Tajemnice końca II wojny światowej

Czy ostatnie podczas II wojny światowej bombardowanie Piły było kamuflażem dla zrzutu hitlerowskiego desantu z samobójczym zadaniem?

"Wot ona, prokljataja Germanja!" (Oto one, przeklęte Niemcy) - tablicę z tym rosyjskim napisem, stojącą przy szosie na zachodniej granicy Kraju Warty, widać na zdjęciach radzieckiej kroniki filmowej z zimy 1945 roku. Tego samego wydania kroniki, która pokazuje boje w okolicach Meseritz (Międzyrzecza) i zdobyte przez czerwonoarmistów potężne fortyfikacje międzyrzeckie.

Na ekranie widać jeszcze kopułę jednego ze schronów bojowych Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego (MRU), gdy lektor w komentarzu przenosi widzów do Schneidemühl (Piły). Ulicą wśród wypalonych domów Rosjanie pędzą kolumnę jeńców wojennych. Tych, którzy - według lektora - krzyczeli: Hitler kaput!

Reklama

A co mówili wczoraj? Kronika z tymi zdjęciami filmowymi była wyświetlana w radzieckich kinach i "pod chmurką" na seansach dla żołnierzy frontowych, gdy doszło do opisanych niżej wydarzeń.

Tymczasowa stolica okręgu

Był poniedziałkowy wieczór, 16 kwietnia 1945 roku. Do zniszczonej dwa miesiące wcześniej Piły, przekształconej przez Niemców w zażarcie bronioną twierdzę - Festung Schneidemühl, przyjechał pełnomocnik rządu RP na okręg Pomorza Zachodniego, podpułkownik Leonard Borkowicz. Ówczesna Piła na krótko stała się tymczasową stolicą tego okręgu (późniejszego województwa szczecińskiego).

Borkowiczowi towarzyszył poznaniak, inżynier Piotr Zaremba, który wkrótce zostanie mianowany pierwszym polskim prezydentem Szczecina.

Po latach Zaremba tak wspominał tamten poniedziałkowy wieczór: "Na wyczucie szukaliśmy drogi wśród pustych ruin. Wokół nas nadal jeszcze szalały światła i słychać było głuche wybuchy. Kończył się nalot niemieckich samolotów na dworzec - silna obrona udaremniła jednak ten ostatni już niemiecki nalot na Piłę".

Aktywni do końca

Dlaczego w dniu, w którym uzbrojone po zęby armie dwóch radzieckich frontów, w tym dwie armie Wojska Polskiego, rozpoczęły operację berlińską, niemieckie samoloty zapuściły się nad leżącą na dalekim zapleczu frontu Piłę? Zbombardowanie pilskiego węzła kolejowego w niczym już nie mogło przeszkodzić Rosjanom i Polakom w kontynuowaniu ofensywy na Berlin. Wysyłając nieliczne wtedy sprawne samoloty nad swą dawną Schneidemühl, Niemcy mieli jakiś ukryty cel. Jaki? "Bombardowanie zniszczonego miasta mogło być kamuflażem tajnej operacji zrzucenia desantu spadochronowego z jakąś ważną misją" - twierdzą miłośnicy dawnej Piły na internetowych forach.

Takie operacje desantowe Niemcy przeprowadzali do ostatnich dni istnienia III Rzeszy. Na przykład 23 kwietnia 1945 roku w rejonie Vosswalde (to Fosowskie, obecnie część miasta Kolonowskie na wschód od Opola) z samolotu Ju-52 Niemcy zrzucili dwie grupy wywiadowczo-dywersyjne, z których jedna ubrana była w mundury niemieckie, a druga - w radzieckie.

Zdarzało się, niestety, że wśród spadochroniarzy byli Polacy z Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych, specjalnie w tym celu przeszkoleni przez Niemców w tajnym ośrodku pod Pragą. Kilka takich grup (ostatnią - 15 kwietnia) zrzucono na tereny południowo-wschodniej Polski. Szybko jednak spadochroniarzy likwidowały oddziały wojska, również wojsk NKWD, a także grupy operacyjne Urzędu Bezpieczeństwa.

Ich chrzest bojowy

O tym, że w połowie kwietnia Niemcy zrzucili desant na Piłę, wiadomo z trudnych do zweryfikowania i pochodzących z późniejszych lat wspomnień milicjantów. Ci jednak często przesadzali, przypisując sobie zasługi w walkach z nierzadko wyimaginowanym wrogiem. Z tym zastrzeżeniem zacytujmy pojawiające się w internecie relacje.

Któryś z internautów znalazł w domu stary wycinek prasowy (bez daty i tytułu gazety), w którym mowa jest o milicjantach z batalionu zapasowego. "Wkrótce po ich przyjeździe do Piły Niemcy zrzucili w pobliżu miasta silny desant. Walka ze spadochroniarzami, uwieńczona pełnym sukcesem, była ich chrztem bojowym" - czytamy w tej notatce prasowej.

Według relacji milicjantów - Aleksego Marca, Józefa Bugajskiego i Romana Sztaby - spisanej w 1962 roku, desant liczył kilkunastu spadochroniarzy. "Niemców wyłapano w okolicy przylegającej do koszar", w których później mieściła się Wyższa Oficerska Szkoła Samochodowa im. generała Aleksandra Waszkiewicza. "Jeńców zabrali żołnierze radzieccy" - mówili milicjanci. W tym miejscu dodajmy, że koszary, które po likwidacji WOSS stały się siedzibą Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. Stanisława Staszica, a powojenne budynki wojskowe zaadaptowano na bloki mieszkalne, leżą dzisiaj w pobliżu centrum Piły. W 1945 roku były to już jednak peryferia miasta zwane Bromberger-Vorstadt (Przedmieście Bydgoskie).

Wysadzone leśne magazyny

Przebywający w tamtych dniach kwietnia w Pile Piotr Zaremba nic o niemieckim desancie nie wspominał. Zajęty wysyłaniem polskich ekip, które z Piły właśnie wyjeżdżały w nieznane z zadaniem obejmowania władzy w zachodniopomorskich powiatach, Zaremba mógł po prostu nic o tym nie wiedzieć.

Docent doktor Ryszard Nazarewicz w kilkuodcinkowym artykule "Wywiad i dywersja Trzeciej Rzeszy na wyzwolonym terytorium Polski (lipiec 1944 - maj 1945)", opublikowanym w 1983 roku przez tygodnik "Za Wolność i Lud", daje jakąś wskazówkę, pisząc: "Niektórym z tych grup (spadochroniarzy - przyp. L. A.) udało się jednak dokonać aktów dywersji. Między innymi w Pile, już po wyzwoleniu, wysadzone zostały magazyny amunicji w lesie".

Pisząc na ten sam temat w "Wojskowym Przeglądzie Historycznym" (nr 2-3 z 1983 r.) Nazarewicz pominął zwrot "w lesie", ale za to podał źródło tej informacji. Było nim sprawozdanie Henryka Szafrańskiego dla Komitetu Centralnego PPR o sytuacji na Pomorzu Zachodnim z 27 kwietnia 1945 roku, a więc z okresu po niemieckim bombardowaniu Piły.

Czy jednak w połowie kwietnia 1945 roku Niemcy posyłaliby spadochroniarzy w samobójczą misję w celu zniszczenia jakiegoś magazynu amunicji? Albo nie była to zwyczajna amunicja, albo zadanie, które mieli wykonać, było równie ważne lub nawet ważniejsze - zniszczyć lub zamaskować coś, co nie powinno wpaść w ręce Rosjan i Polaków. Czy jednak w Pile i jej okolicach mogło znajdować się coś takiego? I co to właściwie mogło być?

Tajny ośrodek broni rakietowej?

Do dzisiaj mało lub w ogóle nieznaną kartą z dziejów Schneidemühl czasów wojny jest działalność jakiegoś wojskowego ośrodka zajmującego się bronią rakietową. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1943 roku lotnictwo brytyjskie zbombardowało supertajny ośrodek badawczo-produkcyjny broni odwetowej w Peenemünde, na wyspie Usedom (Uznam), gdzie produkowano i przeprowadzano testy z bombami latającymi V-1 i rakietami V-2.

Zniszczenie Peenemünde było tą kroplą, która przepełniła czarę. Na polecenie Adolfa Hitlera odblokowano podjętą na początku 1943 roku decyzję o zejściu najważniejszych gałęzi niemieckiego przemysłu zbrojeniowego pod ziemię. Wśród licznych innych decyzji, także kadrowych, które podejmowano w trzeciej dekadzie sierpnia 1943 roku, była również i ta z ostatniego dnia tegoż miesiąca.

Oto w Köslin (Koszalinie) utworzono wojskową szkołę rakietową (Fernraketen-Truppenschule), gdzie oficerowie i szeregowi żołnierze na oddzielnych kursach, trwających sześć tygodni, przygotowywali się teoretycznie do obsługi wyrzutni rakiet V-2. Szkolenie praktyczne odbywało się zaś na poligonie Heidelager koło Blizny na Rzeszowszczyźnie.

Nie zachowały się najważniejsze dokumenty niemieckie dotyczące likwidacji poligonu rakietowego koło Blizny latem 1944 roku i przeniesienia go w Bory Tucholskie koło Wierzchucina, skąd doświadczalne rakiety V-2 odpalano aż do pierwszych dni stycznia 1945 roku. Nie wiemy zatem, czy wydane z okazji przenosin rozkazy nie przewidywały jakiejś roli do odegrania także przez Schneidemühl. Wprawdzie obie miejscowości dzieli spora odległość (prawie 100 kilometrów w linii prostej), to jednak pewne ślady wskazują na to, że Piłę mogło coś łączyć z Wierzchucinem. Co?

Relacje agentki wywiadu

Zmarły w 2001 roku w Poznaniu doktor Zenon Szymankiewicz, badacz dziejów okupowanej Wielkopolski, w jednej z publikacji z 1973 roku, zamieszczonej w wychodzącym w Poznaniu magazynie ilustrowanym "Tydzień", cytował Leona Budę, który w 1945 roku przebywał w zniszczonej Pile. I tam, w koszarach, Buda widział wśród walających się papierów jakieś instrukcje z rysunkami rakiet V-2.

Biorąc pod uwagę fakt, że była to broń ściśle tajna, tego typu materiały nie mogły znajdować się w zwykłych koszarach. Chyba, że mieścił się w nich wspomniany ośrodek, który ponoć miano przenieść z Koszalina do Piły. Ponoć, bo twardych dowodów na to brakuje.

Pod koniec lat 50. minionego wieku w prasie brytyjskiej pojawiły się relacje byłej agentki wywiadu Intelligence Service, Polki z pochodzenia, która pracowała w Peenemünde jako sekretarka. Twierdziła ona, że w Schneidemühl działało hitlerowskie centrum wyszkolenia broni rakietowej. Nie można jednak wykluczyć, że cenzura wywiadu brytyjskiego, która przed drukiem przeglądała wspomnienia swych dawnych pracowników i współpracowników, mogła z sobie tylko znanych powodów słowo Köslin zastąpić słowem Schneidemühl. Oba miasta leżały za "żelazną kurtyną" i nie należało ułatwiać życia komunistom nawet w sprawie, która w drugiej połowie lat 50. była już zamknięta.

Detlef z tajnej listy

O Leonie Budzie przynajmniej dwukrotnie rozmawiałem z Zenonem Szymankiewiczem. Były to luźne rozmowy przy piwie. Rozmów tych ani nie nagrywałem, ani nie notowałem. Zapamiętałem jednak, że mój rozmówca zwrócił uwagę na Budę z jednego tylko powodu. W pilskich koszarach widział on mapę regionu nadnoteckiego (a więc podczas wojny pogranicza Kraju Warty i Pomorza), z oznaczeniami upadku doświadczalnych rakiet V-2, wystrzeliwanych z okolic Wierzchucina.

Biorąc pod uwagę zasięg tych pocisków balistycznych, prawdopodobnie były one uszkodzone i nie poleciały tam, dokąd miały, czyli w rejon Błaszek na południe od Kalisza. Buda - według słów Szymankiewicza - pochodził z Chodzieży i wiedział, gdzie na terenie powiatu chodzieskiego w drugiej połowie 1944 roku spadły rakiety V-2, chociaż Niemcy starali się to utrzymać w tajemnicy.

I tym właśnie interesował się Szymankiewicz, do ostatnich dni życia zbierając materiały o rakietowym ostrzale Wielkopolski, ale planowanej na ten temat książki nie zdążył już napisać. Jako cel akcji spadochroniarzy może też wchodzić w grę jeden z obiektów, które znalazły się na hitlerowskiej tajnej liście. Mowa tu o znanym czytelnikom "Odkrywcy" (nr 11/2007 roku) żelbetowym obiekcie, któremu Niemcy nadali kryptonim Detlef.

Pod koniec wojny budowano go u stóp sporego wzniesienia terenu, na którym Niemcy urządzili lotnisko, gdzie znajdowały się też zakłady lotnicze. Obiekt Detlef mógł być wejściem lub nawet wjazdem do podziemnej części wspomnianych zakładów. Spadochroniarze mogli więc podziemia odciąć od samego obiektu Detlef, potomnym pozostawiając coś na kształt bunkra, który pomysłowi Polacy przebudowali najpierw na zapasowe stanowisko dowodzenia pilskiej jednostki lotniczej, a później na garaże.

Jeśli milicjanci nie kłamali, spadochroniarzy z hitlerowskiego desantu na Piłę ujęto w okolicach koszar. Czy one były ich celem? Co chcieli zniszczyć? Tego pewnie już nigdy się nie dowiemy.

Leszek Adamczewski

Odkrywca
Dowiedz się więcej na temat: ośrodek | relacje | bombardowanie | tajemnice | II wojna światowa | 1945 | Niemcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy