Wojenne odkrycia medycyny

Gwałt, przemoc i okrucieństwo to znaki rozpoznawcze gatunku homo sapiens. Od zarania dziejów ludzie toczą ze sobą krwawe wojny, łamiąc przy tym wszelkie zasady moralne. Czy w tym całym horrorze, jaki niosą ze sobą konflikty zbrojne, można odnaleźć choć jeden pozytywny aspekt? Oczywiście - szpitale polowe.

W czasie wojen, szpitale polowe stawały się miejscami przełomowych odkryć z zakresu medycyny, które następnie znalazły powszechne zastosowanie w cywilnej służbie zdrowia. Gdyby nie krwawe wojny, a dokładniej jeszcze krwawsze improwizowane sale operacyjne lazaretów, gdzie wojskowi lekarze nie bacząc na wszelkie zasady higieny dokonywali cudów z ciałami rannych żołnierzy, dziś medycyna na pewno nie byłaby na tak wysokim poziomie.

Naturalne i proste metody starożytnych

Mimo że starożytni Egipcjanie, Grecy i Rzymianie nie mieli wiedzy ani środków, jakie dostępne są współczesnym lekarzom, to bez wątpienia zasłużyli sobie na miano ekspertów w dziedzinie chirurgii. Świadczy o tym chociażby egipski papirus z XVII stulecia p.n.e., który zawiera opisy 48 rodzajów ran i złamań oraz sposobów ich leczenia.

Reklama

I choć wymienione w tym najstarszym traktacie medycznym metody kuracji niektórym mogą wydawać się dziwaczne, a nawet wywoływać uśmiech na twarzy, to jednak przynosiły one pozytywne rezultaty. Kluczem do sukcesu okazało się wykorzystanie "owoców" wydanych przez Matkę Naturę.

Mieszanina białka strusich jaj oraz łoju przyspieszała zabliźnianie się ran. Miód chronił przed opuchliznami, a przy okazji miał właściwości bakteriobójcze, choć o istnieniu mikrobów nikt nie zdawał sobie wtedy sprawy.

Sproszkowane liście wierzby (a raczej zawarty w nich kwas salicylowy, czyli podstawowy składnik aspiryny), działały przeciwzapalnie. Paski lnu nasączone żywicą służyły z kolei do ściągania ran otwartych.

Efektywna, ale bardzo bolesna, metoda

Prawdziwą maestrię w radzeniu sobie z ranami kłutymi i ciętymi osiągnęli jednak Rzymianie. Choć legioniści mieli dobre wyposażenie (hełmy, tarcze i pancerze), to nie gwarantowało ono stuprocentowej ochrony przed ostrzami mieczy, włóczniami czy strzałami przeciwników. W przypadku tych ostatnich charakterystyczny kształt grotów sprawiał, że podczas ich usuwania dochodziło do większych uszkodzeń tkanek, niż te które pierwotnie spowodowała strzała.

Dopiero proste narzędzie o kształcie podłużnej łopatki z małym otworem na czubku (skonstruowane przez żyjącego na przełomie starożytności i naszej ery medyka Aulusa Corneliusa Celsusa), doprowadziło do rozwiązania tego problemu. Co ciekawe, Rzymianie w warunkach polowych radzili sobie nawet ze skomplikowanymi obrażeniami jamy brzusznej. Jelita rannego, które wydostały się na zewnątrz przez rozcięte powłoki ciała, polewali oliwą i wodą, aby uchronić je przed wysuszeniem. Ich "wpasowanie" na miejsce wymagało natomiast posadzenia pacjenta, dzięki czemu jego mięśnie brzucha ulegały rozluźnieniu. Jako że nie znano wówczas środków zwiotczających, była to jedyna efektywna, aczkolwiek bardzo bolesna metoda.

Lazaret czy "rzeźnia"?

Wraz z postępem cywilizacyjnym na polach walki zaczęły pojawiać się coraz bardziej śmiercionośne rodzaje broni. Wynalezienie i zastosowanie na masową skalę prochu strzelniczego oraz broni palnej postawiło lekarzy przed nowymi wyzwaniami. Musieli zmierzyć się oni z rozległymi obrażeniami, z którymi dotychczas nie mieli do czynienia.

Przez długi czas sądzono, że to właśnie proch zawiera trujące substancje, które powodują zakażenia, a najlepszym środkiem na ropiejące rany jest potraktowanie ich wrzącym olejem, rozgrzanym do czerwoności żelazem lub amputacja całej kończyny. Nie może zatem dziwić, że lazarety zaczęto nazywać po prostu "rzeźniami". Z mroków średniowiecza próbował wyrwać europejską chirurgię w XVI wieku Ambroise Paré. Ten francuski lekarz doszedł do wniosku, że tak drastyczne metody wcale nie są konieczne, a lepszy efekt można osiągnąć przemywając rany czystą wodą z mydlinami.

"Mięso armatnie" zostaje na polu bitwy

Oprócz problemów natury stricte medycznej, wyzwaniem dla lekarzy w dawnych czasach była także kwestia ewakuacji rannych ze stref śmierci. Faktem jest, że aż do XIX wieku zostawiano konających żołnierzy (choć lepsze wydaje się określenie "mięso armatnie") na polu bitwy. Medycy zjawiali się tam dopiero następnego dnia, kiedy przeważnie było już za późno na ratunek.

Spustoszenia w szeregach i wykrwawianie się armii sprawiły jednak, że praktyka ta nie mogła być dłużej akceptowana. Ranni po rekonwalescencji mieli wracać do boju i nadal służyć swojej ojczyźnie. Rozwiązanie tego medyczno-logistycznego problemu ludzkość zawdzięcza kolejnemu Francuzowi. Baron Dominique Jean Larrey, bo o nim mowa, zaproponował, aby do transportu rannych używać lekkiego, zwrotnego i amortyzowanego pojazdu zaprzężonego w parę koni. Tak powstał pierwszy w historii ambulans.

Sam Larrey to zresztą bardzo ciekawa postać. Zasłynął tym, że w trakcie jednej z bitew w ciągu doby dokonał aż 200 amputacji (1 kończyna co 7,5 minuty)! Z kolei pierwsze zorganizowane oddziały "paramedyków" wojskowych pojawiły się podczas amerykańskiej wojny secesyjnej. Ich twórcą był chirurg Jonathan Letterman, który szkolił swoich ludzi, aby w możliwie krótkim czasie odnajdywali, udzielali pierwszej pomocy i ewakuowali rannych.

Metoda stosowana do dziś

Prawdziwy przełom w historii medycyny nastąpił jednak dopiero w XX wieku, w trakcie I wojny światowej. Jej pozytywnym dorobkiem (mimo milionów ofiar i horroru, jaki przyniosła) są m.in. skuteczne metody leczenia wstrząsu pourazowego. Ich pomysłodawcą był Ernest Marshall Cowell. W nieco zmienionej formie stosuje się je aż do dziś.

Dla angielskiego chirurga prawdziwą zagadkę stanowiła duża liczba lekko rannych żołnierzy, będących jednak w bardzo ciężkim stanie ogólnym - z objawami stanowiącymi kombinację odwodnienia, przeziębienia i skrajnego wyczerpania. Ich neutralizacja była możliwa dzięki zaaplikowaniu pacjentowi morfiny, leków podnoszących ciśnienie krwi, kroplówek z elektrolitami oraz wykorzystaniu koców rozgrzewających. Postępowanie to pozwoliło uratować wiele istnień ludzkich.

Transfuzje krwi i pierwsze operacje plastyczne

Śmiertelność w szeregach brytyjskich wojsk udało się znacząco zmniejszyć także dzięki prostemu wynalazkowi Hugh Owen Thomasa - szynie usztywniającej. Na początku I wojny światowej, aż 80 proc. żołnierzy ze skomplikowanymi złamaniami kończyn umierało w wyniku krwotoków wywoływanych przez przemieszczające się fragmenty kości. Po zastosowaniu szyn Thomasa odsetek ten spadł do 20 proc. w 1918 roku.

Za kamienie milowe w rozwoju medycyny bez wątpienia należy uznać również pierwsze udane transfuzje krwi wykonywane przez Kanadyjczyka Lawrence'a Robertsona, pionierskie operacje plastyczne Harolda Gilliesa czy dorobek Amerykanina Harvey'a Cuschinga na polu neurochirurgii.

Postawić człowieka na nogi

Dializowanie, banki krwi i specjalne gwoździe służące do zespalania złamanych kości to z kolei dorobek II wojny światowej. Swoją drogą, z gwoździami ortopedycznymi, których wynalazcą był niemiecki chirurg Gerhard Küntscher, łączy się bardzo ciekawa historia. Było to rewolucyjne rozwiązanie, które kontuzjowanych żołnierzy stawiało na nogi (dosłownie) już po paru tygodniach od momentu zabiegu.

Co ciekawe, patent Küntschera był również stosowany w obozach jenieckich. Amerykańscy i brytyjscy lekarze, którzy badali więźniów po ich wyzwoleniu, początkowo myśleli, że był to kolejny element nazistowskich eksperymentów medycznych. Na szczęście było zgoła inaczej.

Ojciec medycyny Hipokrates mawiał, że jeśli ktoś chce zostać dobrym chirurgiem, powinien podążać za armią. Niektórzy idą nawet o krok dalej i uważają, że gdyby nie wojny, w ogóle nie byłoby współczesnej chirurgii.

Ze względu na dużą liczbę rannych stanowią one wręcz idealną okazję do eksperymentowania i wdrażania nowych rozwiązań. Jakkolwiek przewrotnie nie brzmiałyby powyższe stwierdzenia, to ich autorom nie można odmówić racji. Historia dowodzi bowiem, że bogowie Mars i Eskulap ramię w ramię kroczyli przez pola bitewne na przestrzeni tysiącleci. Dziwny, a zarazem fascynujący sojusz.

Wojna to nie tylko śmierć i zniszczenie, to także czas przełomowych odkryć na polu medycyny. Przekonasz się o tym dzięki programowi "Medycyna wojskowa". Pierwszy odcinek już w poniedziałek 8 sierpnia o godzinie 22.00 na kanale Discovery Historia.

Discovery Historia
Dowiedz się więcej na temat: chirurgia | szpital | wojna | ranni | lekarz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy