"Adelaide" dla Polski. Czy warto kupić w Australii?

HMAS "Adelaide" (na pierwszym planie) w 2007 roku, tuż przed gruntowną modernizacją /US NAVY /domena publiczna
Reklama

Polska planuje zakupić od Australii fregaty typu Adelaide. Jeśli rządowi PiS uda się ta sztuka, będzie to największy sukces tej formacji w zakresie obronności.

12 marca 2017 roku podczas uroczystości nadania gdyńskiej Bibliotece Głównej Akademii Marynarki Wojennej imienia Lecha Kaczyńskiego, ówczesny szef MON, zapowiedział modernizację Marynarki Wojennej. Powiedział wówczas:

- Wróci także modernizacja polskiej marynarki, i wrócą także niezbędne, nowoczesne skuteczne zmiany, które przyniosą chwałę polskiej marynarce i skuteczność działania - mówił w niedzielę.

Dotychczas nie szło to PiS-owi najlepiej - odwołano przetarg na śmigłowce ZOP i SAR, odwołano kolejny przetarg na okręty podwodne "Orka". Mimo hucznych zapowiedzi znów opóźnia się budowa "Ślązaka" vel "Gawrona". I jedyne, z czego można było się cieszyć, to podpisanie, przygotowanej przez rząd PO-PSL umowy na budowę kolejnych niszczycieli min typu "Kormoran II". W końcu jednak pojawiło się światełko w tunelu i być może pierwszy znaczący sukces PiS na polu modernizacji polskiej armii.

Reklama

Okręt z Polski czy Australii?

Ewentualny zakup okrętów typu "Adelaide" będzie sukcesem na miarę naszych możliwości. I nie można się temu dziwić. Od lat polskie stocznie i decydenci udowadniają, że Polska nie posiada zdolności do samodzielnej budowy okrętów tej klasy. Pojawiły się głosy, nawet w samym obozie rządzącym, że jest to "zakup złomu, aby podtrzymać etaty".

Minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, Marek Gróbarczyk, powiedział w rozmowie z Portalem Stoczniowym:   - Nie zgadzamy się z tym, aby pozyskiwać stare jednostki australijskie i w ten sposób hamować proces budowy w polskich stoczniach nowych okrętów obronnych typu korweta w ramach programów Czapla i Miecznik.   - My stoimy na niezmiennym i jednoznacznym stanowisku, że okręty wojenne powinny być budowane w Polsce. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby polskie stocznie budowały okręty dla polskiej marynarki wojennej - dodał. 


Nie powiedział jednak, że Miecznik i Czapla nie istnieją nawet na papierze. Są to na razie koncepcje, nad którymi się pracuje. A prace koncepcyjne, analizy, demonstratory z dykty to, jak pokazały doświadczenia PL-01, "Andersa", "Borsuka" i wielu innych, specjalność polskiego przemysłu zbrojeniowego. Jedyną stocznią, która mogłaby się podjąć budowy fregaty to Remontowa Shipbuilding w kooperacji z zagranicznym podmiotem. Patrząc jednak na perypetie przy finansowaniu budowy "Ślązaka", nie wróży to dobrze takiemu rozwiązaniu. A nowy okręt klasy "Adelaid" kosztuje ok. 3-4 mld złotych. Przy wydatkach w USA na program "Wisła" i "Homar", Polski nie stać na taki wydatek.

Minister nie wspomniał także o "Ślązaku", którego budowa ciągnie się od 17 lat i jej końca nie widać. Wina w tym przypadku wisi głównie po stronie polityków. Jednak i tak nie świadczy to dobrze o polskich stoczniach. Pora się chyba przyznać, że polskie stocznie są w stanie co najwyżej zbudować kadłub i zintegrować napęd, bo o budowie pełnowartościowego okrętu klasy fregata, czy korweta nie ma co marzyć. Czy nie warto skupić się na tym, co stoczniom wychodzi i z "Kormorana" zrobić sztandarowy produkt?

Prawda jest taka, że marynarze potrzebują okrętów na już. Dla podtrzymania etatów, o czym wielu przeciwników tego zakupu mówi, wystarczą te, które są. Nie muszą przecież nawet wychodzić z portu. Etat można odpracować przy kei. Jednak marynarze chcą się szkolić i pomóc w obronie kraju, a do tego potrzebne są okręty. Nie za kolejnych kilkanaście lat, ale teraz. A teraz dostępne są tylko "Adelaidy".

Australijskie OHP

Obecnie Australia posiada trzy okręty typu Oliver Hazard Perry, które w Australii znane są jako typ "Adelaide". Pierwsze cztery okręty tego typu zbudowano w latach 80 w Stanach Zjednoczonych, a dwa ostatnie z serii, na licencji w Australii. Weszły do linii na początku lat 90. Obecnie w służbie pozostały dwie jednostki - HMAS "Melbourne" i "Newcastle". Dwa pierwsze wycofano w 2005 i 2008 roku. Kolejne "Sydney" i "Darwin" w, odpowiednio, 2015 i 2017 roku. HMAS "Darwin" zostanie zatopiona u wybrzeży Tasmanii jako sztuczna rafa. Polsce do wyboru pozostają dwa okręty.

Australijczycy nie wycofują tych okrętów ze względu na zły stan techniczny, a na planowaną i wdrażaną modernizację swoich sił zbrojnych, która zakłada wejście do służby nowych okrętów przeciwlotniczych typu "Hobart". Co ciekawe same "Adelaidy" przeszły gruntowną modernizację, o jakiej polskie OHP, "Gen. T. Kościuszko" i "Gen. K. Pułaski" mogły jedynie pomarzyć.

Australijczycy dogłębnie przeanalizowali dobre i złe strony OHP i postanowili dostosować je do współczesnych wymagań. Przede wszystkim postanowiono unowocześnić nieefektywną obronę przeciw rakietami przeciwokrętowymi, minami i torpedami. Co może się okazać niezwykle istotne na Bałtyku, który jest wymarzonym akwenem dla sił minowych i podwodnych.

Stąd wzmocnienie systemów ofensywnych jak i defensywnych. Na australijskich okrętach zamontowano nową wyrzutnię pionowego startu Mk 41 dla rakiet przeciwlotniczych RIM-162 Evolved Sea Sparrow oraz wymieniono rakiety SM-1 na nowocześniejsze SM-2. Wymieniono całkowicie systemy kierowania ogniem i radary wykrywania celów powietrznych. Wymieniono systemy obrony przeciwminowej i zamontowano nowe systemy zakłócające.

Wszystkie te zmiany spowodowały znaczne zmniejszenie czasu potrzebnego pomiędzy wykryciem zagrożenia a reakcją systemów okrętowych, a także znacznie zwiększyło świadomość operacyjną załogi.

Plusy dla Polski

Marynarka Wojenna RP ma przede wszystkim ogromny problem z obroną przeciwlotniczą. Polskie fregaty, które powoli planuje się wycofać są uzbrojone w 32 rakiety przeciwlotnicze SM-1MR, które Australijczycy uznali za całkowicie nieprzydatne. Korweta ORP "Kaszub" w osiem wyrzutni bliskiego zasięgu "Strzała-2M". Budowany wciąż "Ślązak" na razie posiada jedynie uzbrojenie artyleryjskie i ręczne wyrzutnie przeciwlotnicze krótkiego zasięgu. W wersji patrolowca nie jest planowane uzbrojenie rakietowe, a nie zapowiada się, żeby okręt został dozbrojony. Co może oznaczać, że po wycofaniu fregat Polska pozostanie bez obrony przeciwlotniczej na Bałtyku.

Australijskie okręty z kolei posiadają na pokładzie 32 rakiety Evolved Sea Sparrow i tyle samo SM-2. Takiej siły ognia nie można nawet porównywać do posiadanych, czy planowanych okrętów. Planowany "Miecznik", o którym wspominał min. Gróbarczyk, według założeń ma posiadać dziobową wyrzutnię pionowego startu dla 12 rakiet przeciwlotniczych krótkiego zasięgu. Nie dość, że nie byłby wstanie zapewnić ochrony strategicznym celom nad brzegiem morza, to nie byłby w stanie samodzielnie zapewnić ochrony eskortowanym zespołom. Pomijając fakt, że nadal znajduje się w fazie koncepcyjnej.

Prezydent leci

18 sierpnia prezydent Andrzej Duda leci z wizytą do Australii, gdzie między innymi ma rozmawiać o zakupie używanych okrętów. Jak wielokrotnie podkreślali przedstawiciele MON, istnieją trzy opcje zakupu okrętów: w systemie "zero" czyli całkowicie "gołe"; z uzbrojeniem i kompletnymi systemami, oraz ze śmigłowcami pokładowymi S-70B-2 Sea Hawk. Jedynie dwie ostatnie mają sens. I tylko wówczas okręty będą realnym wzmocnieniem potencjału obronnego Polski.

Dla Australii sprzedaż okrętów Polsce może okazać się dobrym rozwiązaniem. Swego czasu chęć zakupu wyrażał Tajwan, jednak ze względu na ewentualne niesnaski z Chinami, taka transakcja mogłaby mieć negatywne skutki polityczne. W przypadku Polski takich problemów nie będzie, a dla samej Marynarki Wojennej RP jest to szansa na kolejne rozwiązanie pomostowe, które pozwoli utrzymać gotowość, póki nie pojawią się nowe okręty. Być może budowane już z udziałem polskiego przemysłu.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: marynarka wojenna | militaria
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy