Gromosław Czempiński: As, lew i biznesmen

Gromosław Czempiński ze szpiegowskim Aston Martinem /Stefan Maszewski /East News
Reklama

Mówi, że zbyt późno zajął się biznesem. Sam nie został miliarderem. Ale uczestniczył w największych polskich prywatyzacjach, doradzał miliarderom i korporacjom. Pracował dla blisko 30 firm. As wywiadu, lew salonowy czy biznesmen milioner? Z generałem Gromosławem Czempińskim jest jak ze służbami specjalnymi - nie wiadomo, co jest prawdą, a co mitem. Jak cień pojawiał się obok najbogatszych Polaków.

Przeczytaj fragment książki "Grube ryby" Michała Matysa:

W PRL agent wywiadu w Chicago i Genewie. W III Rzeczpospolitej, w latach 1993-96, szef Urzędu Ochrony Państwa. Generał brygady. W 1990 roku, w czasie inwazji Iraku na Kuwejt, dowodził akcją wywiezienia amerykańskich agentów. Dziennik "Washington Post" twierdzi, że USA w podzięce wsparły Polskę w negocjacjach w sprawie redukcji zadłużenia PRL: siedemnaście krajów wierzycieli umorzyło nam 16,5 mld dolarów długów.(...)

Generał nie ma ochoty, abym pisał o jego interesach. - Mam szacunek dla wielkich biznesmenów. Ale nie czuję się kimś takim. Nie mogę się z nimi równać. Zbyt późno zająłem się biznesem - mówi skromnie.

Reklama

Gromosław Czempiński, słynny szpieg, który w latach 1993-96 stał na czele Urzędu Ochrony Państwa, uczestniczył w największych w Polsce przedsięwzięciach biznesowych drugiej połowy lat 90. oraz pierwszej dekady XXI wieku. Brał udział w wielkich prywatyzacjach (Telekomunikacja Polska SA), doradzał wielkim bankom (BRE, ING), był zatrudniany przez międzynarodowe firmy doradcze (Deloitte). Policzyłem, że pracował dla blisko 30 firm.

Ma siedemdziesiąt jeden lat, ale zachował nienaganną, sportową sylwetkę. Wysoki, szczupły, z ciemnym wąsem ("Nie raz byłem już w sytuacji, kiedy musiałem uwodzić kobiety"). Bywa na salonach, przyjaźni się z politykami i biznesmenami, aktorami i dziennikarzami. W stacjach telewizyjnych komentuje filmy sensacyjne oraz wydarzenia na świecie. Opowiada, na czym polega praca w wywiadzie ("To nieustanne manipulowanie faktami i ludźmi").

Kilka lat temu udało mi się namówić go na rozmowę o biznesie. Ale jesienią 2013 roku odmawia. Od 2011 roku toczy się przeciwko niemu śledztwo. Prokuratura podejrzewa go o "przestępstwa korupcyjne" i "pranie brudnych pieniędzy" związane prywatyzacją warszawskiego zakładu energetycznego STOEN. - Ten temat nie jest dla mnie łatwy. Mam ogromną wiedzę i wszyscy są wyczuleni na to, co powiem - tłumaczy.

Chce się naradzić z adwokatem Wojciechem Raduchowskim-Brochwiczem, pułkownikiem i dawnym kolegą z UOP oraz byłym wiceministrem spraw wewnętrznych. Gdy mijają dwa dni, generał informuje, że rozważył moją prośbę i "odpowiedź jest negatywna".

Szkoła agentów Gierka

"Czempiński, mężczyzna wysoki, o jastrzębim nosie i przeszywającym spojrzeniu, szybko piął się w hierarchii polskiego wywiadu" - opisał go Milt Bearden, oficer amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej, w książce "KGB kontra CIA", wydanej w Polsce w 2008 roku. Jest marzec 1995 roku. Kiejkuty Stare na Mazurach, Ośrodek Kształcenia Kadr Wywiadu - tajna szkoła szpiegów, założona w PRL. Po raz pierwszy udaje się wejść kilku dziennikarzom. Oprowadza ich Czempiński.

- Do Kiejkut trafiali tylko najlepsi z najlepszych - elita absolwentów wyższych uczelni z całego kraju - opowiada.

Czempiński był wśród tych, którzy w 1972 roku zaczynali pierwszy kurs. Po latach powie w tygodniku "Newsweek", że po studiach w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Poznaniu zgłosił się do niego "jakiś facet" i zapytał, czy nie chciałby pracować w handlu zagranicznym. Czempińskiemu kojarzyło się to z przygodą, podróżami, dobrymi hotelami, dolarami - luksusem i wolnością, których w PRL nie było. Zgodził się pojechać do Warszawy na egzamin. Testowano jego sprawność, pamięć i inteligencję. Wypadł dobrze i został przyjęty do Kiejkut.

Z dokumentów wynika jednak, że do MSW trafił już w 1970 roku. Wcześniej w Komendzie Milicji Obywatelskiej w Poznaniu, podlegającej MSW, pracował jego ojciec, a potem - brat. - Należał do grupy "dzieci resortowych". Ale był autentycznie wybitny, miał cechy przywódcze. Do szkoły w Kiejkutach został skierowany jako młody, wybijający się funkcjonariusz - mówi Zbigniew Siemiątkowski, były minister spraw wewnętrznych oraz autor książki o historii wywiadu w PRL "Wywiad a władza".

Szkołę wymyślił Franciszek Szlachcic, generał MO i wiceminister, a potem minister spraw wewnętrznych. Po objęciu władzy przez Edwarda Gierka w grudniu 1970 roku stał się jego najbliższym współpracownikiem. Słuchacze zapamiętali, że na rozpoczęciu roku niewiele mówiono o socjalizmie, natomiast powtarzano, że "praca w wywiadzie to patriotyczna misja" oraz że "naród im tego nie zapomni". - Kandydatów nie szukano wśród aktywistów partyjnych. Było to związane z polityką otwarcia na Zachód realizowaną przez Gierka - mówi Siemiątkowski.

Pierwszy rocznik liczył pięćdziesiąt sześć osób wyselekcjonowanych z tysiąca kandydatów. Połowa z nich to prawnicy po Uniwersytecie Warszawskim, ekonomiści po SGPiS (obecna SGH), inżynierowie po politechnikach i krakowskiej AGH, druga połowa - funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej i Służby Bezpieczeństwa. "Starszych oficerów raziło ich pragmatyczne podejście do życia. Doceniali ich dobre wykształcenie, wysokie kwalifikacje formalne oraz doskonałą znajomość języków obcych. Byli oni jednak dla nich "zbyt giętcy, usłużni, tacy ulizani" - pisze Zbigniew Siemiątkowski w książce "Wywiad a władza".

Czempiński był w Kiejkutach prymusem, działaczem Związku Młodzieży Socjalistycznej, trafił do egzekutywy partii w wywiadzie. Ale nie był fanatycznym komunistą.

Z uśmiechem i pistoletem

"Dla młodych wywiadowców pobyt w Kiejkutach był szokiem cywilizacyjnym - opisuje Siemiątkowski. - Wszystko odbiegało od tego, z czym mieli dotąd do czynienia. Starannie wykonane i wykończone, w technologii skandynawskiej, pawilony mieszkalne i dydaktyczne, kryty basen, telewizja przemysłowa, indywidualne pokoje z łazienkami ze szwedzką armaturą i glazurą, laboratoria językowe i techniki operacyjnej, barek ogólnodostępny z najlepszymi napojami alkoholowymi".(...)

Wywiadowcy trenowali sztuki walki, nurkowanie, wspinaczkę i skoki spadochronowe. Realistycznie wymalowane postacie na tarczach strzeleckich miały sprawić, aby nie wahali się, gdyby przyszło im strzelać do prawdziwych ludzi. Ale najważniejsza była socjotechnika. Uczono ich sposobów nawiązywania kontaktu, zjednywania ludzi i wyciągania z nich informacji, maskowania własnych uczuć i myśli, wcielania się w różne postacie - jak udawać pijanego czy niewidomego. Na jednych lekcjach uczono, jak zawrzeć przyjaźń z mężczyzną, na innych jak zdobyć sympatię kobiety - jakie powinny być spojrzenie, tembr głosu, mimika i mowa ciała.

Wiele lat później Czempiński powie w wywiadzie dla kwartalnika "Forum" wydawanego na jego dawnej uczelni: "Najważniejszą bronią dobrego agenta jest umiejętność budzenia zaufania i tworzenia trwałych relacji. Choć brzmi to paradoksalnie, agent to człowiek, który potrafi być dyskretny i lojalny wobec przyjaciół. To właśnie sieć przyjaźni jest jego podstawowym elementem pracy. Agent musi umieć być sympatyczny, budzić zaufanie i uśmiech, otwierać się na ludzi, być dla nich interesującym kontaktem - znajomym".

Siemiątkowski pisze o absolwentach szkoły szpiegów w Kiejkutach: "Nawiązane zostaną znajomości, powstanie wewnątrzgrupowa solidarność, która ułatwi im odgrywanie w przyszłości wielu znaczących, nie tylko w wywiadzie, ról społecznych".

Odpuść tym kobietom

Grudzień 1976. Czempiński jest załamany. Od roku jest wicekonsulem i rezydentem wywiadu w Chicago - ma pseudonim "Roy". Przesyła do Warszawy raporty na temat Polonii oraz wizyty polskich biskupów w USA. Ale jego dalsza kariera staje pod znakiem zapytania. Zdradził kolega z Kiejkut. Poprosił o azyl w Niemczech Zachodnich i przeszedł na stronę CIA.

Wiceminister spraw wewnętrznych nadzorujący wywiad, generał Mirosław Milewski (ten sam, którego obarcza się odpowiedzialnością za aferę "Żelazo" - rabunki sklepów jubilerskich w Niemczech Zachodnich na przełomie lat 60. i 70. - oraz zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki w 1984 roku) zarządził wycofanie z wywiadu wszystkich agentów - kolegów dezertera. Czempiński musi wracać do kraju.

Październik 1982 roku. Czempiński znów ma szansę wykazać się. Jest agentem o pseudonimie "Aca". Jedzie do Genewy. Pozostanie tam przez pięć lat - jako I sekretarz w przedstawicielstwie PRL przy Biurze ONZ. W Polsce trwa stan wojenny. Czempiński informuje centralę, że prezydent USA Ronald Reagan wywiera presję na międzynarodowe instytucje w Genewie, aby popierały polską "Solidarność". Sugeruje, że trzeba znieść stan wojenny i ogłosić amnestię, aby doprowadzić do cofnięcia sankcji wobec PRL. Jego raporty odnajdzie po latach prawicowy historyk Sławomir Cenckiewicz.

Raporty nie są dobrze oceniane w MSW. Czempiński tłumaczy w nich, że przedstawiciele PRL są izolowani i mają kłopoty z kontaktami. Niektórzy zachodni dyplomaci muszą domyślać się, kim jest Czempiński, bo próbuje go zwerbować CIA. W jednym z wywiadów wspomina, jak walczył z amerykańskimi agentkami: "W którymś momencie przyszedł do mnie przedstawiciel rezydenta amerykańskiego w Genewie i mówi tak: »Gromek, odpuść tym kobietom, złamiesz im kariery«. A ja na to: »Czego ty ode mnie chcesz, człowieku? Ja jestem żonaty«".

W Genewie poznaje ekonomistę Andrzeja Olechowskiego, przyszłego ministra finansów i spraw zagranicznych. Olechowski pracuje tam w UNCTAD - biurze ONZ ds. handlu i rozwoju. Przyzna się po latach, że współpracował z wywiadem gospodarczym PRL.

Żyje się tylko dwa razy

Na Andrzeju Milczanowskim, dawnym opozycjoniście, Czempiński robi dobre wrażenie. Bystry, inteligentny, śmiało mówi, czym zajmował się w wywiadzie ("Uważaliśmy się za elitarną służbę dyplomatyczną, wykwalifikowaną do zbierania informacji").

Jest lipiec 1990. Rok po upadku PRL. Milczanowski organizuje UOP, do którego przejdzie większość oficerów wywiadu. "To była intelektualna elita resortu i partii. Ludzie obyci w świecie, znający języki, potrafiący odnaleźć się w każdej sytuacji" - będzie mówił po latach w "Polityce" Krzysztof Kozłowski, solidarnościowy senator, który w 1990 roku został ministrem spraw wewnętrznych. Zastąpił generała Czesława Kiszczaka.

Odbywa się weryfikacja funkcjonariuszy MSW. W centrali wywiadu nie przechodzi jej jedynie trzech oficerów Wydziału XI, który zwalczał opozycję. Założą potem firmę ochroniarską Konsalnet, dziś jedną z największych w kraju.

Czempiński jest od końca lat 80. naczelnikiem Wydziału X. To kontrwywiad zagraniczny, który zajmuje się zwalczaniem obcych wywiadów i wprowadzaniem do nich własnych agentów. - To najbardziej elitarna część wywiadu. Choć obok Wydziału XI należała do najbardziej upolitycznionych - mówi Siemiątkowski.

Czempiński po raz pierwszy myśli o tym, aby zająć się biznesem. "Byłem przygotowany do odejścia, chciałem zostać dilerem Seata w Polsce" - powie w "Newsweeku". - Wielu zagranicznych rezydentów wywiadu wracało jako przedstawiciele firm, które chciały inwestować w Polsce - opowiada Siemiątkowski.

Ale w nowo powstałym UOP Czempiński zostaje mianowany zastępcą szefa wywiadu. Milt Bearden w swojej książce nazywa go "mistrzem sztuki przetrwania". Pisze, że należał do tych oficerów, którzy dość szybko doszli do wniosku, że w Polsce "upadek reżimu jest nieuchronny". "Oni szybko pokazali, jak są zaangażowani po właściwej stronie - tłumaczy w jednym z wywiadów Wojciech Raduchowski-Brochwicz, dawny opozycjonista i sekretarz komisji weryfikacyjnej, dziś adwokat Czempińskiego. - A po krótkim czasie zaczęły się różne ekscesy moich idoli z opozycji. I zapytałem siebie: »Kto tu właściwie lepiej służy Polsce?«".

Plan podpułkownika S.

Jest sierpień 1990 roku. Nie minął miesiąc od weryfikacji. Do UOP zgłasza się CIA. Władający Irakiem Saddam Husajn zaatakował Kuwejt. Sześciu amerykańskich agentów, którzy przy granicy z Irakiem śledzili ruchy wojsk Saddama, znalazło się w pułapce. Przedarli się do Bagdadu i ukrywają się. CIA prosi UOP o pomoc w ich wywiezieniu z Iraku. - Byli u Brytyjczyków, Francuzów, Niemców, nawet Rosjan. Wszyscy odmówili, bo uważali, że to zbyt ryzykowne - opowiada generał Henryk Jasik, ówczesny szef wywiadu UOP. - Uznaliśmy, że to szansa dla naszego wywiadu, aby zrobić coś pożytecznego dla kraju!

O operacji zadecydował minister Kozłowski, na początku nie informował nawet premiera. W czasach PRL państwowe firmy budowlane podpisały z Irakiem duże kontrakty. Pracuje tam 5 tysięcy Polaków. Gdy wybucha wojna, zaczyna się ich ewakuacja. Polski wywiad informuje o obywatelach zachodnich państw uwięzionych na polecenie Saddama Husajna - mają być wykorzystani jako żywe tarcze. Sporządza też szczegółowe mapy Bagdadu.

W październiku leci tam Czempiński, towarzyszy nowemu polskiemu ambasadorowi. Wciela się w dyplomatę. Ma zmienione nazwisko, a w kieszeni sześć polskich paszportów dla ukrywających się Amerykanów. O jego misji wie garstka.

Ale potrzebne są irackie wizy wyjazdowe. Trzeba je wprowadzić do sieci komputerowej, którą dysponuje policja w Iraku. W jaki sposób Czempiński zdobywa wizy, dowiemy się dopiero w 2012 roku. Opisze to Bartosz Węglarczyk, były korespondent "Gazety Wyborczej" w USA: za Czempińskim oglądają się Arabki, bo jest wysoki i ma "zabójczy wąs"; wykorzystują to polscy agenci. Namierzają Irakijkę, która ma dostęp do policyjnej sieci komputerowej, i aranżują na przyjęciu jej spotkanie z Czempińskim. Następnego dnia wizy są w sieci i paszportach.

25 października o czwartej rano szóstka Amerykanów wsiada do dwóch toyot należących do polskich firm w Iraku. Jadą na północ, 500 kilometrów przez pustynię i Kurdystan, do granicy z Turcją. Wiezie ich Czempiński i trójka innych Polaków. Są kilkakrotnie sprawdzani. Późnym popołudniem Amerykanie przechodzą pieszo graniczny most. Stamtąd polscy agenci zabierają ich na lotnisko w Ankarze, skąd lecą do Warszawy.

Generał Jasik: - Ta operacja nas uskrzydliła. Pozycja wywiadu znacznie wzrosła, dało to nam legitymizację. Poruszałem się swobodnie między ludźmi z nowej ekipy. Nasze relacje stały się sympatyczne. To były superczasy!

W listopadzie 1990 roku do Warszawy przyjeżdża szef CIA William Webster, aby podziękować premierowi Tadeuszowi Mazowieckiemu. Świat dowie się o operacji w Iraku w 1995 roku, gdy opisze ją "Washington Post" i poinformuje, że USA w podzięce wsparły Polskę w negocjacjach w sprawie redukcji zadłużenia zagranicznego PRL - w 1991 roku siedemnaście krajów wierzycieli umorzyło połowę długów - 16,5 mld dolarów.

- Byłoby nieskromnie mówić, że udział wywiadu w uwiarygodnieniu się Polski wobec Zachodu był decydujący, ale dołożyliśmy cegiełkę - uważa generał Jasik.

Akcja w Iraku zadecydowała o dalszej karierze Czempińskiego. - Niektórzy mają mu za złe, że pomija rolę kogoś, kto ją zaplanował. To prawdziwy bohater. Ale poza garstką nikt nie zna jego nazwiska - mówi Siemiątkowski.

Nazywa go: ppłk S.

Pontiakiem po Nowym Jorku

Ppłk Sławomir Petelicki marzy o tym, aby stworzyć w Polsce elitarną jednostkę wojskową na wzór amerykańskiej Delta Force - sił szybkiego reagowania. Jest późna jesień 1990 roku. Petelicki idzie do swojego przyjaciela Czempińskiego, który wrócił z Iraku. "Gromek, nie pomógłbyś mi?" - pyta.

Czempiński opowiada o tym w wywiadzie opublikowanym w książce "Ostatni samuraj", poświęconej Petelickiemu. Poznali się w 1976 roku na występie zespołu Mazowsze. Petelicki był attaché w konsulacie PRL w Nowym Jorku i odpowiadał za wymianę kulturalną. Czempiński przyleciał tam z Chicago. Obaj byli agentami.

Petelicki jeździł sportowym pontiakiem, czerwonym z białymi pasami - takim samym jak detektywi Starsky i Hutch z modnego w PRL amerykańskiego serialu. Zaproponował, aby za kierownicą usiadł Czempiński ("Uchodziłem w wywiadzie za człowieka najlepiej prowadzącego samochód"), i pojechali w miasto. Chcieli zgubić śledzących ich agentów FBI. Przy okazji bawili się trzy dni. Obaj podejrzewali siebie nawzajem, że ten drugi doniesie o zabawie centrali w Warszawie. Nie doniósł żaden. Odtąd sobie ufali.

Kilka lat później spotkali się w kraju - na ćwiczeniach, jak przeprowadzić dywersję we wrogim kraju. Porzucono ich pod Pułtuskiem. Mieli za zadanie nie dać się złapać milicji i Żandarmerii Wojskowej, które ich szukały.

Czempiński opowiada w książce: "Wybraliśmy sobie za cel sztaby jednostek wojskowych. Dostawaliśmy się do środka i zostawialiśmy atrapy bomb. Było w nich konfetti. Po trzech dniach nas odwołali, bo było za dużo zamieszania".

Petelicki, prawnik po Uniwersytecie Warszawskim, jako agent przeszedł indywidualne szkolenie. Pracował m.in. w Wydziale XI wywiadu, który w PRL zwalczał opozycję. W latach 80. był rezydentem wywiadu w ambasadzie w Sztokholmie. W 1987 roku jego przyjaciel Czempiński ściągnął go do Warszawy. Petelicki został jego zastępcą w kontrwywiadzie zagranicznym. Krótko przed upadkiem komunizmu przeszedł do MSZ na szefa ochrony polskich ambasad.

Po udanej akcji w Iraku Czempiński jedzie z Petelickim do USA. Amerykanie pomagają im w stworzeniu jednostki specjalnej: Grupy Reagowania Operacyjno-Manewrowego - GROM. Powstaje legenda, że to skrót od imienia Czempińskiego.

Petelicki będzie dowodzić GROM-em do 1999 roku. Przed odejściem na emeryturę otrzyma szlify generalskie. 16 czerwca 2012 roku strzeli sobie w głowę w garażu swojego domu na warszawskim Mokotowie.

Wcześniej będzie próbował zrobić karierę w biznesie: jako doradca międzynarodowej firmy konsultingowej Ernst & Young oraz członek rad nadzorczych giełdowych spółek: farmaceutycznej Bioton i budowlanej Pol-Aqua - w obu akcjonariuszem będzie miliarder Ryszard Krauze, który do własnej ochrony zatrudni byłych żołnierzy GROM.

Należąca do Krauzego firma Prokom Investment wyłoży także część pieniędzy potrzebnych na produkcję filmu "Operacja Samum". Nakręci go w 1999 roku Władysław Pasikowski na podstawie akcji w Iraku. Konsultantem będzie Czempiński.

Człowiek cienia, podsłuchy i biznes

Ciemne okulary trochę mu przeszkadzają. Tłumaczy, że zdenerwował się, gdy zobaczył tyle osób. Prosi, aby nie robić mu zdjęć. - Przez dwadzieścia lat byłem człowiekiem cienia, potrzebuję czasu, by się psychicznie przygotować do wyjścia - mówi Czempiński.

Jest 7 grudnia 1993 roku. Pierwsze spotkanie nowego szefa UOP w Sejmie z posłami i dziennikarzami. - To była szopka! Powiedziałem mu to. Wieczorem spotkałem go, gdy brylował na otwarciu salonu sprzedaży mercedesów należącego do Sobiesława Zasady - oburza się Siemiątkowski, wówczas poseł SLD.

Po odejściu z UOP Czempiński znajdzie się w radzie nadzorczej Fabryki Samochodów Ciężarowych STAR w Starachowicach, którą przejmie Zasada. - Czempiński lubił bywać. W ten sposób wyrabiał sobie pozycję i łapał kontakty. To typ szefa, który przychodzi rano, przegląda pocztę, zleca zadania i bierze do ręki kalendarz. Sprawdza, z kim pójść na lunch, a do kogo na przyjęcie - uważa Siemiątkowski.

- Gromosław był dynamiczny, niespokojny. Miał w sobie energię. Byłem tym, który go studził. Ciągle go coś pędziło. Być może zanim musiał odejść ze służby, już się do tego przygotowywał - zastanawia się Jasik, wówczas wiceminister spraw wewnętrznych.

30 września 1994 roku. Na poligonie w Drawsku zbiera się generalicja. Przyjechał prezydent Lech Wałęsa. Za chwilę w dziewiętnastowiecznym pałacyku obok poligonu będzie podany obiad. Generałowie zbuntują się przeciwko ministrowi obrony wiceadmirałowi Piotrowi Kołodziejczykowi. Miesiąc później prezydent go zdymisjonuje; wydarzenie przejdzie do historii jako "obiad drawski".

Czempiński dzwoni do generała Tadeusza Wileckiego, szefa Sztabu Generalnego. Nie wiedzą, że podsłuchuje ich kontrwywiad wojskowy. Rozmawiają o pięćdziesięciu dwóch bojowych wozach piechoty BWP-2 sprzedawanych do Angoli. Na warszawskim lotnisku stoi samolot i na nie czeka, ale dowódca podwarszawskiej jednostki wojskowej nie chce ich wydać. Czempiński prosi o interwencję.

Dziewięć miesięcy później zdymisjonowany minister Piotr Kołodziejczyk ujawni treść nagrania. Powie, że nic nie wiedział o transakcji. Dochodzenie jednak wykaże, że była ona zgodna z prawem. Generał Wilecki wytłumaczy się, że bojowe wozy były przestarzałe i dla wojska nieprzydatne.

W transakcji pośredniczy firma NAT Import-Export, założona w Warszawie w 1990 roku przez Leszka Cichockiego. Wiele lat później tygodnik "Wprost" napisze, że był on w latach 80. Podwładnym Czempińskiego w kontrwywiadzie zagranicznym MSW. Sam Cichocki tego nie skomentuje, będzie jednak mówił, że pracował w biurach podróży (Almatur, Orbis i PTTK).

Jego firma początkowo sprowadzała tekstylia i długopisy z Dalekiego Wschodu. Według "Wprost" w 1991 roku Czempiński wybrał ją, aby zrealizowała zlecenie Amerykanów - sprzedała granatniki i katiusze dla mudżahedinów, zwalczających wówczas prorosyjski reżim w Afganistanie. W 2004 roku drogi generała Czempińskiego i Cichockiego ponownie się przetną. Generał będzie doradzał państwowemu Bumarowi w przetargu na dostawy uzbrojenia dla armii irackiej. Do konsorcjum tworzonego przez Bumar dołączy również NAT Cichockiego. Po latach generał będzie wypowiadał się w mediach jako ekspert od uzbrojenia. W 2013 roku wyjaśni czytelnikom gazet i widzom telewizji różnice między dronami - bezzałogowymi samolotami - oferowanymi polskiej armii przez amerykańskie i izraelskie firmy.

Postawił na Wałęsę

21 grudnia 1995 roku. Minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski przemawia w Sejmie. Mówi, że UOP wpadł na trop rosyjskiego szpiega o pseudonimie "Olin" - zebrane informacje wskazują na premiera Józefa Oleksego.

Zebrał je superagent Marian Zacharski (ten sam, który na przełomie lat 70. i 80. wykradł z USA plany rakiet przeciwlotniczych Hawk oraz radarów w myśliwcach F15 przekazane potem ZSRR). Spotkał się na Majorce z Władimirem Ałganowem, rosyjskim szpiegiem, który kontaktował się z Oleksym. Prezydent Wałęsa na dwa dni przed zakończeniem swojej kadencji zadecydował o ujawnieniu podejrzeń. Premier poda się do dymisji. Ale śledztwo wykaże, że nie było dowodów przeciwko niemu.

W lutym 1996 roku Siemiątkowski, nowy minister spraw wewnętrznych, zdymisjonuje Czempińskiego z funkcji szefa UOP. - Postawił wszystko na jedną kartę: prezydenturę Lecha Wałęsy. Tak jak pozostali oficerowie jego pokolenia - mówi Siemiątkowski.

Czempiński - już jako generał - przez lata będzie gościem na imieninach u Wałęsy. - Prezydent Aleksander Kwaśniewski proponował mu, aby został ambasadorem. Ale on nie zgodził się - twierdzi Siemiątkowski.

Po dwóch stronach stołu

- Ma pewną wiedzę - odpowiada mi Jan Kulczyk, gdy pytam, dlaczego doradza mu Czempiński. Jest 2000 rok. Obaj urzędują w tym samym budynku, generał - nad gabinetem miliardera. Kulczyk wyjaśnia, że znają się ze studiów w poznańskiej Wyższej Szkole Ekonomicznej. Czempiński twierdzi, że lepiej znał jego ojca Henryka Kulczyka, który mieszkał w Berlinie i importował grzyby z PRL. Z Janem zetknął się ponownie w 1992 roku, gdy był zastępcą szefa wywiadu UOP. Młodszy Kulczyk prowadził wtedy przedstawicielstwo Volkswagena w Polsce i zaoferował policji i UOP-owi ponad 3 tys. aut. Był to jego pierwszy wielki kontrakt w III Rzeczypospolitej. Obaj zapewniają jednak, że ich znajomość nie miała na to wpływu.

Po odejściu z UOP Czempiński przyszedł do Kulczyka i zaproponował założenie firmy oferującej zabezpieczenia aut. Miały to być przekaźniki, które w razie kradzieży namierzą auta przez satelitę. Kulczykowi spodobał się pomysł i założył firmę Mobitel. Zaangażował w niej Czempińskiego. Generał chwalił się, że dzięki niemu Mobitel został udziałowcem spółki WAPARK. W 1998 roku władze Warszawy wybrały ją do zarządzania płatnymi parkingami. Później generał zasiądzie w jej radzie nadzorczej. "Zamontowaliśmy najnowocześniejsze parkomaty w Europie, do tego produkowane w Polsce" - będzie się szczycił.

Gdy w 2000 roku rozmawiam z Kulczykiem, przygotowuje się on do transakcji życia. Wspólnie z France Télécom kupi większościowy pakiet akcji w Telekomunikacji Polskiej SA. Za 35 procent akcji zapłacą 18,6 mld złotych!

Wtedy jeszcze nie wiem, że w transakcji bierze udział również generał Czempiński. Ale po drugiej stronie. Zaangażował go bank ING Barings, doradzający Ministerstwu Skarbu, które sprzedaje akcje TP SA. Rzecznik prasowy ING Barings wyjaśni, że zadanie generała to "zachęcanie inwestorów". Sam Czempiński przyzna się do tego w 2004 roku: "Dobrze zadbaliśmy o interes państwa. Tę transakcję uważam za swój największy sukces zawodowy".

Ale wkrótce potem okaże się, że generał pokłócił się z miliarderem. "Nie najlepsze obecnie relacje Kulczyka z Czempińskim wynikają z roszczeń tego ostatniego do kwoty 1 mln dolarów za pomoc przy prywatyzacji TP SA" - taką treść będzie miała tajna notatka Zbigniewa Siemiątkowskiego, wówczas szefa Agencji Wywiadu, ujawniona w 2004 roku przed sejmową komisją badającą "aferę Orlenu". Generał będzie się tłumaczył, że chodzi o mniejszą sumę i to dla dwóch osób. Według niego spór dotyczył nie TP SA, ale "sześciu lat pracy" dla Kulczyka i wyceny udziałów w Mobitelu, w którym miał zostać jego wspólnikiem. Nie został, bo się pokłócili.

Rosyjska herbatka

Kawiarnia Mozaika przy Puławskiej w Warszawie. W PRL-u ulubione miejsce spotkań filmowców i funkcjonariuszy służb. "Witamy, panie generale!" - kłaniają się wszyscy, od szatniarza po kelnera. Przyjechał limuzyną, czarnym mercedesem. Zamawia herbatę po rosyjsku - z konfiturami. Jest lipiec 2004 roku. Spotykam się z generałem Czempińskim. Pracuje dla dwunastu firm, w tym sześciu własnych. Policzyłem, że w tygodniu na jedną firmę starcza mu pół dnia. Po rozstaniu z Kulczykiem zapragnął zostać finansistą. W 2002 roku założył spółkę The Quantum Group. Tak samo nazywał się fundusz inwestycyjny słynnego amerykańskiego miliardera George’a Sorosa. Ale Czempińskiemu nie udało się rozpocząć działalności, bo nie dogadał się ze wspólnikami.

Nie szkodzi, bo generał ma mnóstwo innych pomysłów. Wszedł w skład rady nadzorczej BRE Banku, jednego z największych w Polsce. A w 2003 roku pracę zaproponowała mu międzynarodowa firma doradcza Deloitte. Czym się tam zajmuje? - Jest doradcą zarządu w zakresie spraw strategicznych. Jest osobą o rozległych kontaktach, doświadczeniu i wiedzy. Posiada wyjątkowy instynkt i wyczucie - informowała rzeczniczka prasowa firmy.

Generał uważa siebie za bezstronnego specjalistę do wynajęcia. Dlatego pracuje też dla innych firm. Co w nich robi? Czempiński wylicza: dostarcza i weryfikuje informacje, pomaga zdobyć kontrakty, w negocjacjach rozszyfrowuje intencje drugiej strony, zagranicznym firmom doradza, z kim w Polsce robić interesy. Twierdzi, że ludzie przychodzą do niego po pomoc, gdy mają w firmach kłopoty.

- Sprząta pan? - pytam.

- To nie tak. To nie jest moje główne zajęcie - odpowiada.

Być może generał pomagał sprzątać w PZL Mielec. W 1998 roku został szefem rady nadzorczej w państwowych wówczas zakładach lotniczych. Wkrótce potem, w czerwcu 1998 roku, dzienniki telewizyjne pokazały agentów UOP lądujących na mieleckim lotnisku. Zatrzymali dziesięć osób z kierownictwa zakładów oraz pełnomocników współpracującej z nimi spółki Grand Ltd z Karaibów. Prokurator zarzucił im wyprowadzenie z zakładów 16 mln zł i przywłaszczenie lotniska w Mielcu. Dziennikarze sugerowali, że mogli to zrobić, bo byli powiązani z wywiadem wojskowym. Tygodnik "Polityka" pytał, dlaczego do akcji wkroczył UOP. "Czy to efekt zmagań służb specjalnych?".

Potem generała Czempińskiego poprosił o pomoc Ryszard Opara, wojskowy lekarz, który w 1980 roku wyemigrował do Australii, gdzie zbudował sieć szpitali. Czempiński twierdzi, że poznali się na korcie tenisowym. Mieli wspólnego znajomego generała Tadeusza Wileckiego, z którym także grywali. Opara po powrocie do kraju zaczął inwestować na giełdzie w Warszawie. W 2001 roku walczył o przejęcie Energomontażu Północ, firmy budowlanej, która remontowała elektrownie. Jego rywalem był Józef Jędruch, właściciel katowickiego konsorcjum finansowego Colloseum. Opara zaprosił Czempińskiego do rady nadzorczej Energomontażu. Liczył, że mu pomoże w walce z rywalem.

- Lubię takie sytuacje. Budzi się we mnie agresja. Ale zwykle wystarcza moje nazwisko. Ludzie uznają mój autorytet. Gdy się angażuję, atak słabnie - opowiada mi generał w czasie spotkania w 2004 roku.

Nie wiadomo, czy Jędruch przestraszył się. Ale w tym czasie jego transakcje badała już prokuratura. Na początku 2002 roku poleciła go zatrzymać i dlatego przestał się liczyć w walce o przejęcie Energomontażu. Został oskarżony o wyłudzenie około 400 mln zł w handlu długami - głównie od zakładów energetycznych. Wyrok skazujący sąd wyda jednak dopiero po jedenastu latach - w 2013 roku.

Każdy ma swojego generała?

Wrzesień 2005. "Czy każdy szanujący się przedsiębiorca ma swojego generała?" - pyta Czempińskiego dziennikarz miesięcznika "Nowy Przemysł". "Jest to pewien skrót myślowy, ale to prawda (...) Zatrudnienie kogoś z nas powoduje, że konkurencja nie ma komfortu, obawia się, że mamy przewagę. Wszyscy są przekonani, że zatrudnia się nas, by pogrążyć przeciwników, wykorzystując wiedzę z przeszłości. Wszyscy widzą nas w czarno-białych barwach i tak nas oceniają. Nikt nie chce dostrzec tego, że potrafimy kojarzyć fakty, analizować zjawiska, zbierać informacje.

- Haki też?

- Oczywiście, że szukamy u przeciwników słabych stron. Liczy się skuteczność" - odpowiada generał.

Wiesław Kaczmarek, były minister skarbu, zasiadał z generałem w radzie nadzorczej fabryki opakowań blaszanych Forcan w strefie ekonomicznej w Tczewie. - Prawie każdy biznesmen miał swoich oficerów, bo miał wrażenie, że wtedy będzie bezpieczniejszy. Myślał, że stworzą mu tarczę, gwarancję uzyskiwania informacji i utrzymywania dobrych relacji na zewnątrz, z tymi, z którymi trzeba - wspomina Kaczmarek.

Jako minister zaobserwował, że dawni funkcjonariusze służb specjalnych potrafią się organizować i wspierać, a czasem nawet realizować wspólne cele. Ale o Czempińskim ma dobre zdanie: - Gdy w 2001 roku zostałem ministrem, generał pracował dla brytyjskiej firmy Rotch Energy, która chciała kupić Rafinerię Gdańską. Mimo to przyszedł do mnie i ostrzegł: "Jeśli sprzedasz rafinerię Rotchowi, to następnego dnia przejmie go rosyjski Łukoil". Zagrało w nim coś wyższego niż przysłowiowa chciwość. Zachował się jak państwowiec.

Kaczmarek uważa, że dawni agenci mają umiejętności przydatne w biznesie. - Gromosław potrafi budować relacje międzyludzkie, a to jest kluczowe w biznesie. Ma tę umiejętność z racji tego, kim był. Biznes rozgrywa się na podstawie relacji, zaufania, rekomendacji. Konkursy i przetargi to czasem tylko makieta - twierdzi były minister.

Przypuszcza, że generał świadomie wykorzystuje otaczającą go legendę. - Dla niektórych ważne jest, aby po prostu porozmawiać z Czempińskim, a próżność można wykorzystać - mówi Kaczmarek.

- Biznes zaczął od bywania, lubił ten świat - uważa Siemiątkowski. - Dziś jego wartość opiera się na kalendarzyku, na znajomości ważnych ludzi i umiejętności dotarcia do nich. Działa zasada: moja siła to mój kalendarz - pięćset telefonów do najważniejszych ludzi. Rynek wycenia, ile jest warte zjedzenie lunchu, czy kolacji przez prezesa firmy z ważnym człowiekiem. Nawet jeśli niewiele z tego wynika.

Fragment książki "Grube ryby" Michała Matysa. Wydawnictwo Agora.

Skróty pochodzą od redakcji

 

INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy