A po co nam ta wojna?

Afganistan, rok 2007. 14 sierpnia odłamki granatnika śmiertelnie raniły por. Łukasza Kurowskiego, dwa dni później polscy żołnierze - ścigając lokalnego przywódcę talibów - zabili pięciu afgańskich cywilów, a kilku innych ranili...

Zanim doszło do tych tragedii, spory na temat udziału Polaków w misji NATO miały charakter czysto akademicki. Bo owszem, towarzyszyły im gorące dyskusje, ale ich uczestnicy zapalali się tylko na chwilę - tak naprawdę znakomita większość Polaków miała gdzieś tlący się w oddali konflikt.

Żal po przedwczesnej śmierci

Jednak śmierć pierwszego polskiego żołnierza nieco zmieniła tę optykę. Za sprawą wszechobecnych mediów, wizerunek por. Kurowskiego dotarł do milionów ludzi. W ten sposób tragedia zabitego chłopaka, dramat jego rodziny, stały się - w jakieś mierze - udziałem znacznej części społeczeństwa. Bo kto nie odczuwał żalu z powodu przedwczesnej śmierci młodego mężczyzny?

Reklama

Krew niewinnych ludzi

A kim nie wstrząsnęła wieść o przypadkowej śmierci kilku Afgańczyków? Cywile giną w Afganistanie codziennie, często za sprawą żołnierzy NATO. I było jedynie kwestią czasu, kiedy taki wypadek przydarzy się naszym wojskowym. Jednak nawet taka kalkulacja nie zmienia faktu, że armia, po raz pierwszy od grudnia 1970 roku - co zresztą jej już dawno wybaczono i zapomniano - ma na swoich rękach krew niewinnych ludzi. A to, bez wątpienia, jest sytuacją, wobec której nie można przejść obojętnie. I nie sposób nie postawić pytania: a po co nam to wszystko? Czy nie lepiej dać wojsku rozkaz powrotu do kraju?

Marcin Ogdowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wojna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy