Tajemniczy grenadierzy

Utworzona w 1943 roku Samodzielna Kompania Grenadierów była polskim odpowiednikiem brytyjskiej Special Air Service.

Ze względu na swój specjalny charakter Samodzielna Kompania Grenadierów pozostaje do dziś jedną z najmniej znanych jednostek Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W kraju szersze informacje o niej pojawiły się w latach 1997-2000 na łamach miesięcznika "Komandos". Duży rozdział poświęcony specjalnym grenadierom znalazł się w książce Piotra Witkowskiego "Polskie jednostki powietrzno-desantowe na Zachodzie", która ukazała się w 2009 roku. W publikacji Grzegorza Korczyńskiego "Polskie jednostki specjalne w II wojnie światowej", wydanej trzy lata wcześniej, SKG poświecono zaledwie trzy strony. Dobrym przykładem istniejących luk i wątpliwości jest sprawa grenadierskiego beretu. Jedni autorzy podają, że był popielaty, drudzy, że błękitny.

Reklama

Sabotaż na tyłach wroga

Brytyjskie służby specjalne, Special Operations Executive, zamierzały podjąć działania dywersyjne na niemieckich tyłach po wylądowaniu wojsk alianckich we Francji. Jedno z nich polegało na wprowadzeniu planu "Bardsea" z lutego 1943 roku.

Jego twórca, major Ronald Hazell, chciał wykorzystać polskich emigrantów w północnej Francji do sabotażu, a potem wywołania zbrojnego powstania przeciw okupantom, które miało ułatwić siłom alianckim opanowanie tamtejszego zagłębia górniczego.

Do utworzenia 60-osobowej polskiej jednostki specjalnej przekonał brytyjskich partnerów major Tadeusz Szumowski, szef podlegającego Biuru Ogólnoorganizacyjnemu MON Wydziału Spraw Specjalnych (WSS). Szybko okazało się, że choć w PSZ w Wielkiej Brytanii służyło około 2,5 tysiąca żołnierzy wywodzących się z emigracji we Francji, to znalezienie osób spełniających wyśrubowane kryteria psychofizyczne nie było łatwe.

Zbyt optymistyczne okazały się też oceny znajomości francuskiego wśród emigrantów. Pomimo tych przeszkód zgromadzono pierwszą grupę ochotników. Znalazły się wśród nich nawet osoby wyciągnięte z aresztów, którym w zamian za dobrą służbę obiecano darowanie kary.

Ciche zabijanie

Pierwsze szkolenie 21 Polaków rozpoczęło się 26 lutego 1943 roku w bazie SOE w Fort William, w szkockiej Kaledonii. Tam nabierali tężyzny fizycznej, a także uczyli się strzelać w różnych sytuacjach, z rozmaitych rodzajów broni. Jako przyszłych dywersantów szkolono ich w posługiwaniu się materiałami wybuchowymi. Inną zdobywaną przez grenadierów umiejętnością było ciche likwidowanie żołnierzy wroga - gołą ręką, kolbą pistoletu maszynowego, sztyletem (nożem) czy owiniętym w chustkę kamieniem.

Po miesiącu Polacy zostali przerzuceni z surowej Kaledonii do szkoły spadochronowej w Ringway koło Manchesteru. Tam czekał ich kolejny kurs, na którym nabierali praktycznych umiejętności potrzebnych w dywersji. Ostatnią fazą było dwutygodniowe szkolenie ze strzelania dla agentów wywiadu. Przez pierwsze trzy miesiące w czterech turach przeszkolono 80 ludzi. Po zakończeniu treningu przyjęto, że najlepszym rozwiązaniem organizacyjnym będą pięcioosobowe zespoły. W skład każdego weszli dowódca, jego zastępca, radiooperator, miner i strzelec wyborowy.

Lot w luku bombowym

Samodzielna Kompania Grenadierów powstała oficjalnie 27 lipca 1943 roku rozkazem ministra obrony generała dywizji Mariana Kukiela. 4 sierpnia własny rozkaz w tej sprawie wydał naczelny wódz generał broni Kazimierz Sosnkowski. Dowódcą SKG został major Edmund Galinat. Oficer ten przejął dowodzenie jednostką specjalną od porucznika Andrzeja Fedry (prawdziwe nazwisko Galica) w początkowej fazie tworzenia, zanim kompania przybrała ostateczny kształt organizacyjny. Jak podaje Piotr Witkowski, zły początkowo dobór kadry dowódczej doprowadził do fermentu w jednostce. Sytuację uspokoiło objęcie jej szefostwa przez Galinata.

Ten znakomity oficer był postacią niezwykle barwną, ale i kontrowersyjną. Uchodził on bowiem za człowieka bliskiego marszałkowi Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu. Gdy ten powierzył mu rozkaz przedostania się do Warszawy i utworzenia ruchu oporu, major zorganizował załogę i uprowadził internowany na jednym z rumuńskich lotnisk samolot PZL-46 Sum. Maszyna, w której luku bombowym podróżował, wylądowała 25 września w stolicy, między liniami polskimi i niemieckimi. Później Galinat przedostał się do Francji, a po jej upadku do Wielkiej Brytanii. Jako osoba łączona z sanacją trafił wraz z innymi podejrzanymi politycznie oficerami do obozu internowania na wyspie Bute, nazywanej przez Polaków Wyspą Węży. Stamtąd wyciągnął go major Szumowski. Aby nie drażnić wrogów sanacji, zmienił mu nazwisko na Zaremba. Taka mistyfikacja miała szansę powodzenia, gdyż grenadierzy funkcjonowali praktycznie poza środowiskiem polskim.

Kanadyjczycy wylecieli przez szybę

Galinat budował swój autorytet wśród podwładnych osobistym przykładem. Rozkazał między innymi, by tor przeszkód pokonywali wszyscy żołnierze niezależnie od stopnia i pełnionej funkcji. Takie podejście było konieczne, gdy weźmie się pod uwagę rodzaj ochotników, którzy trafili do jednostki specjalnej. Znaleźli się wśród nich między innymi weterani brygad międzynarodowych z wojny domowej w Hiszpanii i byli żołnierze francuskiej Legii Cudzoziemskiej (zwykle ludzie z przeszłością, skorzy do bitki).

Do historii SKG przeszła "bitwa o Horsham", kiedy pięciu grenadierów zaczepianych w pubie przez pięciu żołnierzy kanadyjskich poprosiło przeciwników, aby dla wyrównania szans podwoili swe siły. Starcie trwało nie dłużej niż trzy minuty, a dziesięciu Kanadyjczyków wyleciało z lokalu przez szybę wystawową. Czterech z nich trafiło później do szpitala.

Niestety Galinat z powodu swojej hardości popadł w konflikt z Brytyjczykami. Nie ufali oni Polakom i nawet posuwali się do szpiegowania grenadierów. Nie podobała im się zbytnia poufałość majora z podwładnymi. Okazją do skompromitowania niewygodnego dowódcy było zgłoszenie przez pewnego farmera, że trzy osoby przyłapane na igraszkach na jego polu stratowały dwa akry zboża. Wrogowie Galinata zdobyli koronny dowód na to, że udział w tym zdarzeniu brał polski dowódca, który zgubił na polu swój beret z dystynkcjami majora. Sprawie nadano bieg oficjalny. Galinata ukarano, ale pozostał na stanowisku.

Rozwój jednostki

Piotr Witkowski podaje w swej książce, że po przeprowadzonych 23-27 grudnia 1943 roku ćwiczeniach "Bouquet" w hrabstwie Sussex Galinat wytknął Brytyjczykom brak wyobraźni. Skłóceni z Polakiem wojskowi brytyjscy napomknęli komu trzeba w Sztabie Naczelnego Wodza, kim naprawdę jest osoba nosząca nazwisko Zaremba. Wtedy Galinata odsunięto od dowództwa. Tymczasem w artykule, który ukazał się na łamach "Komandosa", podano, że Galinata odwołano już 20 grudnia 1943 roku, czyli przed ćwiczeniami.

Pojawiła się koncepcja rozwoju jednostki do batalionu (w celu utajnienia miała to być jednostka karabinów maszynowych) i włączenia do I Korpusu Polskiego. Ostatecznie powstała 140-osobowa kompania, będąca w dyspozycji ministra obrony narodowej. W jej składzie znalazły się trzy 26-osobowe plutony bojowe i liczący 30 żołnierzy pluton łączności oraz sekcje taktyczna i gospodarcza. W tym czasie w kompanii pojawiły się dwa równoległe piony - wojskowy i agenturalno-wywiadowczy. Ten drugi podlegał MSW i tworzyli go między innymi żołnierze z Samodzielnego Wydziału do spraw Niemieckich oraz wydziału operacyjnego na kontynencie. W tym czasie pierwszy rzut kompanii liczył 75 ludzi - dowódca z pocztem i czternaście piątek, w tym dwie w rezerwie.

Na początku 1944 roku przeprowadzona została nowa reorganizacja. Z Polaków ze Śląska i Pomorza, byłych żołnierzy Africa Korps, utworzono II Grupę Operacyjną, której dowódcą został porucznik Adolf Stępień. Według nowego etatu, z 29 lutego 1944 roku, kompania rozrosła się do 182 żołnierzy. Ze stanu ewidencyjnego z połowy tego miesiąca wynika jednak, że faktycznie było ich 98. W nowej strukturze, w której znalazło się aż 39 oficerów oraz wielu instruktorów, zakładano, że dzięki tej kadrze uda się stworzyć z miejscowych partyzantów na terenie Francji jednostkę w sile pułku.

"Wielka afera"

Z powodów obyczajowych stanowiska o mały włos nie utracił też następca Galinata major Stefan Szymanowski. Jak pisze Witkowski, tym razem padł on ofiarą rozgrywki wewnętrznej w SKG. Otóż mający chrapkę na jego stanowisko kapitan Julian Ramotowski, dowodzący I Grupą Operacyjną (francuską), rozdmuchał fakt przenocowania w bazie dziewczyny jednego z grenadierów i zrobiła się z tego wielka afera. Szymanowski i szef kompanii chorąży Jakub Dusza zostali ukarani dyscyplinarnie, ale szef WSS nie dopuścił do ich odejścia z jednostki. Za to pozbył się Ramotowskiego, któremu postawił ultimatum - dobrowolne odejście lub sąd honorowy. Jego miejsce zajął dotychczasowy zastępca dowódcy SKG kapitan Karol Kowalski. Zmienione zostały też nazwy I i II Grupy Operacyjnej na grupy bojowe "K" i "S", co nawiązywało do nazwisk dowodzących nimi oficerów.

Grenadierzy potwierdzili swój wysoki poziom wyszkolenia w trakcie kolejnych ćwiczeń przed inwazją w Normandii.

W czasie manewrów wzięli do niewoli sztab kanadyjskiej dywizji, której przemarsz wcześniej sparaliżowali. Osiągnięcia Polaków na kolejnych ćwiczeniach z Kanadyjczykami zainteresowały amerykańskie Biuro Służb Strategicznych (Office of Strategic Services).

Jankesi zaproponowali dołączenie do kompanii swych trzech piątek złożonych z żołnierzy polskiego pochodzenia. Znaleźli się oni w grupie "niemieckiej". Później doświadczenia SKG i polskich instruktorów wykorzystali Amerykanie w szkoleniu własnych jednostek specjalnych.

Polskie gierki

12 lipca 1944 roku pułkownik Andrzej Liebich, szef Biura Ogólnoorganizacyjnego, wydał rozkaz między innymi w sprawie przemianowania grupy "K" na "wydzielony pododdział typu komandoskiego". Co ciekawe, grenadierzy nie określali się nigdy mianem komandosów, ponieważ nie bez racji byli przekonani, że są lepiej i wszechstronniej od nich wyszkoleni. Fakt jest, że komandosi byli jedynie elitarnymi jednostkami piechoty. Grenadierzy mieli prawo nosić odznakę brytyjskich sił specjalnych - skrzydełka z literami SF.

Ustalono, że w akcji we Francji weźmie udział jako dowódca kapitan Kowalski z pięcioosobowym pocztem (w jego składzie był amerykański oficer jako zastępca) oraz dwanaście piątek polskich, trzy amerykańskie i jedna brytyjska (faktycznie mieszana polsko-brytyjska). Ogółem 86 żołnierzy. Planowano zrzucić ich w rejonie Valenciennes.

Zmieniono też częściowo charakter misji. Szybki marsz wojsk alianckich na wschód spowodował, że zamiast niszczyć infrastrukturę komunikacyjną północno-wschodniej Francji grenadierzy i partyzanci mieli nie dopuścić, aby zrobili to Niemcy.

W sierpniu 1944 roku doszło do dziwnych zdarzeń związanych z polskimi gierkami, jakie toczyły się wokół jednostki specjalnej od momentu jej powstania. Oto minister obrony narodowej generał Kukiel wydał 7 sierpnia rozkaz o likwidacji WSS. Zastąpiono go Polskim Biurem Operacyjnym przy alianckim Dowództwie Sił Specjalnych. Podporządkowano je MSW, którym kierował Stanisław Mikołajczyk, zanim stanął na czele emigracyjnego rządu. Odchodząc, pozostawił w resorcie swoich ludzi. Niebawem odwołany został ze stanowiska major Szumowski.

Szalony pomysł

1 września 1944 roku odbyła się pożegnalna zbiórka z udziałem ministra obrony narodowej. Gdy zakończył on przemówienie, podszedł pułkownik Liebich (według niektórych źródeł był to Hazell) i poinformował szefa resortu obrony, że właśnie wojska alianckie dotarły do granicy francusko-belgijskiej. Tym samym "Plan Bardsea" stał się nieaktualny. I to zdarzenie rozpoczyna najbardziej tajemniczy okres, jeśli nie w dziejach kompanii, to przynajmniej części jej żołnierzy.

Pojawiła się koncepcja, by grenadierów, podobnie jak 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową (1 SBS), zrzucić na pomoc powstańcom warszawskim. Z postulatem takim wystąpił major Kowalski (wszyscy żołnierze przewidziani do akcji we Francji otrzymali awanse o jeden stopień). Zrzucenie kompanii grenadierów z batalionem spadochroniarzy w Warszawie zaproponował Brytyjczykom premier Mikołajczyk. Sojusznicy odmówili, czym ocalili życie większości z żołnierzy. Kukiel zaś anulował swój rozkaz z 7 sierpnia.

W tym czasie w SKG panowały bardzo złe nastroje. Żołnierze, którzy włożyli wiele wysiłku w przygotowanie się do walki z wrogiem, czuli się oszukani. Na siłę poszukiwano zajęcia dla grenadierów. Jednym z pomysłów było wykorzystanie grupy "S" na terenie Niemiec. Operacja "Tuhselda" zakładała użycie w akcjach sabotażowych także 1 SBS, polskich jeńców wojennych i robotników przymusowych. Nie zgodził się na ten szalony pomysł naczelny wódz, generał Sosnkowski.

Złe nastroje

Absurdalnym, aczkolwiek mniej niebezpiecznym pomysłem było wysłanie grenadierów, jako oddziału reprezentacyjnego, do Paryża. Sensowne wydało się natomiast włączenie przynajmniej części kompanii do 1 SBS, ale nie dało się tego zrealizować przed operacją "Market-Garden". Major Kowalski wraz z 49 żołnierzami, w tym siedmioma oficerami, dołączył do brygady dopiero w grudniu 1944 roku. Według niektórych publikacji, inni grenadierzy trafili do 4 DP.

Wcześniej odszedł dowódca kompanii major Stefan Szymanowski z 17 instruktorami. Zastąpił go wtedy major Kowalski. Szymanowski został komendantem szkoły sił specjalnych u Amerykanów. Później dołączyło do niego jeszcze 60 żołnierzy z grupy "niemieckiej". I właśnie ich losy pozostają owiane tajemnicą.

Potwierdzeniem tego jest wspomniany artykuł Jana Lorysa z 1988 roku. Otóż gdy jeden z byłych żołnierzy 1 SBS, który osiadł w Stanach Zjednoczonych, zwrócił się w imieniu amerykańskiego autora przygotowującego publikację o Specjalnych Alianckich Powietrznodesantowych Siłach Rozpoznawczych (Special Allied Airborne Reconnaissance Force, SAARF) z prośbą o informacje o polskim w nich udziale, Lorys nie był w stanie mu pomóc. Wtedy zaapelował do emigrantów wojskowych, by podzielili się swą wiedzą, jeśli ją mają. Po ponad 20 latach wiadomo już nieco więcej.

SAARF utworzono w marcu 1945 roku na potrzeby operacji "Vicarage", której celem było zapewnienie bezpieczeństwa żołnierzom przebywającym w obozach jenieckich w Niemczech. W składzie tych sił znalazło się 120 Francuzów, 96 Amerykanów i tyluż Brytyjczyków oraz 30 Belgów i 18 Polaków. Tworzyli oni trzy zgrupowania - francuskie, brytyjsko-belgijskie i amerykańsko-polskie. Żołnierze działali w trzyosobowych zespołach - zwykle było to dwóch oficerów i radiooperator. W niektórych były kobiety. Choć byli przygotowani do skakania na spadochronach, wykonywali swe zadania z wykorzystaniem pojazdów, często jeepów. Jednak 25 kwietnia 1945 roku zrzucono sześć zespołów SAARF w rejonie Altengrabow, gdzie znajdowały się Stalag XIA i satelitarne obozy. Była to ostatnia operacja powietrznodesantowa w Europie w czasie drugiej wojny światowej.

Ostatni akord

Po odejściu majora Kowalskiego dowódcą kompanii został kapitan Adof Stępień. Ciekawe, że pomimo tak znacznych ubytków kadrowych SKG rozrosła się, zwłaszcza jej sekcja taktyczna, z 42 do 147 żołnierzy. Jednostka powiększyła się też o 37-osobowy pluton specjalny, który stacjonował w innym miejscu niż reszta kompanii. W końcu stycznia 1945 roku liczyła ona aż 326 żołnierzy.

W tym czasie podporządkowano kompanię Samodzielnemu Wydziałowi do spraw Niemieckich, który zastąpił WSS. Grenadierzy byli szykowani do podobnych działań jak SAARF, czyli pomocy jeńcom. Uznawany za ostatniego dowódcę SKG porucznik Zbigniew Pierścianowski, jak opisał "Komandos", na początku maja 1945 roku znalazł się z pięcioma żołnierzami w Norwegii, gdzie "wyłuskiwał" Polaków z Wehrmachtu. Jego grupa odnalazła też polskich jeńców z kampanii wrześniowej. Pierścianowski napomknął, że ludzie wywodzący się z SKG wykonywali tajne misje w różnych krajach Europy.

Formalnie Samodzielna Kompania Grenadierów rozwiązana została 4 września 1945 roku. Tak naprawdę proces ten rozpoczął się w końcu kwietnia i latem jednostka istniała jedynie na papierze. Według danych, na tydzień przed likwidacją SKG miała zaledwie 14 oficerów i pięciu żołnierzy niższych stopni.

Polowanie na V-1

Brytyjczycy chcieli wykorzystać grenadierów latem 1944 roku w akcji przeciw wyrzutniom rakiet V-1. Polacy nie wyrazili jednak zgody. W operacji wzięli udział tylko żołnierze z pionu agenturalnego polskiej jednostki. Pierwszych z nich zrzucono do Francji już w 1943 roku.

Potem w czasie pierwszych czterech miesięcy 1944 roku wysłano kilka zespołów, w sumie 23 ludzi. W akcji przeciwko wyrzutniom rakiet pustoszących Londyn szczególnie znaczące sukcesy odniósł porucznik Władysław Ważny ("Tygrys"), którego zrzucono we Francji 5 marca 1944 roku. Zorganizowana przez niego siatka zdobyła informacje o lokalizacji 173 wyrzutni rakiet V-1, transportach pocisków i efektach bombardowań. Sam "Tygrys" zginął 19 sierpnia w Montigny-en-Ostrevent.

Wysyp grenadierów

Zanim powstała Samodzielna Kompania Grenadierów, polska jednostka o podobnej nazwie już istniała. W bitwie pod Lagarde (1940) wzięła udział 1 Dywizja Grenadierów. Rozwiązana została przez dowódcę, generała brygady Bronisława Ducha, któremu wraz z częścią żołnierzy udało się przedostać do Wielkiej Brytanii.

Tam w marcu 1943 roku odtworzono jednostkę. Kilka miesięcy później, we wrześniu, zmieniono jej nazwę na 2 Dywizję Grenadierów Pancernych, a w maju 1944 roku rozkazem naczelnego wodza pozbawiono numeru. W lutym 1945 roku, po wyłączeniu z niej 16 Brygady Pancernej, przemianowana została na 4 Dywizję Piechoty.

Tadeusz Wróbel

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: Kompania | komandosi | II wojna światowa | żołnierze | Francja | Wielka Brytania
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy