Rozpoznanie - oczy i uszy dowódcy

Jak powszechnie wiadomo na polu walki zwiadowcy to oczy i uszy dowódcy. Szczególnie podczas prowadzenia działań powietrznodesantowych w terenie zajętym przez przeciwnika przez 6 Brygadę Powietrznodesantową.

Zadanie jakie otrzymali żołnierze plutonu rozpoznawczego 6 batalionu powietrznodesantowego z Gliwic z pozoru nie było skomplikowane. Wykonać marsz po wyznaczonej trasie, założyć bazę patrolową, zorganizować posterunki obserwacyjne i.... patrzeć i słuchać. Nic jednak bardziej mylnego!

Trasę marszu, która poprowadzona była w terenie leśnym w pobliżu Gliwic podzielono na kilka odcinków. Zwiadowcy pokonując drogę marszem ubezpieczonym znali tylko najbliższy punkt jaki mieli odnaleźć i to co już przeszli. Na końcu każdego odcinka znajdowała się informacja o azymucie i odległości do kolejnego miejsca, gdzie czekały na nich kolejne koordynaty. Marsz musiał być więc wykonany precyzyjnie. Mała pomyłka w wyznaczeniu kierunku lub policzeniu odległości mogła spowodować, że zadanie nie zostałoby wykonane.

Reklama

Na ostatnim, szóstym punkcie zamiast kolejnych koordynat zwiadowcy poznali właściwe zadanie. Mieli rozpoznać obiekt zajęty przez przeciwnika, określić jego siły i sporządzić dokumenty bojowe, które służą potem do zameldowania dowódcy o sytuacji w obserwowanym rejonie. Na podstawie danych dostarczonych przez pluton rozpoznawczy będzie później możliwe podjęcie decyzji o sposobie wykonania zadania przez cały batalion.

W czasie szkolenia oceniany był każdy element działania plutonu. Ważne było nie tylko to, czy zadanie zostało wykonane ale też w jaki sposób zwiadowcy to zrobili. W rozpoznaniu liczy się przecież przede wszystkim jakość a więc każdy element działania ma wpływ na końcowy efekt czyli wykonanie zadania. Najmniejszy nawet błąd może spowodować wykrycie spadochroniarzy przez przeciwnika i w efekcie końcowym porażkę.

Gliwiccy spadochroniarze planują już kolejne zadania dla swoich zwiadowców. Następnym razem znacznie większa część ich misji będzie wykonywana w środowisku wodnym.


Helocasting

Szkolenie w wodzie nie jest spadochroniarzom obce. W 2015 roku polscy spadochroniarze wykonywali skoki zwane helocasting. Helocasting jest to powietrznodesantowa technika przewidziana do przerzucenia niewielkich pododdziałów do rejonu wykonania zadania na przykład celem uchwycenia przyczółka. W jej czasie żołnierze opuszczają pokład śmigłowca lecącego na niewielkiej wysokości nad powierzchnią wody, skacząc bezpośrednio do niej.  Według tych założeń przebiegało w kwietniu 2015 roku szkolenie spadochroniarzy na poligonie w Drawsku Pomorskim.

Ćwiczenie przeprowadzono na jeziorze Bucierz Duży nieopodal Oleszna, w którym znajduje się Komenda poligonu. Do desantowania żołnierzy wykorzystano trzy amerykańskie śmigłowce UH-60 Black Hawk. Spadochroniarze wyskakiwali do wody ze śmigłowca lecącego na wysokości trzech metrów nad jej powierzchnią z prędkością około 20 km/h. W czasie skoku każdy żołnierz musiał zachować odpowiednią sylwetkę ponieważ woda w pewnych warunkach potrafi być naprawdę... twarda. Złe oddzielenie się od pokładu śmigłowca lub zły kąt wpadnięcia do wody może spowodować, że spotkanie z powierzchnią jeziora będzie niezwykle bolesne.

Po wylądowaniu w wodzie spadochroniarze musieli przepłynąć jeszcze kilkadziesiąt metrów aby stanąć na suchym lądzie. Choć odcinek jaki mieli pokonać nie był duży to jednak nie było to najłatwiejsze zadanie. Z każdym przepłyniętym metrem mundur, a szczególnie buty stawały się coraz cięższe skutecznie utrudniając wykonanie zadania. Na wszelki więc wypadek nad bezpieczeństwem szkolących się żołnierzy czuwali wyposażeni w łodzie saperzy.

kpt. Marcin Gil

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama