Potężna armia kroczących czołgów? Diesel-punkowa droga Wojska Polskiego

Jakub Różalski, autor cyklu graficznego 1920+ wraz ze studiem King Art Games pracują nad grą Iron Harvest. Akcja będzie się działa w alternatywnym roku 1920 /INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama

Wyobraźmy sobie, że spełniają się wizje Verne’a, czy Ellisa i Wojsko Polskie zechciałoby stworzyć kroczące czołgi. Czy byłoby to możliwe? Jaki wygląd miałaby taka konstrukcja?

Już w 1900 roku futurolodzy byli przekonani, że czas konnicy niechybnie minie, a wojna będzie toczona przez pojazdy mechaniczne uzbrojone w szybkostrzelne karabiny lub działka. Nie przeszkadzało im to, że pojazdy parowe czy spalinowe poruszały się z prędkością idącego piechura.

Ledwie została wymyślona lokomotywa parowa, a już zaczęto się zastanawiać, w jaki sposób ją uzbroić i czy przyda się na przyszłym polu walki. Okazało się, że ówcześni wizjonerzy mieli rację, gdyż pociągi pancerne jeżdżą do dziś. Czy taką samą drogą poszłyby kroczące czołgi?

Reklama

Na współczesnym polu walki coraz częściej pojawiają się roboty. Nikogo już nie dziwią gąsienicowe pojazdy autonomiczne, czy drony bojowe, które mogą tworzyć roje. Testuje się także roboty kroczące, które są niczym z wizji powieści sciene-fiction Edwarda S. Ellisa lub Juliusza Verne’a.

Na razie jest to pieśń przyszłości, a kroczące mechy można oglądać głównie w filmach i grach. Jak choćby w Iron Harvest, która ukaże się na rynku już 1 września 2020 roku. Co by się jednak stało, gdyby takimi rozwiązaniami zainspirowali się konstruktorzy czołgów z pierwszej połowy XX wieku?  

Ówcześni inżynierowie mieli dość zadziwiające pomysły. Jak choćby Nikołaj Lebiedenko, który zaprojektował potężny pojazd pancerny nazwany Car Tankiem. Całe uzbrojenie zostało umieszczone w pancernej wieży zawieszonej pięć metrów nad ziemią. Całości obrazu dopełniały ogromne ażurowe koła o średnicy dziewięciu metrów.

Nikt jednak nie podjął się budowy kroczącego pojazdu. Czy polskim inżynierom mogłoby się udać?

Pancerne początki

Początki polskiej produkcji pancernej nie wróżyły niczego dobrego. W zasadzie były to manufaktury tworzące pojedyncze pojazdy. Były banalnie proste w konstrukcji - na fabrycznym podwoziu umieszczano stelaż, do którego przykręcano pancerne płyty. Tak powstał np. Tank Piłsudskiego czy samochód pancerny Korfanty.

Nieco bardziej skomplikowaną konstrukcją był Ford FT-B, wybudowany na podwoziu najbardziej popularnego wówczas samochodu - Forda Model T. Pojazd skonstruowany przez inż. Tadeusza Tańskiego miał już obrotową wieżę z karabinem maszynowym. W dodatku, jak na ówczesne możliwości był niezwykle szybki - rozpędzał się do 50 km/h!

Czy inżynierowie w latach dwudziestolecia międzywojennego byliby w stanie skonstruować taki pojazd? Na pewno pancerną kazamatę z uzbrojeniem. Nawet najsłynniejszy polski czołg II Rzeczpospolitej - 7TP, był głęboką modyfikacją brytyjskiego Vickersa E. Jednak zastosowane w nim nowinki techniczne, jak peryskop konstrukcji Rudolfa Gundlacha, czy zastosowanie silnika wysokoprężnego pokazywało, że polscy inżynierowie mają ogromne zdolności i ograniczają ich tylko warunki finansowe. Z czym mogliby mieć problem przy projektowaniu mecha?

Pająk czy kura?

Na pewno z wyborem i skonstruowaniem odnóży krocznych. Czy czołg miałby mieć układ nóg znany z ptaków? A może ssaków? Lub owadów? Można przypuszczać, że ze względów praktycznych zostałby odrzucony projekt dwunożny. Maszyna bojowa byłaby mniej stabilna. Byłaby łatwiejsza do wywrócenia, a sama konstrukcja zbyt skomplikowana - ilość stabilizatorów żyroskopowych, które ułatwiałyby poruszanie się i przede wszystkim, celowania byłaby zatrważająca.

Zapewne więc zostałby wybrany wariant czteronożny - najprostszy do zaprojektowania nie tylko pod względem konstrukcyjnym, ale także mechaniki ruchu. Odnóża wyglądałyby jak ramię koparki i posiadały napęd hydrauliczny. Wówczas też centralnie umieszczona gondola z kierowcą i strzelcem byłaby stabilniejsza. Choć zapewne i tak żołnierze nie byliby w stanie prowadzić ognia w ruchu. Pierwsze stabilizatory uzbrojenia pojawiły się dopiero w latach 40. w amerykańskich czołgach.

Stabilizatory z prawdziwego zdarzenia pojawiły się w latach 60 XX w radzieckich T-54 i T-55. Dopiero wówczas inżynierowie mogliby się pokusić o budowę kroczącego czołgu z prawdziwego zdarzenia. I co ciekawe takie pomysły się rodziły. Niestety nie w Polsce, ale w Stanach Zjednoczonych. Nie wyszły jednak poza fazę koncepcyjną. Armia uznała, że odnóża takich robotów byłyby zbytnio narażone na uszkodzenie ogniem nieprzyjaciela. Wszelkie mechanizmy hydrauliczne były przecież na zewnątrz.

Wygląda na to, że polska armia kroczących czołgów może powstać dopiero w odległej przyszłości.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy