GROM - legenda Wojska Polskiego

Płk. Piotr Gąstał, dowódca jednostki GROM, zdradza tajemnice najtrudniejszych misji w 25-letniej historii GROM-u. "Dziś, z perspektywy czasu i zadań, które wykonują moi żołnierze, widzę, że Bałkany były zaledwie przedsionkiem do prawdziwej wojny, takiej jak w Iraku."

Dowodzi pan najlepiej wyszkolonymi ludźmi w kraju. To przywilej czy obowiązek?

- Nie lubię takich określeń. Nie chcę używać słów "najlepszy" i "elitarny". Żeby pozycjonować jednostki, trzeba byłoby je porównywać. A przecież w Polsce nie ma drugiej jednostki, która miałaby takie same zadania jak GROM. Moi ludzie są po prostu dobrze wyszkoleni i co najważniejsze - skuteczni. Ale odpowiadając na pytanie... to jednocześnie przywilej i obowiązek.

Służy pan w GROM-ie niemal od samego początku jego istnienia.

- Trafiłem do GROM-u jesienią 1991 roku, czyli z chwilą, gdy w jednostce stworzono już struktury organizacyjne, operatorzy dostali pierwszą broń i rozpoczął się trening prowadzony przez amerykańskich instruktorów. Miałem 23 lata i za sobą dwuletnią służbę zasadniczą. Wydawało mi się, że to doświadczenie skutecznie odstraszy mnie od wojska.

Reklama

A jednak po roku przerwy wrócił pan do armii i poznał płk. Petelickiego.

- Przez lata trenowałem karate u Leszka Drewniaka, który ze Sławomirem Petelickim tworzył GROM. To on mówił mi o tym projekcie, a Majka, koleżanka z treningów, która była już po pierwszym szkoleniu w Stanach Zjednoczonych, swoimi opowieściami o zjazdach na linach ze śmigłowców dodatkowo rozbudziła moją wyobraźnię.

- Można powiedzieć, że wszedłem w tę ideę w ciemno. Zaczęło się wówczas dziać. Ale najważniejsze było spotkanie na rozmowie kwalifikacyjnej z Petelickim. Mówił o pomyśle powołania całkowicie nowej jednostki w Wojsku Polskim.

Zachłysnął się pan ideą Petelickiego?

- To był wizjoner. Człowiek, który zarażał pasją. Opowiadał, że jednostka będzie miała zupełnie inne zadania, że będzie dysponować najnowocześniejszym uzbrojeniem i wyposażeniem. Obiecywał szkolenie na najwyższym poziomie, z najlepszymi jednostkami specjalnymi na świecie. I słowa dotrzymał.

Polacy dowiedzieli się o istnieniu GROM-u dopiero cztery lata po powstaniu jednostki - w 1994 roku, z lakonicznej informacji podanej w "Teleexpressie". Była to krótka relacja z wylotu żołnierzy na misję na Haiti. Dlaczego utrzymanie istnienia jednostki w tajemnicy było tak ważne?

- Nie bez powodu. Wpłynęły na to między innymi doświadczenia z operacji "Most", polegającej na przerzucie rosyjskich Żydów z Moskwy, przez Warszawę, do Izraela. Jej pokłosiem były ataki na polskich obywateli w Bejrucie. Petelicki jeździł na Bliski Wschód, by ocenić tam poziom bezpieczeństwa. Gdy wrócił, miał już gotowy pomysł na jednostkę. Ale żeby ją stworzyć i wyszkolić żołnierzy, trzeba było zachować jak najdalej idące bezpieczeństwo operacyjne.

W czerwcu 1992 roku GROM osiągnął gotowość bojową. Do jakich zadań byliście przygotowani?

- Jednostka powstała w strukturach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i była gotowa do zadań wewnątrz kraju. Na początku wykonaliśmy kilka operacji wspierających wywiad i policję. Uczestniczyliśmy w zatrzymaniach kilku groźnych przestępców. Byliśmy także zaangażowani w "noc teczek", podczas której ochranialiśmy funkcjonariuszy UOP-u.

Potem przyszedł rozkaz wyjazdu na Haiti.

- O tym marzył chyba każdy w jednostce. To miał być sprawdzian naszego wyszkolenia. Oczywiście na Haiti nie było wojny. Pojechaliśmy tam, by przywrócić porządek, demokrację i stabilność po obaleniu dyktatorskich rządów. Do naszych zadań należała wówczas ochrona VIP-ów i głównego dowódcy misji.

- Niedawno poznałem kulisy decyzji o naszym wyjeździe. Brak wystarczającej liczby własnych operatorów sił specjalnych skłonił amerykańskie Dowództwo Operacji Specjalnych, by poprosić o użycie GROM-u. Odbyło się to po sugestii naszego przyjaciela z sił specjalnych USA, aby "wziąć Polaków, których szkoliliśmy". Minister Andrzej Milczanowski na posiedzeniu Rady Ministrów zadeklarował, że jest w stanie wysłać do operacji profesjonalny oddział w ciągu sześciu godzin.

Służyliście na Bałkanach, w Zatoce Perskiej, w Iraku i w końcu w Afganistanie. Czy te misje można porównywać?

- Każda była inna. Przyszło nam służyć i walczyć w różnych częściach świata. Sam spędziłem kilka miesięcy na Haiti, ponad rok w Chorwacji, pół roku w Kosowie i Iraku. Na pewno można te misje oceniać i wartościować. Dziś, z perspektywy czasu i zadań, które wykonują moi żołnierze, widzę, że Bałkany były zaledwie przedsionkiem do prawdziwej wojny, takiej jak w Iraku.

- Nie znaczy to jednak, że wcześniejsze misje były mniej ważne. Na przykład w Jugosławii aresztowaliśmy poszukiwanego tajnym listem gończym zbrodniarza wojennego Slavko Dokmanovicia. Daliśmy wówczas innym jednostkom specjalnym przykład, że takie zadania można wykonywać. Wkrótce potem w Bośni miały miejsce kolejne tego typu operacje.

Jest 11 września 2001 roku. Czy słuchając wieści zza oceanu, przypuszczał pan, że zostaniecie wysłani na kolejną misję?

- Jednostka została postawiona w stan gotowości. Czuliśmy, że prędzej czy później możemy zostać skierowani do walki. Proszę źle mnie nie zrozumieć, my nie czekamy, aż wybuchnie wojna. Nie chcemy, by ginęli niewinni ludzie. Ale sytuacje konfliktowe to czas, w którym możemy działać. Dla nas, żołnierzy, to moment, w którym egzaminujemy swoje umiejętności, swój poziom wyszkolenia.

- W jednostkę inwestowano przez lata niemałe pieniądze i nadszedł moment, by rzucić karty na stół i powiedzieć "sprawdzam"! Moim zdaniem to "sprawdzam" nie wyszło nam najgorzej.

Sprawdzano was także rok później, w Zatoce Perskiej.

- Przechwytywaliśmy i kontrolowaliśmy statki, które próbowały złamać embargo na wywóz ropy naftowej z Iraku. To były skomplikowane operacje, które prowadziliśmy z amerykańskimi sealsami. Często pyta się mnie, dlaczego Amerykanie wybrali wówczas GROM. Myślę, że przyczyniły się do tego wspólne szkolenia. Oprócz tego byliśmy anonimowi dla świata, ale nie dla środowiska sił specjalnych. Choć na początku komandosi SEALs byli wobec nas nieufni, szybko się to zmieniło.

Wasza anonimowość skończyła się wraz z operacją w Iraku.

- Gdy w Iraku wybuchła wojna, GROM wszedł do nowej operacji. Planowaliśmy i wykonywaliśmy z Amerykanami uderzenie na instalacje naftowe, platformy wiertnicze w porcie Umm Kasr. Zajęcie platform przeładowujących ropę naftową nie dość, że przeszkodziło w zalaniu ropą zatoki, to jeszcze otworzyło drogę siłom koalicji do portu.

Operacja w Umm Kasr przyniosła rozgłos. Świat obiegły zdjęcia operatorów GROM-u. Czy jednostka wtedy tego potrzebowała?

- Zdania na ten temat są podzielone. Myślę, że dobrze się stało. Ludzie dowiedzieli się o naszym udziale w tej operacji. O naszym zaangażowaniu wypowiadał się wówczas ówczesny sekretarz obrony USA Donald Rumsfeld. A to, że mówili o nas dobrze, tylko nam pomogło.

- Jednostka wielokrotnie była w trudnej sytuacji. Nieraz mówiło się o tym, że GROM trzeba rozwiązać, przenieść do Żandarmerii Wojskowej albo znacząco zmniejszyć jego strukturę. Tą operacją pokazaliśmy, że pieniądze włożone w nasze szkolenie i sprzęt nie zostały zmarnowane. Oprócz tego, dzięki naszemu zaangażowaniu w tę konkretną operację, Amerykanie zaproponowali później utworzenie w Iraku strefy pod polskim dowództwem.

Kiedy jedni żołnierze GROM-u walczyli z rebeliantami w Iraku, inni szykowali się już na kolejną misję. Operatorzy ruszyli pod Hindukusz, by ochraniać siły koalicji.

- Niestety, zadania, które początkowo musieliśmy wykonywać w Afganistanie, nie do końca odpowiadały profilowi naszej jednostki. Mieliśmy ochraniać polskich żołnierzy w bazie Bagram. To trochę odwrócenie roli, bo przecież to operatorzy powinni być myśliwymi, którzy w górach szukają talibów, likwidują zagrożenie.

- Po dwóch latach nasze siły zostały zmienione przez żołnierzy 1 Pułku Specjalnego Komandosów, którzy również męczyli się, wykonując nie swoje zadania. Do Afganistanu wróciliśmy w 2007 roku. Byliśmy wówczas odpowiedzialni za dwa dystrykty w prowincji Kandahar.

- Tam szkoliliśmy afgańskie siły policyjne i gwarantowaliśmy spokój, likwidując ruch talibski. Gdy w 2009 roku zapadła decyzja o konsolidacji wszystkich sił w Afganistanie, przenieśliśmy nasz Task Force 49 do Ghazni. Zachowaliśmy jednak uprawnienia, by działać w całym kraju.

Jakie operacje przeprowadzaliście?

- Najwyższego ryzyka. Uratowaliśmy życie ponad dwudziestu osobom. Z rąk terrorystów uwalnialiśmy między innymi Afgańczyków, którzy współpracowali z siłami koalicji. To bardzo trudne misje. Sytuacje, w których zawsze życie zakładnika jest wartością wyższą niż własne bezpieczeństwo.Liczy się szybkość, agresja w działaniu i zaskoczenie.

- Większość zadań wykonywaliśmy na korzyść polskiego zgrupowania bojowego. Wielokrotnie nasi specjaliści oraz snajperzy wspierali działania White Eagle. Każda operacja, nasza czy Task Force 50 z Jednostki Wojskowej Komandosów, mająca na celu rozbicie lokalnych siatek talibów lub zniszczenie składów broni i materiałów wybuchowych, przyczyniała się do zmniejszenia zagrożenia dla naszych przyjaciół z sił konwencjonalnych.

W jednej z takich operacji zginął mjr Krzysztof Woźniak.

- Nie jesteśmy nieśmiertelni. Śmierć Krzyśka była dla nas bolesną stratą. Każda operacja niesie za sobą ryzyko. Ryzyko, na które jesteśmy gotowi.

Misja w Afganistanie dobiegła końca. Jaki jest dzisiejszy GROM?

- W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zaczynaliśmy od kilkudziesięciu żołnierzy. Dziś w jednostce służy kilkaset osób. Są podzielone na trzy zespoły bojowe: w Warszawie, Gdańsku i zespół wsparcia bojowego, oraz zespoły łączności i zabezpieczenia logistycznego. Zbudowaliśmy wiele komórek, które dały nam nowe zdolności operacyjne.

- To w GROM-ie stworzono w latach dziewięćdziesiątych klucz śmigłowcowy, którego piloci wykonywali loty z użyciem noktowizji i działali na korzyść zespołów bojowych. To GROM wprowadził bezzałogowe środki rozpoznawcze do wykorzystania operacyjnego. Sprawiliśmy, że mamy możliwości prowadzenia morskich operacji przeciwterrorystycznych. Nasze łodzie specjalne pozwalają przerzucić operatorów w dowolne miejsce na Bałtyku. Wzorce organizacyjne i sprzęt, którym się posługujemy, zostały przyjęte przez inne jednostki wojsk specjalnych. To dla nas powód do dumy.

Czy GROM ma w swoich szeregach osoby o unikatowych umiejętnościach? Takich, których nie można znaleźć u żołnierzy innych jednostek specjalnych?

- Mamy takich ludzi, ale nie mogę o nich powiedzieć. Tajemnica daje nam przewagę na polu walki. Pochwalę się za to świetnymi specjalistami od skoków spadochronowych z wysokości 10 km albo żołnierzami, którzy biją rekordy w głębokości nurkowania. Są też specjaliści od zakładania i rozbrajania ładunków wybuchowych, a także strzelcy wyborowi, którzy mają potwierdzone celne strzały na odległość przekraczającą 2 km.

Jakich osób szukacie do służby?

- Nie szukamy. Mamy wielu chętnych, ale niewielu spełnia nasze wymagania. W tym roku przeprowadzimy tylko jedną selekcję. Nie jest dobrze z kondycją fizyczną i psychiczną ludzi, którzy zgłaszają się do służby. Na naszej stronie internetowej informujemy potencjalnych kandydatów o wymaganiach. Jasno mówimy o tym, że jeżeli ktoś nie da rady podciągnąć się na drążku, to żeby nie marnował czasu naszego i swojego.

Jeżeli jest problem ze znalezieniem wartościowych kandydatów, dlaczego GROM, jako jedyna jednostka wojsk specjalnych, nie bierze udziału w programie tworzenia Ośrodka Szkolenia Wojsk Specjalnych?

- Ośrodek powstaje w Lublińcu. Trafi do niego młodzież z cywila i dopiero będzie kształtowana na żołnierzy, a w dalszej perspektywie na żołnierzy wojsk specjalnych. My potrzebujemy kandydatów dojrzałych, o ściśle określonym profilu psychofizycznym. Do służby rekrutujemy ludzi z przeszkoleniem wojskowym, po służbie w armii, policji, straży granicznej lub innych służbach. Szukamy osób, które już coś sobą reprezentują. Nie mamy czasu, by bawić się w szkołę dla żołnierzy.

Dowodzi pan GROM-em od czterech lat. Co uważa pan za największy sukces?

- Największym wyzwaniem i przyjemnością jest dla mnie organizowanie wspólnych treningów z czołowymi jednostkami specjalnymi z całego świata. To zawsze było duże przedsięwzięcie organizacyjne, logistyczne i szkoleniowe. Ale to najlepsza okazja dla żołnierzy, by porównali taktyki, techniki i procedury, by modyfikowali swój program szkolenia i stawali się jeszcze bardziej skuteczni na polu walki.

- Jako dowódca jestem blisko swoich ludzi. To nie jest jednostka z drylem pruskim. Lubię rozmawiać ze swoimi żołnierzami. Chcę słuchać ich pomysłów, propozycji rozwiązywania różnych problemów - nawet jeśli to przyprawia przełożonych o ból głowy. Sukcesem jest to, że 24 lata temu służyłem u boku świetnych ludzi... I dziś się to nie zmieniło.

______________

Płk Piotr Gąstał od 2011 roku dowodzi Jednostką Wojskową GROM, w której służy niemal od początku jej istnienia. Ukończył politologię na Uniwersytecie Warszawskim oraz studia podyplomowe w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego. W 2008 roku obronił pracę naukową w Naval Postgraduate School w Monterey. Uczestnik misji na Haiti, w Chorwacji, Kosowie i Iraku.

Rozmawiały: Ewa KorsakMagdalena Kowalska-Sendek

Polska Zbrojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama