Możesz poczuć się jak pilot

Choć trening w symulatorze nie może równać się z prawdziwym lotem, dla mnie wrażenie z ćwiczeń w najnowszym trenażerze śmigłowcowym było niesamowite.

Na horyzoncie piękny zachód słońca. Śmigłowiec zatacza szeroki łuk i zawraca nad lotnisko. Widać już światła na pasie startowym. Maszyna zaczyna powoli podchodzić do lądowania. Schodzę w dół i ustawiam się wzdłuż osi pasa. Jeszcze trochę niżej i mniej mocy. Spocone palce zaciskam na dwóch drążkach. Udaje mi się dolecieć nad sam pas. Potem śmigłowiec jednak traci stabilność i wpada w rotacje. Najpierw urywa się jedna z płóz, a potem maszyna rozbija się o beton lotniska. Monitor symulatora gaśnie, a instruktor kwituje: "Nie było źle, jak na pierwszy raz".

Reklama

- Nawet najdoskonalszy symulator nie nauczy nikogo latać. Jest za to idealny jako element szkolenia przyszłego pilota - podkreśla podpułkownik pilot Maciej Wilczyński, kierownik Akademickiego Ośrodka Szkolenia Lotniczego Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Jak tłumaczy, w takich urządzeniach studenci uczą się procedur lotu i postępowania w sytuacjach awaryjnych. Dzięki temu są lepiej przygotowani do lotów praktycznych, a koszt ich szkolenia się obniża.

Szkoła Orląt korzysta z kilkunastu symulatorów. Pod koniec 2012 roku uczelnia wzbogaciła się o dwa nowe - samolotowy i śmigłowcowy - kupione za ponad 5 milionów złotych od firmy ETC-PZL Aerospace Industries. Oba mają konstrukcję modułową. Z wykorzystaniem tego samego ekranu i skorupy kabiny można stworzyć różne konfiguracje maszyny. Wystarczy wymienić tablice przyrządów oraz niektóre elementy sterowania.

Dzięki temu symulator transportowego M-28 Bryza po zmianie może być wykorzystywany do szkolenia pilotów do lotów na samolotach Cessna 172 i Piper Seneca V, trenażer śmigłowca szkolno-treningowego SW-4 Puszczyk przekształca się w symulator lekkiego śmigłowca tłokowego Schweizer S300.

Jak wyjaśnia podpułkownik Wilczyński, urządzenie używane jest przez słuchaczy do treningu przed lotami na szkolnych śmigłowcach tej samej klasy Cabri G2.

Oba symulatory mają certyfikaty Urzędu Lotnictwa Cywilnego klasy FNPT II dopuszczające je do szkolenia podchorążych i studentów cywilnych. Ponadto M-28 jest certyfikowany jako symulator z modułem MCC, czyli można prowadzić na nim trening zgrywania załóg. Uczniowie w ten sposób uczą się komunikacji i współpracy między pilotami i mechanikiem, zarówno w czasie lotów standardowych, jak i w sytuacjach awaryjnych.

Szkolenie z użyciem nowych dęblińskich symulatorów już trwa. Start, lądowanie, wykonywanie powietrznych manewrów, radionawigację czy procedury związane z utrzymywaniem parametrów lotu ćwiczą zarówno podchorążowie kierunków lotniczych, jak i cywilni studenci pilotażu.

- Zaletą tych urządzeń jest rozbudowana baza danych. Instruktor może na przykład zaplanować lądowanie na dowolnym lotnisku w Europie - wyjaśnia podpułkownik rezerwy Roman Mendrek, instruktor Akademickiego Ośrodka Szkolenia Lotniczego.

Trenażer lotu uwzględnia także wszystkie pomoce radiolokacyjne, które znajdują się na wojskowych i cywilnych portach lotniczych. Dodatkowo w czasie treningu korzysta się z takich samych częstotliwości radiowych jak w rzeczywistości i ćwiczy utrzymywanie łączności z kontrolerami lotu. W symulatorze można też ustawić szkolenie na dowolną porę dnia czy nocy oraz różne warunki pogodowe - deszcz, burzę, mgłę, oblodzenie czy silne wiatry.

- Symulator to idealne miejsce, aby przetrenować na sucho różne scenariusze oraz najtrudniejsze sytuacje, które mogą zdarzyć się podczas realnego lotu - dodaje instruktor. Tutaj błąd nie kosztuje wiele. Może prowadzić co najwyżej do niezaliczenia treningu, a każdy manewr da się powtarzać tak długo, aż przyszły pilot opanuje go perfekcyjnie. Studenci pod okiem instruktorów ćwiczą między innymi loty przy ograniczonej widoczności, w dużym zachmurzeniu i według przyrządów, sprawdzają też umiejętność zachowania się w sytuacjach awaryjnych.

Dęblin z góry

Mnie czeka na szczęście "tylko" zwykły lot. "Najpierw pokażę pani Dęblin z góry", podpułkownik Mendrek siada za sterami w wiernie odwzorowanej kabinie śmigłowca. Ściany sali, w której stoi symulator, pomalowano na czarno, aby odbicia światła i refleksy nie przeszkadzały trenującym. Instruktor uruchamia urządzenie. Słychać charakterystyczny łopot śmigieł, ożywa też ogromny sferyczny ekran, na którym obraz jest wyświetlany aż przez osiem projektorów. Monitor ma ponad 3 metry wysokości oraz 9 metrów szerokości i stanowi wycinek kuli. Dzięki temu, kiedy siedzi się za sterami i patrzy do przodu, nie widzi się końca ekranu.

- Widzenie peryferyjne człowieka sięga 180 stopni, my mamy tutaj kąt 200 stopni - podkreśla z dumą oficer, "startując" śmigłowcem z dęblińskiego lotniska.

Na ekranie widać najpierw zabudowania Szkoły Orląt, potem całe miasto.

- Tu jest nasza szkoła, tam są stadion sportowy i dworzec kolejowy - pokazuje instruktor. Realizm obrazu jest niesamowity. Widać każdy szczegół na ziemi dokładnie tak, jak w czasie prawdziwego lotu.

- Piloci śmigłowców latają nisko, więc dla nich idealne odwzorowanie terenu, zarówno obiektów wokół lotniska, jak i stref, do których latają, jest bardzo ważne - wyjaśnia podpułkownik Wilczyński. Dlatego w symulatorze grafikę komputerową zastąpiono prawdziwymi zdjęciami satelitarnymi ziemi, dodatkowo uplastycznionymi. Dzięki temu słuchacze mogą zapamiętać na przykład, że w jednej z miejscowości charakterystycznym punktem jest wieża ciśnień, a w drugiej nie należy opuszczać strefy pilotażu znajdującej się tuż za jeziorem. Symulator w swojej bazie danych ma zdjęcia całego świata, ale ich stopień szczegółowości jest różny - najlepszy dla Polski i Europy.

Stoję obok symulatora i obserwuję lot na monitorze. Choć cały czas wiem, że jestem w sali i nawet na centymetr nie oderwałam się od ziemi, mój mózg widzi, że lecę, i to bardzo dynamicznie. Zaczynam mieć zawroty głowy i mdłości.

- Oszukiwanie zmysłu wzroku jest w tym urządzeniu tak doskonałe, że bywa męczące - potwierdza kierownik akademickiego ośrodka. Choć symulator jest stacjonarny i nie porusza się, może wywoływać u podchorążych złe samopoczucie. Zwykle spotyka ich to albo na początku lotu, gdy nie są jeszcze przyzwyczajeni, albo na końcu, kiedy są już zmęczeni.

- Błędnik czuje, że siedzimy, a oczy informują mózg, że lecimy. Pojawiają się problemy z równowagą i mdłości, jak w czasie prawdziwego lotu - dodaje oficer. Na szczęście u mnie te objawy miną, kiedy tylko zasiądę za sterami.

Ręce na drążku

Instruktor "ląduje" i przychodzi czas na mnie. Najpierw krótki instruktaż. Wysokościomierz, sztuczny horyzont, kilka innych wskaźników, których nie zapamiętuję. Siadam za sterami i dowiaduję się, że duży drążek z lewej strony to dźwignia skoku ogólnego zwiększająca moc silnika. Drugą rękę zaciskam na drążku sterowniczym, którym pochylam śmigłowiec na boki i do przodu. Pod nogami mam jeszcze dwa pedały steru kierunkowego. Dzięki nim mogę obrócić maszynę oraz nią skręcać.

Czas na start. Powoli zwiększam moc silnika i pochylam śmigłowiec do przodu. Maszyna unosi się kawałek nad ziemią i zaczyna obracać.

- Trzeba to skorygować pedałami kierunkowymi - poucza stojący obok symulatora instruktor. Po chwili lot jest już na tyle stabilny, że mogę wznieść się wyżej. Najtrudniejsze na początku jest skoordynowanie wszystkich ruchów. Zauważam też, że śmigłowiec reaguje na każde najmniejsze popchnięcie drążka, trzeba więc ostrożnie nim manewrować.

Udaje mi się wreszcie opanować sterowanie i zaczynam "lecieć" nad miastem. Teraz to już sama przyjemność. Piękne widoki, przestrzeń i uczucie wolności. Opanowuję skręty, łuki, wnoszenie i opadanie. Lot wydaje się tak realny, że kiedy zaczyna dzwonić leżąca w kabinie symulatora komórka instruktora, martwię się, że pilot został na ziemi i nie może jej odebrać.

- Takie latanie to nic trudnego, zwykle wojskowe śmigłowce biorące udział w misjach lecą nisko nad ziemią, nawet między budynkami. Wtedy liczą się precyzja i szybkość reakcji - tłumaczy podpułkownik Mendrek i dla urozmaicenia zadania zmienia na ekranie dzień na noc. Słońce "gaśnie", widać tylko nieliczne światła na ziemi, na niebie pojawiły się gwiazdy.

- Widok nieba i układ gwiazdozbiorów nie jest przypadkowy - podkreśla pilot. - Odpowiada zaplanowanej w symulatorze porze roku i szerokości geograficznej.

Niestety pora wracać. Instruktor ponownie zmienia porę dnia. Teraz mamy wieczór i piękny zachód słońca nad Dęblinem. Podejście do pasa startowego nie jest już tak łatwe, jak sam lot i mimo wskazówek instruktora nie jestem w stanie lekko posadzić maszyny na ziemi. Udaje mi się dolecieć nią nad sam pas, ale za szybko opuszczam śmigłowiec i w efekcie go rozbijam.

Anna Dąbrowska

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: symulator lotu | militaria
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy