Największa wyprzedaż świata

Broń, śmigłowce, pojazdy opancerzone i tysiące najróżniejszych rzeczy: od ekspresów do kawy, biurek, po grille czy pralki automatyczne. Każda armia na wojnę w Afganistanie wysłała masę sprzętu. Ale co z nim zrobić, gdy pora wracać do domu?

Pierwsi przekonują się o tym Kanadyjczycy. W czasie, gdy niemalże wszystkie państwa, które uczestniczą w natowskiej akcji w Afganistanie zapowiedziały redukcję kontyngentów do 2014 r., prawie 3 tys. żołnierzy z liściem klonu na ramieniu już pakuje manatki.

Dziesiątki boisk zastawionych rzeczami

Służący w południowej części prowincji Kandahar Kanadyjczycy kończą misję w Afganistanie po 9 latach obecności w wyjątkowo niebezpiecznej części tego kraju. Pierwszy kanadyjski żołnierz stanął na suchej jak wiór afgańskiej ziemi kilka miesięcy po rozpoczęciu amerykańskiego polowania na Osamę Bin Ladena. Od tego czasu kontyngent zgromadził w swoich dwunastu bazach masę sprzętu.

Obecnie specjalna 350-osobowa grupa żołnierzy skrzętnie spisuje wszystko, co znajduje się na stanie kanadyjskiego kontyngentu. Rzeczy, które nie wrócą do Kanady albo nie będą niszczone na miejscu, zostaną sprzedane. Odwrót Kanadyjczyków z Afganistanu już teraz nazywany jest największą "podwórkową wyprzedażą" na świecie. W amerykańskim i kanadyjskim społeczeństwie taki rodzaj pchlego targu jest najpopularniejszym sposobem pozbywania się niepotrzebnych rzeczy.

Reklama

Prawie 75 tys. pozycji znalazło się na liście sprzętu wykorzystywanego przez kanadyjskie wojska w Afganistanie. Gdyby ułożyć wszystkie przedmiot obok siebie, to zajęłoby one powierzchnię ponad 120 piłkarskich boisk. Znalazłyby się na nich m.in. śmigłowce, pojazdy opancerzone, broń, amunicja, łóżka, czajniki, lodówki i cała masa innych rzeczy.

Z honorem i wysiłkiem

Tysiące przedmiotów, na którym Kanadyjczykom już nie zależy i których po prostu nie opłaca się wieźć za ocean, zostaną zlicytowane przez e-mail. Kupować mogą żołnierze z innych kontyngentów, pracownicy organizacji humanitarnych i podwykonawcy działający na rozległym terenie lotniska w Kandaharze.

- Nie chcemy zostawić tu kupy śmieci przykrytej wielką kanadyjską flagą - wyjaśnia ppłk Virginia Tattershall, dowódca jednostki odpowiedzialnej za zlikwidowanie kanadyjskiego kontyngentu w Afganistanie. Jej ludzie mają czas do grudnia na zwiezienie sprzętu ze wszystkich baz i wysuniętych posterunków do Kandaharu, gdzie zostanie on posortowany.

Zgodnie z mottem jednostki, które brzmi: "Z honorem i wysiłkiem zabierz ze sobą" (w domyśle: cały swój sprzęt), żołnierze spisują wszystkie rzeczy, które wróciły do głównej bazy wojsk kanadyjskich w Afganistanie. Sprawdzają także, czy rzeczywiście wrócił to, co miało wrócić.

- Przeprowadzamy dokładnie taki sam proces, jak gdybyśmy kupowali samochód czy dom. Po prostu chcemy się upewnić, że mamy wszystko, co powinniśmy mieć - wyjaśnia ppłk Tattershall.

Co zostaje, a co idzie na śmietnik

Po skatalogowaniu wszystkich przedmiotów żołnierze decydują, co można sprzedać na miejscu, a co należy kategorycznie zniszczyć. Na przykład kupione w Zjednoczonych Emiratach Arabskich stoły, krzesła i szafy piętrzące się pod jednym z hangarów zostaną w Afganistanie. Najprawdopodobniej uda się je sprzedać za ledwie ułamek sumy, jaką wydali na nie Kanadyjczycy. Zdaniem ppłk Tattershall, to i tak lepiej, niż gdyby te wszystkie rzeczy po prostu porzucono.

Niektóre przedmioty znajdujące się na stanie kontyngentu są jednak niszczone. Dotyczy to zwłaszcza tych, które mogą zawierać ważne informacje. Mat Stephane Lacroix przy dźwiękach głośnej muzyki rozbiera na elementy pierwsze kserokopiarki.

- Musimy wszystko rozebrać na części: przewody, elementy składowe. Potem posegregować plastik do plastików, metal do metali - mówi mat Lacroix. - Można byłoby to wszystko w mig rozwalić wielkim młotem, ale tak wszystko zabiera dużo czasu - wyjaśnia Kanadyjczyk.

Zapakować? To żaden problem

Wojskowe procedury są jeszcze ostrzejsze w przypadku przedmiotów, które mają wrócić do kraju. Zanim każda rzecz znajdzie się w kontenerze zmierzającym do Kanady musi zostać dokładnie opisana i opatrzona kodem kreskowym. W zależności od tego, co w znajduje się w kontenerze trafi on do jednego z 36 różnych miejsc w Kanadzie pokonując uprzednio trzy różne szlaki tranzytowe.

Nim kontenery ruszą w trasę są jeszcze poddawane fumigacji (zabiegi zwalczania owadów i gryzoni), by z Afganistanu nie przedostały się do Kanady żadne niebezpieczne zwierzęta.

Nawet jeśli kontenery bez przeszkód dotrą do Kanady w stosunkowo krótkim czasie, to i tak minie kilka miesięcy nim zostaną rozładowane po dostarczeniu do miejsca docelowego.

- Na szczęście już ktoś inny będzie się tym martwić - wyznaje ppłk Tattershall.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Afganistan | żołnierze | Kanada | wojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy