Jak przeżyć na tonącym okręcie podwodnym?

Marynarze uciekają przez właz zalanego okrętu podwodnego, komandosi wydostają się przez jego wyrzutnie torpedowe, nurkowie schodzą na morskie dno – na basenach zwanych spluwaczkami scenariusze mogą się zmieniać niczym w kalejdoskopie.

Kompleks stworzyli Niemcy, którzy podczas II wojny światowej okupowali Gdynię. Właśnie tutaj marynarze z ich U-Bootów ćwiczyli techniki ewakuacji. Potem to samo robili Polacy. Minęły dziesięciolecia, a te mechanizmy nadal działają. Oczywiście ostatnio trzeba było zrobić niezbędną konserwację i modernizację, ale zasady ich działania właściwie się nie zmieniły.

Baseny dostały za to nową nazwę. Potoczną, nieoficjalną, ale chyba powszechnie obowiązującą. Dziś specjaliści z gdyńskiego Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego mówią o nich po prostu spluwaczki. Nazwa, jak tłumaczą, nawiązuje do zachowania szkolących się tam podwodników. W trakcie zajęć często mimowolnie nabierali oni w usta wody, a potem wypluwali ją do biegnących wokół basenów rynien odpływowych. Czy tak jest i dziś? Będę miał okazję się przekonać. Na jednym z basenów ćwiczą marynarze z załogi największego okrętu podwodnego naszej marynarki - ORP "Orzeł".

Reklama

Z dołu do góry, z góry na dół

Środek pomieszczenia zajmuje sporych rozmiarów metalowy walec. Do jego wnętrza można zajrzeć przez trzy bulaje, czyli okrągłe okienka, podobne do tych, które znajdują się na okrętach. Przez lekko zaparowaną szybę widzę postaci w pomarańczowych kombinezonach. To właśnie sposobiący się do treningu marynarze z ORP "Orzeł". Na razie stoją w wodzie, która sięga im mniej więcej do ramion.

Głowy trzymają nad jej powierzchnią, w tak zwanej poduszce powietrznej. Nieco wyżej jest już sufit odgradzający dwie części basenu. Z niego wychodzi długa na półtora metra rura. Wnęka imituje zalany wodą przedział okrętu podwodnego, rura - prowadzący do niego właz. Jeszcze moment i marynarze będą musieli opuścić "pokład" i pokonać 8 m, które dzielą ich od powierzchni basenu. Oczywiście z zachowaniem ściśle określonych reguł. Zatem do dzieła.

Cylindryczny basen przechodzi przez trzy poziomy budynku. Oplatają go metalowe schody i podesty. Przez bulaje na kolejnym piętrze widzę marynarzy, którzy wydostali się już z zalanego przedziału, a teraz, wykorzystując wspinaczkowy karabińczyk, podczepiają się do liny i powoli przemieszczają ku górze. Czuwa nad nimi instruktor. Ponownie spotykam ćwiczących w szczytowej części budynku, kiedy opuszczają basen. Już po wyjściu zdejmują skafandry i pomagają je włożyć kolejnym marynarzom. Ci wchodzą do wody i zjeżdżają w dół zbiornika. Po chwili zaczną powtarzać procedurę.

Filozofia ucieczki

Szkolenie trwa przez cały dzień. Podobne raz w roku musi zaliczyć każdy z członków załogi okrętu podwodnego.

- Marynarze używają skafandrów ucieczkowych z aparatem oddechowym o obiegu zamkniętym IDA-59M. Korzystają też z liny zwanej bojrepem - tłumaczy kpt. mar. Paweł Miszewski, instruktor w Ośrodku Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego w Gdyni. Na niej co 2 m znajduje się blokujący ich węzeł.

- Kiedy do niego dotrą, muszą zrobić cztery minuty przerwy, po czym przepiąć karabińczyk wyżej - wyjaśnia Miszewski. A wszystko po to, by nie wyjść na powierzchnię zbyt szybko. Gdyby tak się stało, różnica ciśnień mogłaby u nich wywołać chorobę dekompresyjną.

Ale to nie jest jedyny sposób ewakuacji z uszkodzonego okrętu podwodnego. W kompleksie "spluwaczek" marynarze mogą też ćwiczyć ucieczkę metodą swobodnego wypływu.

- Po angielsku zwana jest ona »rush escape«. Marynarze, którzy z niej korzystają, muszą się jak najszybciej wydostać na powierzchnię - tłumaczy kmdr ppor. Rafał Lizurej, kierownik cyklu ratowniczego w gdyńskim ośrodku. Jak jednak przyznają sami podwodnicy, to metoda szalenie ryzykowna.

- Korzysta się z niej jedynie w skrajnych sytuacjach", podkreśla kmdr por. Roman Gęzikiewicz, dowódca ORP "Orzeł".  - Na taki sposób można się zdecydować tylko wówczas, gdy na górze znajdują się jednostki ratownicze z komorami dekompresyjnymi - dodaje.

Obie metody noszą miano mokrych. A jest jeszcze tak zwana sucha, najbardziej bezpieczna, a zarazem komfortowa. Polega ona na przejściu z uszkodzonego okrętu podwodnego do niewielkiego pojazdu, który łączy się z nim za pomocą specjalnego rękawa. Tak działa chociażby pojazd wykorzystywany przez NATO w ramach systemu ratownictwa podwodnego (NSRS). Na stałe stacjonuje on w Szkocji. Można go spakować w kontener, następnie - na pokładzie samolotu i okrętu - w ciągu 72 godzin przerzucić w rejon, gdzie doszło do awarii bądź katastrofy.

Niezależnie jednak od tego marynarze z okrętu podwodnego muszą być gotowi, by ratować się na własną rękę: przezwyciężyć stres, sprawnie włożyć skafander ucieczkowy (a do łatwych zadań to z pewnością nie należy) i po opuszczeniu okrętu nie stracić głowy. Dlatego ćwiczą. Oprócz corocznego treningu, który właśnie obserwuję, co trzy lata każdy z nich musi zaliczyć pełne pięciodniowe szkolenie z technik ewakuacji.

Nurek z pępowiną

"Spluwaczki" to nie tylko ten basen. Zostawiamy więc marynarzy z "Orła" i idziemy dalej. W jednym z sąsiednich pomieszczeń oglądam kolejną cylindryczną budowlę, do której prowadzą dwie śluzy. Imitują one okrętowe wyrzutnie torped.

- Ćwiczący wchodzą do nich od zewnątrz, śluzy są zalewane wodą, a po wyrównaniu ciśnienia, otwierane. Marynarze wypływają wprost do głębokiego na 5 m basenu - tłumaczy kmdr ppor. Lizurej. Również w taki sposób można się ewakuować z okrętu podwodnego, choć to ostateczność.

- Chodzi nam raczej o swego rodzaju dublowanie systemu, przygotowanie marynarzy na każdą, nawet najbardziej ekstremalną sytuację - podkreśla ppor. mar. Michał Drabarczyk, rzecznik gdyńskiego ośrodka. Można też przećwiczyć wariant odwrotny. Pływający w basenie nurek wchodzi do wyrzutni, która następnie jest osuszana. I już ta możliwość wskazuje, kto tak naprawdę może najbardziej na istnieniu basenu skorzystać. W ten sposób trenują żołnierze wojsk specjalnych.

Dopełnieniem kompleksu jest basen numer trzy. W samej jego konstrukcji trudno szukać wymyślnych rozwiązań. To po prostu głęboka na 5 m okrągła niecka. Tutaj nurkowie schodzą pod wodę, by ćwiczyć korzystanie z różnego rodzaju aparatów. Akurat trafiam na jeden z takich treningów. Tuż nad dnem basenu widzę dwie kołyszące się postaci. Od każdej z nich odchodzi wąż, który prowadzi na powierzchnię. Dalej przewody ciągną się po podłodze aż do aparatu tłoczącego do nich powietrze.

- To tak zwana wiązka nurkowa, potocznie zwana pępowiną - tłumaczy ppor. mar. Drabarczyk. Składa się ona z kilku przewodów.

- Pierwszy służy do zaopatrywania nurka w powietrze, a na głębokości przekraczającej 50 m - w różnego rodzaju mieszanki oddechowe - wyjaśnia.

- Kolejny przewód doprowadza powietrze, którym można na przykład napompować ponton wydobywczy. Za jego pomocą pozostający na powierzchni kierownik prac podwodnych kontroluje, na jakiej głębokości znajduje się nurek. Pozostałe przewody zapewniają łączność, oświetlenie i dzięki kamerze przekazują obraz na górę - wylicza rzecznik gdyńskiego ośrodka. Nurkowie korzystają z "pępowiny" stosunkowo często.

- Zwykle dzieje się tak podczas prac podwodnych. Takie rozwiązanie nie tylko pozwala na dłuższe przebywanie pod wodą, lecz także zwiększa bezpieczeństwo - podsumowuje ppor. mar. Drabarczyk.

Sztorm w pigułce

"Spluwaczki" ponownie zostały oddane do użytku na początku 2015 roku. Wcześniej przeszły gruntowny remont. Odnowienie samych basenów kosztowało 930 tys. zł. A przecież zakres prac był o wiele większy.

- Znajdujące się w budynku pomieszczenia zostały na przykład zaadaptowane na potrzeby administracji - informuje ppor. mar. Drabarczyk.

Nowy kompleks znacząco wzbogacił ofertę OSNiP. Do tej pory ośrodek dysponował dwoma basenami. Większy z nich jest głęboki na 10 m i wyposażony między innymi w 4,5-metrową rampę do skoków oraz METS, czyli modułowy symulator zanurzania. To trenażer imitujący kabinę śmigłowca Anakonda, która jest zanurzana pod wodę, gdzie zostaje obrócona o 180o.

Znajdujące się w niej osoby muszą się samodzielnie wydostać na powierzchnię. W basenie są też zainstalowane urządzenia wytwarzające deszcz, wiatr i fale. Halę, w której to wszystko się mieści, można zaciemnić. Głębokość mniejszego basenu to 4,5 m. Nurkowie trenują w nim choćby podwodne spawanie.

Gdyński ośrodek szkoli nurków służących w różnych rodzajach sił zbrojnych, marynarzy z załóg okrętów podwodnych, a także lotników, którzy uczą się tutaj technik przetrwania na morzu po katastrofie samolotu lub śmigłowca.

Łukasz Zalesiński

Polska Zbrojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy