Śmierć zagrzebana w piasku

- Nie jest to normalne, że chce się jechać w teren, gdzie praktycznie na każdym metrze możesz wylecieć w powietrze - mówi Tingley. Wczoraj zastanawiał się, czy strzelać do dwóch ludzi, którzy najpewniej podkładali przy drodze ładunek-pułapkę.

Ryk silnika wojskowego transportera, który ruszył w pościg za dwoma cieniami czmychającymi w mrok afgańskiej nocy rozrywa bębenki w uszach. Pustynny kurz sprawia natomiast, że nawet przez gogle noktowizyjne niewiele widać.

Podejrzane cienie

Kanadyjscy żołnierze obsługujący wysunięty posterunek obserwacyjny w prowincji Kandahar zobaczyli dwie podejrzane postacie. 21-letni kapral Mitchell Mcfarlane wszczął alarm po tym, jak dostrzegł dwóch mężczyzn, którzy prawdopodobnie podkładali ładunek wybuchowy własnoręcznej roboty (tzw. IED, od improvised explosive device - improwizowany ładunek wybuchowy) na szutrowej drodze, jakieś półtora kilometra od wojskowego posterunku.

Żołnierze ruszyli w pościg, ale ciemności afgańskiej nocy połączone z gęstym pustynnym kurzem nie pozwoliły im dostrzec, co te dwie osoby faktycznie robiły przy drodze. Kanadyjczycy woleli nie strzelać do niezidentyfikowanych celów.

Walka z talibami, walka z IED

- Nim dotarliśmy na miejsce, oni zdążyli uciec - relacjonuje Mcfarlane. - Oczywiście, nie możemy dopaść wszystkich talibów, ale póki wiemy, gdzie byli, możemy wysłać w takie miejsce saperów. Oni już sprawdzą, czy mieliśmy rację - dodaje żołnierz Kanadyjskich Królewskich Dragonów.

Kapral Mcfarlane należy do drużyny rozpoznawczej, która aktualnie obsadza punkt obserwacyjny w dystrykcie Panjwayi.

Reklama

Jak w całym Afganistanie, także i tam największym zagrożeniem dla żołnierzy sił koalicyjnych i wspierających ich oddziałów rządowych są improwizowane ładunki wybuchowe. Talibowie podkładają je coraz częściej, bowiem zwalczające ich wojska wdzierają się coraz bardziej na zachód, na tereny kontrolowane przez grupy wspierające partyzantów.

Osiem długich i ciężkich lat

Kanada wysłała do Afganistanu 2800 żołnierzy, którzy stacjonują na zachód i południe od Kandaharu w dystryktach Dand, Daman oraz Panjwaii. Rząd w Ottawie zdecydował, że w przyszłym roku, po ośmiu latach zaangażowania w natowską misję, wszyscy wojskowi wrócą do kraju.

Strzelać czy nie strzelać?

- Zeszłej nocy prawie zastrzeliliśmy dwóch ludzi - mówi dowódca patrolu sierżant Chester Tingley.

- Cała sytuacja wyglądała bardzo podejrzanie. Dostaliśmy zgodę na otwarcie ognia, ale nie mogliśmy określić do końca, czy to partyzanci czy wieśniacy. Odwołałem komendę użycia broni, bo ostatnią rzeczą, jaką nam potrzeba to zastrzelić niewinne osoby - dodaje czterdziestoletni sierżant.

Polowanie na żołnierzy

Zachowanie Tingley'a było wyjątkowo powściągliwe, jak na afgańskie realia. Sierżant przyznaje jednak, że - w większości bardzo młodzi - żołnierze z jego patrolu doskonale zdają sobie sprawę, że talibowie polują właśnie na nich.

- W pierwszych tygodniach naszej zmiany straciliśmy kawalerzystę Larry'ego Rudda. Dokładnie tam, po drugiej stronie wzgórza - pokazuje Tingley. - Była naprawdę świetnym facetem, wszystkim nam go brakuje. Jego śmierć dobitnie pokazała , że jesteśmy na wojnie, a nie na szkoleniu w Kalifornii - dodaje po chwili.

Nigdy nie wiadomo, kiedy zaatakują

Kawalerzysta Thomas Newlands, obserwujący sztucznie nawadniane pola sąsiadujące z poszarpanymi górskimi szczytami i rozległa pustynią rozciągającą się aż do Pakistanu, zdradza, że żołnierze bacznie przyglądają się ścianom pobliskich fabryczek, gdzie wyrabiane są cegły.

- Musimy mieć na oku te zabudowania. Nigdy nie wiadomo, czy za chwilę nie wyskoczy zza nich talib z granatnikiem - mówi otwarcie.

Mimo odczuwanego cały czas zagrożenia ze strony bezwzględnego, ale niewidocznego, wroga, sierżant Tingley radzi swoim żołnierzom, by nie spędzali całych dni i nocy na zamartwianiu się.

Cena strachu

- Kiedy żołnierz analizuje każdy możliwy scenariusz wydarzeń i zawsze dochodzi do wniosku, że talibowie zawsze mogą go trafić, to zaczyna się zamartwiać na śmierć - wyjaśnia sierżant. - To ja jestem dowódcą patrolu i to moim zadaniem jest myślenie o każdym niebezpieczeństwie, w którym możemy się znaleźć - dodaje Tingley.

Sierżant natychmiast dodaje, że zadaniem patrolu rozpoznawczego nie jest zamartwianie się o swoją przyszłość, ale zapewnienie bezpieczeństwa Afgańczykom.

- Większość z nich docenia to, co próbujemy zrobić dla ich kraju, czyli zaprowadzić porządek i przywrócić mu stabilność - mówi o relacjach z Afgańczykami Tingley. - Ale oczywiście jest też pewna grupa zamkniętych osób, o których od razu wiemy, że nie będą chciały z nami współpracować - dodaje. - Ale nie możemy się troszczyć o kogoś, kto tego nie chce, nieprawdaż? - upewnia się sierżant.

Służba dla wybranych

Dowódca patrolu uważa, że służba poza bazą, w bardzo surowych warunkach, w upale dochodzącym nawet do 60 stopni Celsjusza i, oczywiście, permanentnym poczuciu zagrożenia wymaga od żołnierzy specjalnych predyspozycji psychofizycznych.

- Przypuszczam, że nie jest to normalne, że chce się jechać w teren, gdzie praktycznie na każdym metrze możesz wylecieć w powietrze - mówi Tingley. - Moja żona też tego nie rozumie - dodaje po chwili.

Przywieźć ludzi w całości

- To jest po prostu robota, którą wykonuje wielu facetów dlatego, że chcą służyć krajowi i przyjechać tutaj z nadzieją, że może choć trochę pomożemy Afgańczykom - uważa sierżant.

- To wspaniałe uczucie, kiedy wiesz, że starasz się pomóc, starasz się robić coś dobrego, starasz się, by to miejsce stało się choć trochę bezpieczniejsze - rozmarza się Kanadyjczyk.

- Jestem tutaj, by wykonać swoją robotę i przywieźć w całości swoich ludzi do domu i po prostu cieszyć się życiem w Kanadzie - rzuca na koniec.

MW, na podst. AFP

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: powietrze | talibowie | Ładunek | żołnierze | nie żyje
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy