AW101. Polska kupuje śmigłowce dla Marynarki Wojennej

Włoski AW101. Takimi śmigłowcami za kilka lat będą latać polscy piloci /Michal Adamowski/REPORTER /East News
Reklama

Ministerstwo Obrony Narodowej podpisało dziś umowę na zakup czterech śmigłowców AW101 dla Marynarki Wojennej. Wartość kontraktu wyniesie 1.65 mld PLN. Będą to jedyne takie śmigłowce na świecie. Żaden używany w armiach świata nie łączy w sobie funkcji SAR i ZOP. Śmigłowce mają być dostarczone do 2022 roku.

W zakładach WSK PZL-Świdnik, należących do włoskiego Leonardo Helicopters Ministerstwo Obrony Narodowej podpisało dziś umowę na dostawę śmigłowców AW101 dla Sił Zbrojnych. Cztery śmigłowce będą kosztowały 1.65 mld PLN. Cena obejmuje śmigłowce wraz z pakietem logistycznym, szkoleniowym i sprzętem medycznym. Jak informuje MON na Twitterze: "Zawarta dziś umowa dotyczy dostawy czterech śmigłowców AW101 przeznaczonych do zwalczania okrętów podwodnych (ZOP) wyposażonych dodatkowo w sprzęt medyczny pozwalający na prowadzenie akcji poszukiwawczo-ratowniczych CSAR - bojowego poszukiwania i ratownictwa".

Reklama

Licząc koszt zakupu śmigłowca podobnie, jak to robili politycy PiS jeszcze dwa lata temu: dzieląc koszt zakupu przez ilość kupionych śmigłowców Polska musi zapłacić 412 mln PLN za jedną sztukę. I to bez offsetu. Wraz z nim kwota wzrośnie do około 500 mln. PLN. Podobnie liczony caracal kosztował wraz z offsetem 270 mln PLN. Teraz możemy tylko czekać, aż taka sama retoryka wcześniej ze strony zwolenników PiS, pojawi się ze strony opozycji. Sami politycy rządzącej koalicji dają tę broń opozycji do ręki.

Dwa tygodnie temu MON podpisał umowę offsetową o wartości niespełna 400 mln zł. Dotyczy ona wyłącznie zdolności do prowadzenia obsługi technicznej śmigłowców we własnym zakresie bez możliwości wprowadzania jakichkolwiek modyfikacji. Oznacza to, że polskie Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1 w Łodzi oraz Centrum Morskich Technologii Militarnych Politechniki Gdańskiej będą mogły jedynie serwisować zakupione śmigłowce.

Offset obejmuje m.in., żeby wymienić te najistotniejsze elementy: przekazanie wiedzy i umiejętności, które zezwolą na przeprowadzenie czynności przygotowawczych, wstępnych przedlotowych, startowych i polotowych, jak również demontażu, montażu i sprawdzania systemów, instalacji i układów śmigłowca AW101, wykonywanie obsługi technicznej systemów: pław radio- i hydroakustycznych, łączności i sygnalizacji. Producent przekaże także informacje dotyczące umiejętności wyważania śmigłowca i technologii zdejmowania i nanoszenia powłok malarskich.

Śmigłowce będą produkowane w Yeovil w Anglii i we włoskim Vergiate koło Mediolanu. Należąca do spółki fabryka w Świdniku wyprodukuje jedynie zespoły owiewek silników i przekładni, wyposażenie kabiny pilotów: płytę sufitową, puste przedziały awioniki z drzwiczkami, płytę tablicy rozrządu oraz konsole pulpitów. Wszystkie te elementy bez wyposażenia elektronicznego. Ponadto Świdnik wyprodukuje elementy konstrukcyjne śmigłowca: przegrodę i owiewkę nosową oraz tylną część kadłuba, wraz z opcjonalną rampą.

Jak widać za zakupem zaledwie czterech śmigłowców nie stoi ani zwiększenie potencjału polskich WZL w Łodzi, ani transfer technologii. Ponadto Włosi nie przeniosą dla tak nikłej liczby maszyn produkcji do swoich zakładów w Świdniku. W dodatku MON nie zapewnił zapasu części, a szkolenie będzie prowadzone zagranicą, co dodatkowo podniesie koszt eksploatacji tak niewielkiej floty. Pomija się także inną istotną kwestię: AW101 to jedne z najdroższych maszyn w utrzymaniu. Brytyjski rząd poinformował kilka lat temu, że koszt godziny lotu posiadanych przez Royal Navy AW101 wynosi 42 tysiące funtów. W tym samym czasie godzina lotu Mi-17 kosztowała polskiego podatnika około 3 tysięcy funtów. W przypadku caracala, jak podaje francuskie MON, godzina lotu kosztuje 8 tysięcy funtów.

Dwa w jednym

Ministerstwo informowało, że planuje zakup śmigłowców, które będą łączyły funkcje ratunkowe i zwalczania okrętów podwodnych. Marynarze służący w Brygadzie Lotnictwa Marynarki Wojennej zauważają, że jest to absurdalny pomysł. Sonary, boje, a także wyposażenie elektroniczne zajmuje bardzo dużo miejsca. W takim przypadku nie byłoby miejsca dla wyposażenia ratunkowego i samych pacjentów.

Oznacza to, że śmigłowiec może prowadzić albo misje ratunkowe, albo misje przeciw okrętom podwodnym, co przy zakupie czterech śmigłowców jest właściwie niewykonalne. Marynarka Wojenna albo straci zdolności ZOP, albo SAR, gdyż nie można w kilka chwil zdemontować jednego rodzaju wyposażenia, aby zamontować inne.

- W naszych uwarunkowaniach należy przyjąć, że punkt dyżurowania powinien dysponować dwoma śmigłowcami - podstawowym i zapasowym - mówił w wywiadzie dla FragOut, kmdr por. pil. Wojciech Koliczko, dowódca Darłowskiej Grupy Lotniczej.

- Taki model zabezpiecza ciągłość dyżuru na wypadek wystąpienia niesprawności, a ponadto, w przypadku konieczności wzmocnienia działań, gdy śmigłowiec podstawowy prowadzi długotrwałe działania. To w kwestii samego dyżuru, a pozostaje jeszcze konieczność zabezpieczenia działalności bieżącej, szkoleń, treningów w pododdziale - do tego potrzebny jest kolejny śmigłowiec. Jeśli będziemy rozpatrywać samą technikę lotniczą w ujęciu szerszym niż tylko ciągłość dyżuru, okaże się, że cztery śmigłowce stanowią niezbędne minimum.

Ministerstwo Obrony Narodowej niestety nie precyzuje, w jaki sposób śmigłowce będą łączyły funkcje ZOP i SAR oraz ilu, ewentualnie, rozbitków śmigłowiec będzie mógł podjąć, w wersji ZOP z wyposażeniem do misji CSAR.

Świetny, ale za duży

Marynarze potwierdzają, że AW101 jest świetnym śmigłowcem morskim:

- Nie ma sobie równych. Jest bardzo bezpieczny. Napędzany 3 silnikami, co daje poczucie bezpieczeństwa nad wzburzonym morzem - żaden z moich rozmówców nie podważał jakości proponowanego śmigłowca. Zgodnie twierdzą, że to jest coś, na co czekają.

Jest bardzo pojemny - na jego pokładzie zmieści się nawet 30 osób. Niestety ma to też swoje ujemne strony - śmigłowiec waży aż 14 600 kg, co właściwie wyklucza współpracę z polskimi okrętami wyposażonymi w lądowisko. Z tego powodu właśnie Inspektorat Uzbrojenia w poprzednim przetargu dał wymóg maksymalnej masy startowej nieprzekraczającej 10,5 tony. Problem gabarytów śmigłowców jest szerszy. Jak zauważa kmdr por. pil. Koliczko:

- Panuje trend, który głosi konieczność posiadania dużych śmigłowców, bo jednorazowo zabierają 20 poszkodowanych. Załóżmy, że mamy takie cztery, czyli teoretyczna zdolność do ewakuacji w krótkim czasie to 80 osób. Wyeliminowanie z działań jednego to zmniejszenie zdolności o 25 procent. Jak często wykorzystywane jest nawet 50 procent pojemności takiego śmigłowca? Właściwie nigdy.

- Prawdopodobieństwo wyeliminowania takiego śmigłowca z działań jest zdecydowanie wyższe niż zadanie, w którym zaistnieje konieczność wykorzystania jego pojemności. Proszę nie dywagować o operacjach wielkoskalowych, bo na Bałtyku pojawiły się wycieczkowce, na pokładzie kilka tysięcy ludzi i na takie obciążenie nie jest do końca przygotowany żaden system - dodaje.

- W tym ujęciu właściwsze wydaje się posiadanie większej liczby średnich śmigłowców, które mogą pomieścić 15 poszkodowanych. Przy tej samej pojemności systemu wzrośnie jego dostępność, a w codziennej służbie maszyny będą zdecydowanie efektywniej wykorzystane - tłumaczy oficer. - Co więcej, teoretycznie potrzeba czterech śmigłowców na dwie bazy, ale faktycznie - pięciu. Sześć mniejszych w pełni zabezpieczy funkcjonowanie dwóch, a przy siedmiu można już się pokusić o kolejny punkt. Tak więc nie stawiajmy kryterium wielkości jako zasadniczego. To wszystko i tak jest wielkim uogólnieniem problemu.

Czas gra rolę

Obecnie polscy marynarze latają na ponad 30-letnich maszynach, które miały zostać wycofane do początku tego roku. W 2017 roku zapadła decyzja, że wdrożona zostanie procedura wydłużenia resursu dwóch śmigłowców ratowniczych Mi-14PŁ/R, która ma pozwolić na ich eksploatację przez kolejne cztery lata. Problem w tym, że stan techniczny kadłubów właściwie przekreśla jakąkolwiek nadzieję, że dotrwają do osiągnięcia gotowości bojowej przez nowe śmigłowce.

W 2017 roku Mieczysław Majewski z PZL Świdnik, pytany, kiedy firma mogłaby dostarczyć śmigłowce, odpowiadał:

- Budowa takiej maszyny trwa 2 lata. Jeśli ktoś mówi, że da się dostarczyć szybciej, to owszem można, ale coś co będzie latać, ale na pewno nie tak zaawansowany śmigłowiec.

- Produkujemy je, więc wiemy jak to wygląda - dodawał.

Możemy się zatem spodziewać, że pierwsze śmigłowce dotrą do Polski w 2022 roku. Pięć lat później, niż pierwotnie planowano. A miało być szybciej, taniej i lepiej, bo jak mówił w TV Republika w 2017 roku Antoni Macierewicz:

- My do tej liczby łącznie 50 śmigłowców dojdziemy szybciej, mniejszymi kosztami i z lepszymi skutkami bojowymi, bo dla każdego wymagania będą inne, do tego dostosowane śmigłowce. A nie dla różnorodnych zadań jeden - po pierwsze przepłaca się wówczas, a po drugie nigdy dany typ wojsk nie ma odpowiednio dostosowanego sprzętu, bo spełniając ogólne zadania, nie spełnia tych konkretnych.

Przy okazji mijał się z prawdą jeszcze w kwestii zakupu wspólnej platformy. Dzięki dużej liczbie zunifikowanych śmigłowców znacznie spadają zakupy części, serwisu, szkolenia załóg i ogólnowojskowej logistyki. W przypadku małych flot nie są możliwe hurtowe zakupy części, brak jest jednolitego systemu szkolenia i a kadry zmuszone są do kosztownego szkolenia zagranicą.W czasach, kiedy armie na świecie dążą do ograniczenia różnorodności typów, Polska robi wręcz przeciwnie.

Czy zakup AW-101 jest słuszny? W sytuacji, w jakiej znalazła się Marynarka Wojenna nie ma już wyboru. Polska kupuje śmigłowce bezsprzecznie znakomite, jedne z najlepszych w swojej klasie na świecie, jednak nie odpowiadające wymaganiom Marynarki Wojennej i jej potrzebom, a także planom rozwoju floty. Ponadto przez indolencję polityków MON kupuje śmigłowce w ilościach homeopatycznych bez niezbędnego zaplecza, co w przyszłości przełoży się na bardzo duże koszty utrzymania i tak drogich maszyn.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy