"Śpiochy" budzą się wiosną

Gdy polscy żołnierze pytają miejscowych, kto podkłada bomby-pułapki, ci zawsze wskazują na bojowników z Pakistanu, Czeczenii, czy sąsiedniej wioski. Tymczasem wysadzanie wojskowych pojazdów jest dla afgańskich wieśniaków sposobem zarabiania naprawdę sporych pieniędzy.

Korespondencja z Afganistanu

- Patrol nie może wyjechać za bazę bez saperów. Dwóch to minimum - mówi ppor. Marcin Pytlik, dowódca 1. plutonu 2. kompanii zmotoryzowanej z 10. Brygady Kawalerii Pancernej w Świętoszowie. Oddział młodego oficera wchodzi w skład Zgrupowania Bojowego Bravo stacjonującego w bazie Warrior, leżącej w południowej części afgańskiej prowincji Ghazni. Jak w całym kraju, także na terenach, gdzie służą Polacy, największym zagrożeniem dla żołnierzy międzynarodowej koalicji, armii afgańskiej i tamtejszych policjantów są "ajdiki".

Reklama

Najgroźniejsza broń talibów

"Ajdik" to samodzielnie skonstruowany, nieraz bardzo chałupniczymi metodami, ładunek wybuchowy. Do jego produkcji bojownicy wykorzystują akurat to, co mają pod ręką: pociski moździerzowe, amunicję, granaty czy... nawóz. Nazwa takich ładunków, choć brzmi orientalnie, jest spolszczeniem angielskiego akronimu IED (od improvised explosive device - improwizowany ładunek wybuchowy) - określenia używanego przez dominujących w siłach ISAF Amerykanów.

- Podkładane pod drogami miny-pułapki są najgroźniejszą bronią w rękach "insurdżentów" - mówi kpr. Łukasz Kotowicz, dowódca sekcji plutonu rozminowania z Grupy Inżynieryjnej Zgrupowania Bojowego Bravo. "Insurdżentami" (od angielskiego insurgents - bojownicy) nazywani są zarówno talibowie, jak i przedstawiciele wszelkich grup bandyckich, którym obecność sił ISAF oraz prorządowej armii i policji afgańskiej utrudnia prowadzenie interesów. Przestępcy zajmują się m.in. szmuglowaniem narkotyków z południowych prowincji kraju, przerzucaniem broni z Pakistanu czy napadaniem na konwoje logistyczne na najważniejszej drodze Afganistanu - Highway 1.

Im bardziej wyszukane sposoby wykrywania "ajdików" stosują siły międzynarodowej koalicji, a zwłaszcza zajmujące się ich niszczeniem specjalne oddziały armii amerykańskiej, tym częściej śmiertelnie niebezpieczne miny-pułapki podkładane są w najmniej spodziewanych miejscach. I tym większa jest ich siła - obecnie odnajdywane ładunki z łatwością mogłyby przewrócić do góry kołami, ważącego ponad 22 tony, Rosomaka.

"Lubią coś zakopać"

Bojownicy instalują "ajdiki" na trasach przejazdów wojskowych i policyjnych patroli. Najczęściej zaminowywany jest Highway. Tam każdy biegnący pod nim przepust wodny jest potencjalną bombą i musi zostać zbadany przez saperów przed przejazdem kolumny pojazdów. Zagrożeniem na głównej drodze kraju są także dziury po eksplozjach min-pułapek.

- Trzeba sprawdzać takie miejsca, bo grunt jest w nich sypki i bojownicy lubią tam coś zakopać - wyjaśnia kpr. Kotowicz. To właśnie z powodu "niespodzianek" na Highway'u przed wyjazdem głównego patrolu z bazy wyjeżdża jeden pluton z saperami na czele.

"Kopacze", jak polscy żołnierze nazywają osoby podkładające ładunki wybuchowe, działają również z dala od Highway'a.

- Talibowie kopią "ajdiki" pod drogami gruntowymi prowadzącymi do wiosek dotychczas uważanych przez nich za bezpieczne - mówi ppłk. Grzegorz Kostrzewski, dowódca Zgrupowania Bojowego Bravo. - Po akcjach naszych żołnierzy, którzy nie odpuszczają, odpowiadają ogniem na atak i ścigają agresorów bojownicy czują się zagrożeni - wyjaśnia oficer, który do końca swojej zmiany w Warriorze zamierza kontynuować polską ofensywę i poszerzyć teren znajdujący się pod kontrolą władz afgańskich.

Jazda po "śpiochach"

Obecnie w południowej części prowincji Ghazni topnieją ostatnie pryzmy śniegu, a nasiąknięta wodą gliniasto-błotna maź wysycha na twardą skorupę. Nim grunt stanie się wystarczająco stabilny, by Polacy mogli dojeżdżać do wiosek bezdrożami, patrole zmuszone są poruszać się gruntowymi drogami. Są tym samy łatwym celem dla bojowników, którzy z uwagą śledzą trasy, jakimi jeżdżą Rosomaki i MRAP-y (ang. Mine Resistant Ambush Protected - opancerzone pojazdy odporne na wybuchy min i ostrzał z broni ręcznej). Żołnierze z Warriora są pewni, że już nieraz przejechali po "śpiochu", czyli nieuzbrojonym "ajdiku" zakopanym kilka tygodni, a może nawet miesięcy temu.

- Kiedyś ktoś sobie o nim przypomni, podłączy baterie i nas wysadzi - mówi sierżant Tomasz Laskowski, pomocnik dowódcy plutonu, gdy jedziemy Rosomakiem po wyboistej, gruntowej drodze. - Jak się zrobi cieplej, to oni sobie na pewno przypomną, gdzie i co przed zimą zakopali - prognozuje.

Instrukcja podkładania "ajdika"

Zakopywaniem IED nie zajmują się jednak wyłącznie sami talibowie. Bardzo często płacą oni afgańskim wieśniakom za podłożenie ładunku w konkretnym miejscu. Kilkaset dolarów, które im oferują, to często ich roczny dochód.

- Podkładanie "ajdików" jest tutaj sposobem zarabiania na życie. Gdyby ci ludzie mieli alternatywę, pewnie woleliby pracować normalnie niż wykonywać tak niebezpieczną czynność jaką jest podkładanie IED - uważa ppłk Kostrzewski.

- Łapaliśmy ludzi, którzy na kartce mieli napisane, co mają po kolei robić - dodaje kpt. Artur Niedźwiecki, dowódca kompanii ze Zgrupowania Bojowego Bravo.

- Od kiedy nad Warriorem wisi balon obserwujący, monitorujący teren wokół bazy w dzień i w nocy, "isurdżenci" trochę się opanowali z podkładaniem "ajdików", ale zawsze lepiej, jak ktoś sprawdzi drogę - zdradzają żołnierze wypalając ostatniego papierosa przed wyjazdem na patrol.

- Balon robi dobrą robotę - mówią.

- Saperzy też - rzucają pakując się do Rosomaków.

- Tam, gdzie wchodzi wojsko, są z przodu saperzy. Sprawdzają nam drogę, ślady, po których będą jechać pojazdy i iść piechota. My ich ubezpieczamy - opowiada ppor. Pytlik, gdy wdrapaliśmy się na tzw. górę szpiega. To nieodległe od Warriora wzgórze jest ważnym punktem obserwacyjnym z doskonałym widokiem na, leżącą tuż obok polskiej bazy, miejscowość Janda, przecinający ją Highway oraz rozrzucone po okolicy wioski. Nim w bazie pojawił się balon obserwacyjny wzgórze było najważniejszym miejscem, z którego monitorowano sytuację w pobliżu Warriora.

Co tym razem znajdą "wąsy"?

Prowadząca na górę kamienista i błotnista droga jest często pokonywana przez Polaków, którzy wjeżdżają tam samochodami, a kiedy pogoda na to nie pozwala - wchodzą, na dwunastogodzinne zmiany. Właśnie z tego względu jednym z zadań pieszego patrolu ppor. Pytlika było sprawdzenie drogi prowadzącej z bazy Warrior na górę szpiega przez Jandę pod kątem obecności IED.

-Tym razem nic niebezpiecznego nie znaleźliśmy - mówi kpr. Kotowicz. - Naszym zadaniem jest jednak sprawdzić wszystkie miejsca, które wzbudzają podejrzenia - dodaje.

Saperzy pracują parami, a gdy szukają "ajdików" to do pomocy przydzielane im są jeszcze tzw. wąsy. Tworzą je żołnierze, których szukają kabla biegnącego do miny-pułapki. Idą oni przed saperami, po obu stronach drogi, w odstępach od kilku do kilkunastu metrów między sobą.

- Czasem jest to dwóch żołnierzy, a czasem znacznie więcej. To zależy od terenu. Ostatnio w Szinkej dwa plutony szły "na wąsach" szukając kabla - wspomina kpr. Kotowicz.

- Największym zagrożeniem jest IED odpalany drogą elektryczną, gdyż to zamachowiec decyduje o momencie, w którym nastąpi eksplozja. Głównym zadaniem wąsów jest znalezienie kabla. Gdy ja znajdę ładunek, a on będzie na kablu, to dla mnie jest już za późno. Dlatego oni idą przed nami i nie drogą, ale bezdrożami - wyjaśnia saper.

- Do tej pory, czy to "ajdika", czy inicjującą eksplozję deskę naciskową, czy jakieś niewybuchy, to zawsze "wąsy" znajdywały - wyznaje dowódca sekcji plutonu rozminowania.

Amerykanie robią "bum"

Choć głównym zadaniem saperów jest szukanie IED, to jednak niewybuchy, zwane UXO (ang. unexploded ordnance) są tym, z czym Polacy spotykają się najczęściej. Często miejsce pocisku moździerzowego lub RPG wskazują dzieci. Bywa, że same przynoszą niebezpieczne znaleziska do żołnierzy.

- Albo są to pociski leżące od lat, albo pociski, które nie doleciały do bazy, kiedy w tamtym roku intensywnie nas ostrzeliwali - mówi kpr. Kotowicz.

Nawet jeśli Polacy znajdą "ajdika", to nie mogą go zniszczyć - tym zajmują się specjalne oddziały armii amerykańskiej - EOD (ang. explosive ordnance disposal). Są one wyposażone w sprzęt, który pozwala zdetonować minę-pułapkę w taki sposób, by nie uszkadzać nawierzchni drogi.

- Mamy kategoryczny zakaz niszczenia i wysadzania IED, co dla mnie, sapera, jest dużym problemem - mówi, nie bez żalu, kpr. Kotowicz. - To ja wykonuje najcięższą robotę: muszę go znaleźć, oznakować i zobaczyć, jak jest zbudowany. Tutaj moja praca się kończy, bo mam obowiązek wzywać EOD niezależnie od tego, w jakim terenie się znajdujemy i ile czasu musimy na nich czekać. Ludzie patrzą w niebo, czy nie lecą na nas pociski, bo przez wiele godzin stoimy w jednym miejscu. Oni przyjeżdżają, kostkę przykładają i robią bum. Zbiorą resztki i do analizy - opisuje chłodno dowódca sekcji plutonu rozminowania.

- Pewnego razu, jak znaleźliśmy "ajdika" i dostaliśmy specjalną zgodę, by go odkopać i zobaczyć , jak wygląda, to Amerykanie zdjęcia sobie robili, nie mogli uwierzyć - śmieje się kpr. Kotowicz. - Oni nawet nie podchodzą do IED, tylko robotami załatwiają sprawę...

Od zjazdu do zjazdu

Wojska ISAF walczą z "ajdikami" nie tylko siłami sprawdzających kilometry dróg saperów czy monitorujących rozległe tereny z powietrza samolotów szpiegowskich i balonów obserwacyjnych. Jest jeszcze specjalny numer telefonu, pod który Afgańczycy mogą zadzwonić i poinformować o miejscu podłożenia IED. Choć większość telefonów to pogróżki, zdarzają się również przydatne informacje, które ocaliły życie niejednego żołnierza.

Koalicjanci dysponują jeszcze specjalnym systemem HIDE, który służy do gromadzenia danych biometrycznych zebranych z wykrytych min-pułapek. Zestawia on zgromadzone informacje z bazą danych biometrycznych domniemanych bojowników czy po prostu osób, które wzbudziły podejrzenia żołnierzy.

- Często sprawdzamy także ciężarówki, które przewożą nawóz - mówi kpt. Artur Niedźwiecki. - Nawóz tutaj jest dwojakiego rodzaju: dozwolony i ten do produkcji "ajdików". Mamy też zestaw służący do sprawdzania, czy dana osoba miała kontakt z materiałem wybuchowym. Bo kiedy przyjeżdża się do wioski, skąd dzień czy dwa wcześniej biegły kable od drogi, gdzie jest przygotowany dół do podłożenia "ajdika" i znajduje się tam kilku panów mających kontakt z materiałem wybuchowy, to należy się spodziewać, że piątego dnia nie przejedziemy tamtą drogą, bo wylecimy w powietrze - dowodzi dowódca kompanii ze Zgrupowania Bojowego Bravo.

- Czasu nie liczymy tutaj od wyjazdu do wyjazdu na patrol, tylko od zjazdu do zjazdu - dodają saperzy.

Marcin Wójcik

Zdjęcie wykonane aparatem Canon EOS 7D

Szukasz informacji o Afganistanie? Koniecznie wejdź na blog "zAfganistanu.pl", dziennikarza INTERIA.PL Marcina Ogdowskiego

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: żołnierze | Wojsko Polskie | miny lądowe | wojna | Afganistan | saper
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy