Selekcja - czy to już gra złudzeń?

Czy po siedemnastu latach Selekcja nadal stanowi „drogę do wojska”, czy staje się jedną z wielu już dziś ekstremalnych gier terenowych?

Niedzielny poranek. Na strzelnicy Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie tłum młodych ludzi z plecakami, w strojach militarno-sportowych, przygotowuje się do preselekcji, sprawdzianu siły i wydolności, którego zaliczenie będzie przepustką do XVII Selekcji.

Uroczyste otwarcie, przemawia gospodarz, komendant-rektor Wojskowej Akademii Technicznej gen. bryg. prof. Zygmunt Mierczyk. Wśród gości komendant główny Żandarmerii Wojskowej gen. dyw. Mirosław Rozmus. Obecność wojskowych tej rangi podnosi prestiż przedsięwzięcia i daje uczestnikom nadzieję na ziszczenie marzeń o służbie w szeregach sił zbrojnych.

Reklama

Selekcja w swym założeniu nie jest jedną z wielu ekstremalnych gier terenowych. Od pierwszej edycji towarzyszą jej dwa przesłania: kontynuacja tradycji legendarnej 56 Kompanii Specjalnej oraz wyłuskiwanie młodych ludzi o szczególnych predyspozycjach do służby w renomowanych formacjach wojska.

Po "odsianiu ziarna od plew" ponad 80 szczęśliwców wyrusza do Drawska. Mają przed sobą sześć dni zmagań z naturą, z szaleństwem pogodowym - temperatura o drugiej nocy spada nieraz do 5 stopni Celsjusza - z własną słabością i z instruktorami kuszącymi: "Zrezygnuj, oddaj czapeczkę, zakończ tę męczarnię!"...

Szeregi uczestników szybko topnieją. W pierwszych dniach niektórzy sami oddają czapeczki będące symbolem udziału w grze, nie czekając na podsumowanie wyników kolejnych zadań. Żegnani uściskiem dłoni przez majora i oklaskami kolegów odchodzą z gry na zawsze lub tylko do następnego roku.

Pozostali pokonują kolejne setki kilometrów, robią tysiące pompek i brzuszków, wykonują dziesiątki zadań, coraz płynniej deklamują wiersz Juliana Tuwima "Rzeź brzóz" i zapamiętują kod, rosnący aż do czterdziestu cyfr ostatniego dnia. Wyrecytowanie go płynnie, tuż po biegu łączonym z przeprawami przez wodę, gdy nad głową wyje syrena oraz instruktor, a do tego trzeba składać i rozkładać broń na czas, jest testem najwyższej próby.

Przejść tę próbę i dotrwać do chwili, w której usłyszą wyczekiwane słowa: "To jest koniec Selekcji!", udaje się 14 straceńcom. Wybuch szaleńczej radości wart jest tygodnia harówy i poświęcenia. Potem uroczyste zakończenie, wręczenie "desek Selekcji"...

Formacja marzeń

Finałowa ceremonia dla znacznej części uczestników jest ledwie cząstką o wiele trudniejszej, bywa że prowadzonej latami, gry o miejsce w armii.

Jacek, jeden z instruktorów tegorocznej edycji, taką walkę toczy już długo: - Gdy przed pięcioma laty ukończyłem Selekcję, wiedziałem, że nie tylko chcę iść do wojska, ale też do jednostki specjalnej - mówi.

Znakomity sportowiec, oprócz piłki nożnej uprawiający biegi, pływanie i sztuki walki, realizuje swój plan niezwykle konsekwentnie. Utrzymuje wysoką formę i gromadzi przydatne w przyszłej służbie certyfikaty. Pracę magisterską napisał o jednostkach specjalnych, w tym rozdział o selekcjach. Na szkoleniu wojskowym dla studentów uzyskał stopień kaprala.

Nieustannie próbował swych sił w kolejnych testach i selekcjach, do kolejnych formacji, nie tylko do armii... Gdzie się dało! Zdawał i czekał. Wreszcie usłyszał od psychologa specjalsów, że jest odpowiednim kandydatem, ale musi okrzepnąć, zdobyć doświadczenie wojskowe. Zdobywa je więc od trzech lat, dowodząc drużyną w jednostce zmechanizowanej.

Co dalej? Stara się być dyskretny, więc tyle tylko może powiedzieć, że przeszedł eliminacje do formacji swoich marzeń i czeka na wezwanie do podjęcia służby. Wspomina początki zmagań, gdy jeszcze był przekonany, że ukończenie Selekcji otwiera drogę wojskowej kariery: - Czasem było wręcz wstyd, bo jak się pochwaliłem takim sukcesem, to patrzyli na mnie jak na idiotę. Dziwi mnie to, że wojsko nie potrafi wykorzystać okazji zdobycia tylu znakomitych kandydatów na żołnierzy. Nie chodzi o to, by nas od razu wcielać do armii, ale uruchomić sprawne procedury, poprowadzić przez biurokratyczne meandry, bo bez tego tłuczemy się latami jak błędne owce - wyznaje.

Blisko sukcesu jest również instruktor Marcin, także absolwent Selekcji, który do wojska wybiera się od dziecka. Dwa lata temu skończył studia, automatykę i robotykę, ale pracuje w firmie wysokościowej. Zarówno pracy na linach, jak i służby wojskowej posmakował jako harcerz, szkoląc się z żołnierzami 21 Brygady Strzelców Podhalańskich. Jest już po rozmowach w Żandarmerii Wojskowej, jesienią szykuje się do służby w Narodowych Siłach Rezerwowych i przygotowawczej. Liczy na to, że po drodze już nic złego się nie wydarzy. 

Pozostaje jednak cień niepokoju: - Koledzy, z którymi startuję w biegach terenowych i na orientację, dostali się do NSR. Mieli tam same sukcesy, ale do służby wojskowej poszli inni, którzy im nawet do pięt nie dorastali. A moi kumple nadal startują w zawodach, kończą po kilka razy Selekcję - mówi Marcin.

Poproszę autograf

Wśród uczestników tegorocznej Selekcji, będących w grze jedynie numerami, można znaleźć przykłady zarówno sukcesów, jak i porażek. Modelowym dowodem skuteczności Selekcji jest  numer "33" - dziś podporucznik, dowódca plutonu szturmowego w 16 Batalionie Powietrznodesantowym 6 BPD: - W 2006 roku zdałem egzaminy do szkoły podoficerskiej, a dwa tygodnie później ukończyłem Selekcję, na której dostrzegli mnie "łowcy głów" z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. W tym roku wróciłem do gry, by przypomnieć sobie stare, dobre czasy. Tym razem było łatwiej, miałem więcej doświadczenia, odporności i nie pozwoliłem się zaskoczyć w żadnej sytuacji - opowiada.

Z kolei "46", informatyk z zawodu, odnosi sukcesy sportowe, ale z wojskiem idzie mu gorzej. Przyjechał na swoją trzecią, udaną jak i poprzednie, próbę wprost z morderczego Biegu Rzeźnika, gdzie ze świetnym rezultatem pokonał około 80 km przez Bieszczady. Za kilka dni wybiera się na trzy kolejne maratony, dzień po dniu. A w ubiegłym roku wygrał Bieg Katorżnika!

Podobnie jak większość kolegów z Selekcji chciał iść do wojska. Jeszcze przed rokiem startował na studium oficerskie, ale się nie dostał. Teraz ma 33 lata i na rozpoczynanie kariery w armii czuje się za stary: - Na Selekcję nie liczyłem, bo w jej skuteczność raczej nie wierzę. W WKU nawet nie wiedzą, co to jest. Może teraz, jak są tu instruktorzy z Żandarmerii, coś zadziała...

W to, że zadziała, wierzy "9", który odpadł na "klaskaniu" w wodzie. Już po raz trzeci, bo w tej konkurencji jest najsłabszy. Przez nią za pierwszym razem został wyeliminowany na pół godziny przed końcem, za drugim - ostatniej nocy, a dziś - czwartego dnia. Mimo że nie dotarł do mety, dostał propozycję służby w Żandarmerii Wojskowej. Jest przekonany, że Selekcja otworzyła mu drogę do wojska.

"7" ukończył Selekcję, ale po licznych próbach wbicia się do armii nie jest optymistą: - Trzeba się dostać do NSR, zaliczyć służbę przygotowawczą, a potem jeszcze znaleźć sobie miejsce w armii. Chodzi się miesiącami do WKU i słyszy, że miejsc nie ma. Przez sześć dni dajemy tu z siebie wszystko, a ze strony wojska... Powiedzą parę gładkich zdań i wszystko.

Puentę dopowiada jeden z instruktorów gry: - Gdy przed kilku laty ukończyłem Selekcję, gratulacje składał nam pan generał. Przy okazji powiedział, że możemy sobie wybrać w wojskach lądowych dowolną jednostkę. Gdziekolwiek poszedłem, powołując się na jego słowa, słyszałem to samo pytanie: "A ma pan to na piśmie?". Jako instruktor radzę więc uczestnikom: przygotujcie kartki i jeśli ktoś przyjedzie na Selekcję z obietnicą, zapiszcie jego słowa i poproście o autograf...

Piotr Bernabiuk

Polska Zbrojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama