która nie mówi o ludobójstwie. Jeśli chcemy ścigać zbrodniarzy na ich terytorium, musimy wziąć pod uwagę to, czego oni nie przedawniają. My mówimy o ludobójstwie, a Rosjanie twierdzą, że jest to zbrodnia pospolita, która ulega przedawnieniu, co nie może być w żadnym wypadku zaakceptowane. Sytuacja wokół tego strasznego mordu jest już tak zapętlona, że jeśli ktoś próbuje cokolwiek wyjaśnić, jest odsądzany od czci i wiary, i naraża się na zarzut braku patriotyzmu.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: ranni | prawo | wojna | ekspert | regulacja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy