Podniesienie

Wyciągnięcie z dna morza wraku kutra rybackiego CHY-8 było majstersztykiem. I pierwszą tego typu akcją Marynarki Wojennej.

Czterech rybaków wypłynęło w połowie lipca 2010 roku kutrem CHY-8 w morze. Dwie pierwsze prognozy z Biura Meteorologicznych Prognoz Morskich w Gdyni nie zawierały żadnych ostrzeżeń. Dopiero w trzeciej pojawiły się informacje o burzy i silnym wietrze na południowo-wschodnim Bałtyku. To jednak, co zdarzyło się chwilę po tym komunikacie, przeszło wszelkie oczekiwania meteorologów. Marynarze nazywają takie zjawisko białym szkwałem.

Piekło

Chmury burzowe zwykle obserwowane na niebie przed przyjściem silnego wiatru w wypadku białego szkwału nie są widoczne. Przychodzi on nagle, a jedyną jego zapowiedzią są krople wody zawieszone w powietrzu i załamujące się fale, widoczne jako biaława zawiesina. Później zaczyna się piekło.

Kiedy CHY-8 był kilka mil od brzegu, siła wiatru dochodziła już do 11 w skali Beauforta. Przy takim wichrze wysokość fal może przekraczać 11 metrów. Mały rybacki kuter w starciu z nimi nie miał szans. Zginęli wszyscy znajdujący się na jego pokładzie rybacy.

Reklama

To nie ćwiczenia

Ciała rybaków udało się odnaleźć. Wrak kutra osiadł na dnie około czterech mil morskich na północ od Sarbinowa. Na mapach morskich zaznaczono to miejsce jako przeszkodę nawigacyjną. Zapewne CHY-8 pozostałby tam na zawsze, jak tysiące innych wraków pochłoniętych przez Bałtyk, ale pod koniec 2010 roku Urząd Morski w Słupsku zwrócił się z prośbą do Dowództwa Marynarki Wojennej o wydobycie zatopionej jednostki. Urzędnicy spodziewali się, iż będzie można zbadać wrak i szczegółowo ustalić przyczynę katastrofy, a także, że zostanie on wykreślony z map jako przeszkoda.

Do akcji podniesienia zatopionego kutra wyznaczony został ORP "Piast". - Ta sprawa chyba nie ma precedensu - ocenia komandor porucznik Grzegorz Zięba, dowódca jednostki. - Nie słyszałem o tym, by marynarki wojenne innych krajów wykonywały tego typu zadania. Wydobywanie wraków wymaga specjalistycznego sprzętu, świetnego wyszkolenia i jest kosztowne. Takich zleceń podejmują się wyspecjalizowane firmy. My potraktowaliśmy to jak wyzwanie. W jakimś sensie jest to działanie w warunkach bojowych. Wszyscy mieliśmy świadomość tego, że nie będą to ćwiczenia - dodaje.

Wędrówka wraku

Na rozpoczęcie akcji czekali kilkanaście tygodni. Przeszkodą była pogoda. "Piast" może wykonywać tego typu zadania przy stanie morza 2-3, a na początku roku było sporo sztormów. W końcu okręt ruszył do akcji w czwartek 14 kwietnia 2010 roku o świcie. Na pokładzie miał 18 nurków. Oprócz tych z "Piasta" byli także z "Lecha" i Ośrodka Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego. Po dotarciu na miejsce okazało się jednak, że CHY-8... zniknął.

- Nie było go tam, gdzie zatonął - wyjaśnia kapitan marynarki Marcin Plichta, zastępca dowódcy ORP "Piast". - Odszukanie wraku zajęło nam dwie godziny. Znaleźliśmy go ponad kilometr od miejsca katastrofy - dodaje. Przez niecały rok prądy morskie przesunęły ważący 18 ton kuter na taką odległość.

Po zlokalizowaniu wraku załoga opuściła pod wodę sonar MS 1000. To bardzo precyzyjne urządzenie, które pozwoliło określić położenie zatopionej jednostki z dokładnością do jednego metra. Dzięki temu "Piast", używając trzech kotwic, mógł precyzyjnie ustawić się nad wrakiem, co bardzo ułatwiło pracę nurkom.

Zdradliwe sieci

Zanim pierwszy nurek zszedł pod wodę, uruchomiono jeszcze jedno urządzenie: bezzałogowy pojazd podwodny Sea Eye Falcon, wyposażony w kamerę, z której obraz można śledzić na monitorze w jednym z okrętowych pomieszczeń. Dzięki temu dokonuje się w miarę szczegółowych oględzin wraku.

Obraz, który pojawił się na monitorze, nie pozostawiał złudzeń co do tego, że nie będzie łatwo. - Część rufowa była całkowicie zaplątana w sieci - opowiada komandor podporucznik Przemysław Gielniak, jeden z dwóch kierowników prac nurkowych na OPR "Piast" w czasie akcji wydobywania CHY-8. - Sieci są ogromnym zagrożeniem dla każdego, kto przebywa pod wodą. Łatwo się w nie zaplątać, a uwolnić się z nich bardzo trudno - wyjaśnia. Nurek musiał jednak zejść pod wodę, by ocenić, czy na wraku można zamocować liny, do których przyczepiono by pontony wydobywcze.

Pontony na pokładzie

Marynarka Wojenna kupiła pontony wydobywcze kilka lat temu. Przypominają one z wyglądu ogromne balony. Zasada ich działania jest prosta. Do przedmiotu, który ma być wydobyty z dna morza, mocuje się stalowe liny nazywane stropami, a do nich doczepia pontony, w które wpompowuje się powietrze. Unoszą się one ku powierzchni, a wraz z nimi podnosi się z dna rzecz, do której są przymocowane.

Ta technologia ma jednak pewien mankament. Pontony nie są w stanie wydobyć zatopionej rzeczy całkowicie na powierzchnię. Sam balon ma bowiem 5 metrów wysokości. Stropy to dodatkowe 1,5 metra długości. Wrak leżący na dnie morza można zatem podnieść maksymalnie do wysokości 6,5 metra od powierzchni wody. Potem trzeba go zaholować jak najbliżej brzegu, by później wydobyć z wykorzystaniem dostępnych urządzeń dźwigowych, zamkniętych pontonów wydobywczych lub specjalną wyciągarką.

Zbawienny poler

Pierwszy nurek wrócił na powierzchnię z dwiema wiadomościami: dobrą i złą. Dobra była taka: w części dziobowej kutra znajduje się poler (przytwierdzony do pokładu rodzaj uchwytu), do którego można przymocować stropy. Zła: rufa jest tak mocno zaplątana w sieci, że próba założenia w tej części wraku drugiego stropu nie wchodzi w grę. Tymczasem aby wydobyć CHY-8, trzeba było zamocować dwa pontony: na dziobie i na rufie. Jeden balon jest w stanie podnieść z dna przedmiot ważący maksymalnie 10 ton. Wrak był prawie dwa razy cięższy.

Sprawę utrudniało to, że poler na dziobie był jedynym widocznym elementem, do którego można było zamocować stropy. Marynarze uznali, że kutra nie uda się wydobyć. - Opracowaliśmy jednak nowy wariant wydobycia - mówi komandor porucznik Grzegorz Zięba. - Plan był taki: pierwszy ponton podnosi dziób kutra na jakieś trzy metry, co pozwala nam zamontować pod pokładem na śródokręciu kolejne stropy z drugim balonem - wyjaśnia.

Nurek ogląda wrak

Z zamocowaniem pierwszego pontonu nie było problemu. Po napompowaniu go powietrzem dziób jednostki podniósł się na wysokość około trzech metrów. Nurkom udało się przełożyć pod pokładem kolejne stropy. Zamontowano drugi balon, który zaczęto napełniać powietrzem. Wrak podniósł się z dna. Po chwili opuszczono go jednak z powrotem.

- Istotą akcji było to, by CHY-8 bezpiecznie podnieść i zaholować do brzegu - wyjaśnia komandor podporucznik Przemysław Gielniak. - Oznaczało to równe oderwanie od dna całego kadłuba. Tymczasem po pierwszej próbie podniesienia okazało się, że dziób jest wyżej niż rufa. Trzeba było go więc z powrotem położyć na dnie - wyjaśnia.

Sprawa znów wyglądała na beznadziejną. Kiedy kolejny nurek zszedł pod wodę, żeby obejrzeć wrak, zauważył jednak, że wcześniejsza próba podniesienia kutra spowodowała, iż powstała szczelina w sieciach na rufie wraku. Przez nią można było przeciągnąć stropy.

Gigantyczna igła

Marynarze wykonali miedzianą przetyczkę, przypominającą gigantyczną igłę. Nurek za jej pomocą przeciągnął pod rufą linę, do której przywiązano stropy. Po zamontowaniu pontonów i napełnieniu ich powietrzem wrak podniósł się z dna. Pontony przymocowano do prawej burty "Piasta".

Teraz trzeba było bezpiecznie zaholować kuter jak najbliżej brzegu. Okazało się to niełatwe. Pierwszą przeszkodą był wiatr, który mógł zerwać olinowanie mocujące pontony do burty, a drugą sieci rybackie, które podczas holowania mogły zaplątać się w śruby okrętu. Jedynym wyjściem rozwiązującym oba te problemy było ustawienie okrętu rufą do brzegu i płynięcie tyłem, czyli mówiąc językiem kierowców, na wstecznym biegu. Przy takim ustawieniu "Piast" osłaniał kadłubem pontony od wiatru i zmniejszał niemal do zera ryzyko zaplątania sieci w śruby okrętowe.

Na brzegu

- Płynęliśmy bardzo ostrożnie z prędkością jednego węzła rufą do przodu - opowiada komandor porucznik Grzegorz Zięba. - Czas bardzo nam się dłużył. Chcieliśmy w miarę szybko przyholować kuter jak najbliżej brzegu. Po około czterech godzinach byliśmy jakieś pięćset metrów od plaży, niedaleko miejscowości Chłopy koło Sarbinowa, czyli miejsca, z którego CHY-8 wypłynął po raz ostatni. Dalej nie mogliśmy już holować wraku, bo było dla nas za płytko. Odczepiliśmy więc kuter od pontonów. Nasza czterodniowa akcja dobiegła końca - opowiada.

Następnego dnia rano rybacy za pomocą specjalnej wyciągarki wydobyli wrak na brzeg. Dzięki pracy wykonanej przez "Piasta" gdyński urząd morski będzie mógł dalej wyjaśniać okoliczności, w jakich zatonęła jednostka.

Ratownik

ORP "Piast" służy w Marynarce Wojennej od 1974 roku. Głównym zadaniem ORP "Piast" jest udzielanie pomocy załogom zatopionych okrętów podwodnych. To jedna z niewielu jednostek na Bałtyku, która potrafi prowadzić długotrwałe operacje ratownicze, prace podwodne, badania dna morskiego, a także zadania patrolowe. Okręt może pomagać innym jednostkom na morzu, usuwać uszkodzenia, gasić pożary, ściągać z mielizny, holować oraz odkażać okręty i statki. "Piast" prowadzi też akcje poszukiwania i ewakuacji rozbitków, a w ambulatorium okrętowym można udzielać poszkodowanym natychmiastowej pomocy.

Okręt ma cztery duże kotwice przeznaczone do dokładnego pozycjonowania jednostki oraz pokład dla śmigłowca. Posiada urządzenia manewrowe ze sterami strumieniowymi na dziobie i rufie. Na pokładzie dziobowym znajduje się dźwig mogący podnieść z dna morza obiekty o masie do 10 ton. W wyposażeniu są także łodzie hybrydowe, dzwon nurkowy, pojazd podwodny oraz systemy hydrolokacyjne. ORP "Piast" służy w Marynarce Wojennej od 1974 roku. W latach 1997-1998 został zmodernizowany. Uczestniczył w misji w rejonie Zatoki Perskiej ("Pustynna burza"), w międzynarodowych manewrach "Baltops" (sześciokrotnie), w największych ćwiczeniach NATO "Strong Resolve", w manewrach okrętów podwodnych "Baltic Porpoise", w serii ćwiczeń typu "Passex" oraz w ćwiczeniach ratowniczych, na przykład "Crown Eagle", "Smer-Medex" oraz "Sarex".

Tomasz Gos

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: marynarka wojenna | podniesienie | wrak | okręt
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy