Lekcja francuskiego

Polacy mogą się uczyć od Francuzów, jak powinny wyglądać relacje między wojskiem a krajowym przemysłem zbrojeniowym.

Francja przeznacza rocznie na siły zbrojne około 40 miliardów euro. Choć w porównaniu z USA i Chinami, których budżety wojskowe w przeliczeniu na tę walutę idą w setki miliardów, to niewiele, w Europie ustępuje pod tym względem jedynie Wielkiej Brytanii. Rząd w Paryżu nie miał jednak wyboru. Lata oszczędności doprowadziły francuską armię do zapaści. Przeprowadzony na początku dekady audyt wykazał, że sprawnych jest tylko połowa czołgów, a jeśli chodzi o samoloty i śmigłowce, to jedynie trzydzieści kilka procent. Francuzi ruszyli więc na zakupy i mimo obostrzeń unijnego prawa poszukali uzbrojenia przede wszystkim u rodzimych producentów.

Reklama

Historyczny zwrot

Prezydent Francji Nicolas Sarkozy, przedstawiając w połowie 2008 roku białą księgę, ogłosił, że jego kraj formalnie wraca do struktur sojuszu północnoatlantyckiego, i ostrzegł obywateli: - Nie można wykluczyć ponownego pojawienia się zasadniczego zagrożenia jakiejkolwiek natury, które stawiałoby w niebezpieczeństwie samo przeżycie narodu.

Francuzi, którzy przez prawie pięć dekad szczycili się autonomią, decyzję o powrocie do NATO przyjęli ze spokojem.

Już od kilku lat badania opinii publicznej wykazywały, że z roku na rok rośnie liczba osób akceptujących powrót Francji do NATO, i właściwie było tylko kwestią czasu, kiedy tamtejszy rząd sformalizuje ten pomysł.

Sarkozy, prezentując strategię bezpieczeństwa na najbliższe dwanaście lat, zapowiedział również, że do 2020 roku Paryż przeznaczy na modernizację armii aż 200 miliardów euro.

Także tę deklarację nad Sekwaną przyjęto z aprobatą. Francuzi zaufali rządowi, że nadal będzie zaopatrywał armię u krajowych producentów.

Siła w grupie

Zrzeszenie Francuskich Przemysłowców Branży Wyposażenia Obrony Lądowej (Groupement des Industries Françaises de Défense Terrestre, GICAT) powstało w 1969 roku. Wśród 200 skupionych w nim przedsiębiorstw znajdziemy nie tylko producentów uzbrojenia i sprzętu dla jednostek lądowych, lecz także firmy specjalizujące się w remontach, serwisie, logistyce oraz takie, które zajmują się wyłącznie badaniami naukowymi.

Do zrzeszenia należą zarówno koncerny zatrudniające dziesiątki tysięcy osób, choćby Michelin czy Thales, jak i takie firmy, które na liście płac mają zaledwie kilku pracowników - na przykład Scrome, producent celowników optycznych.

Jak wyjaśniała Audrey Favale, odpowiedzialna w GICAT za kontakty z mediami, podmioty, które chcą być członkami zrzeszenia, muszą jedynie wykazać się innowacyjnością oraz mieć zakres działania zbieżny z profilem GICAT. Ten zaś w ostatnich dekadach mocno ewoluował. Gdy czterdzieści lat temu zawiązywało się zrzeszenie, tworzyły je firmy specjalizujące się w produkcji pojazdów i uzbrojenia dla żołnierzy wojsk lądowych.

Łączność od Polaków, pociski od Francuzów

W GICAT prym wiodą obecnie przedsiębiorstwa związane z obroną przeciwlotniczą i przeciwrakietową, co widać na przykład na targach zbrojeniowych w Kielcach. Od 2005 roku na MSPO zrzeszenie z wytrwałością promuje francuskie zestawy rakietowe. Należący do GICAT koncern MBDA wspólnie z Bumarem przedstawił tam projekt systemu obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej, nazwany Tarczą Polski. Systemy łączności, dowodzenia i pojazdy mają do niej dostarczyć Polacy, a pociski rakietowe - Francuzi.

Audrey Favale podkreślała, że tarcza dobrze wpisuje się w ideę działania GICAT, które, reprezentując kilkaset firm, pełni rolę łącznika między przemysłem zbrojeniowym a wojskiem. Wyjaśniała, że od ponad dekady, na mocy porozumienia podpisanego w 1999 roku pomiędzy zrzeszeniem a szefostwem wojsk lądowych, francuskie wojsko konsultuje z GICAT nieomal wszystkie projekty transformacji jednostek lądowych, w szczególności pod kątem zakupów nowego sprzętu i uzbrojenia.

Wnioski znad Sekwany

GICAT od pięciu lat wykazuje duże zainteresowanie naszym krajem. Blisko współpracuje z Bumarem, jest partnerem kieleckich targów, oferuje naszemu rządowi i przemysłowi obronnemu pomoc w transformacji sił zbrojnych. Nie możemy się łudzić, że Francuzi traktują Polskę wyjątkowo. GICAT reprezentuje firmy, które zdają sobie sprawę, że planujemy wydać w najbliższych latach miliardy euro na nowe uzbrojenie i sprzęt, i chciałyby sporą część tego "tortu" zgarnąć dla siebie. Czy oznacza to, że powinniśmy wystrzegać się kooperacji z GICAT-em? Absolutnie nie.

Od naszych zachodnich sojuszników możemy się uczyć, jak powinna wyglądać współpraca między przemysłem a armią. Nad Sekwaną rząd i wojsko traktują przedsiębiorców jak partnerów, z którymi prowadzi się dialog o potrzebach rodzajów sił zbrojnych. Takie podejście jest korzystne nie tylko dla armii, dostającej od zbrojeniówki sprzęt, jakiego wojsko potrzebuje, lecz także dla firm. Nie muszą one bowiem marnować czasu i pieniędzy na badania (i produkcję) towaru, który znajdzie kupca.

Praca dla Polaków

Od kilku dekad francuscy prezydenci, wydając ogromne kwoty na modernizację wojska, dbają o to, by pozostawiono je w lokalnych firmach. Efekt jest taki, że francuski przemysł zbrojeniowy na przestrzeni ostatnich dwóch dekad awansował do światowej ekstraklasy i konkuruje z amerykańskimi gigantami. Nam natomiast nikt nie może obiecać, że podobnie traktowana polska zbrojeniówka za jakiś czas również stanie się światowym graczem.

Pewne jest tylko, że gdy wydamy miliardy złotych na wojsko w polskich firmach, będą to miliardy na miejsca pracy dla naszych rodaków. Warto o tym pamiętać przy każdym podpisywanym kontrakcie.

Krzysztof Wilewski

Śródtytuły pochodzą od redakcji portalu INTERIA.PL.

Polska Zbrojna
Dowiedz się więcej na temat: badania | NATO | sprzęt | pociski | Nicolas Sarkozy | relacje | Polacy | wojsko | firmy | francuzi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy