Zostawia w głowie klawisza ślad na zawsze

Paweł Kapusta opisał kulisy pracy strażników więziennych, fot. Rafał Masłow /materiały prasowe
Reklama

Rzeczywistość kryminału w większym bądź mniejszym stopniu odciska piętno na każdym klawiszu. Niektórych dopada, zaciska, nie puszcza, co przekłada się nie tylko na zachowanie funkcjonariusza, ale na jego cały dom. Inni starają się odcinać, nie nasiąkać, ale człowiek nie jest przecież z poliestru - pisze Paweł Kapusta, autor książki "Gad. Spowiedź klawisza".


Piotrek zdaje sobie sprawę ze swoich zaburzeń. Po robocie nigdy nie wchodzi do domu głównymi drzwiami. Idzie przez kotłownię, tam zrzuca z siebie ciuchy, następnie prosto pod prysznic. Dopiero wtedy zakłada domowe ubranie i wita się z rodziną. Ciuchów, w których chodzi do kryminału, nie trzyma w szafie w sypialni. Codziennie spotyka się z materiałem biologicznym: krwią, kałem, moczem. Nie chce, by rodzina też z tym obcowała.

- Mając dzisiejszą wiedzę i dawne lata, do roboty w kryminale poszedłbym jeszcze raz. Na pewno. Ale nie na dwadzieścia pięć lat! Zmieniło się prawo, nie ma już wcześniejszych emerytur, a na ćwierć wieku nie zaciągnęliby mnie tam nawet wołami. Związki zawodowe wywalczyły zdjęcie granicy pięćdziesięciu pięciu lat przy odchodzeniu na wcześniejszą emeryturę, ale prawda jest taka, że nie da się przepracować dwadzieścia pięć lat w pierwszym kontakcie i być normalnym człowiekiem - uważa Piotrek.

Reklama

- Po powrocie z pracy przez pół godziny non stop chodzę po mieszkaniu. Tam i z powrotem. Tam i z powrotem. Gdy zejdzie ciśnienie, siadam na tapczan, mija pięć minut i zasypiam. Odcina mnie. Nie dostrzegałem tego, dopiero żona zwróciła mi na to uwagę. Ostatnio staram się kontrolować, nie siadać. Zawsze jestem wyczerpany fizycznie i psychicznie. I nie daj Boże, bym usiadł po pracy do obiadu, a żona zadała mi pytanie o robotę. Gdybym coś takiego usłyszał, chyba bym ją walnął. W normalnej rodzinie rozmawia o tym, jak minął dzień. U mnie jest to niemożliwe i zakazane, bo wszystko mi się przypomina. Działa jak płachta na byka - tłumaczy.

Regularnie jeździ do psychiatry. Pierwszy raz zapisał się na wizytę, gdy rozpętał w domu szaloną awanturę o nic. Wcześniej mu się to nie zdarzało. Siadł na łóżku i sam nie wierzył w to, co właśnie zrobił. Raz na pół roku zalicza więc wizyty w gabinecie. Łyka tabletki na uspokojenie.

Piotrek: - U kumpli wygląda to różnie, bo są dwie kategorie ludzi. Straszne nerwusy odrywają się od środowiska i nie poznają cię nawet na ulicy. Wyciszeni tłumią wszystko w sobie, ale szukają później upustu. Stres często topią w wódce. To jeden z powodów, przez który zacząłem jeździć do psychiatry mimo braku stwierdzonej choroby. Nie chcę skończyć jak wielu moich kolegów po fachu. Jeśli mój syn powie kiedyś: "Tato, idę do służby więziennej", pierwsze, co zrobię, to spakuję nasze manatki i ucieknę w miejsce, w którym do najbliższego zakładu karnego będzie 100 kilometrów. Nie pozwolę. Za Chiny Ludowe nie pozwolę.

Kiedyś taki nie byłem

Krzyśkowi zaczął się po nocach śnić złodziej, który był wobec niego bardzo agresywny, opryskliwy. Groził, wymachiwał rękoma. Śniło mu się, że skazany wyszedł przez "karmnik" i chciał go zabić.

- W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że stałem się bardziej nerwowy. Sam zrozumiałem, że nie potrafię zapanować nad emocjami. Bardzo szybko wpadam w złość, wystarczy najmniejsza pierdoła. Najgorsze, że zdarza się to w domu. Kiedyś taki nie byłem - przyznaje Krzysiek.

Zaczął się leczyć u psychiatry. - Ale lekami nie chcę się faszerować. Nie biorę ich, bo ostatnio poczułem, że trochę wyluzowałem. Zbliża się odejście na emeryturę. Został mi rok. Kiedyś się angażowałem, teraz mi to wszystko zwisa. Kierownik powiedział mi nawet ostatnio, że stałem się obibokiem. To też mam w dupie, bo robię wszystko, co robiłem dotychczas. Tylko wolniej. Większość moich kolegów z pracy się leczy. Bardzo często występują zaburzenia snu, coraz częściej zdarzają się depresje. Stąd ogrom wyjazdów na szpital. I widzę, że ten szpital im pomaga. Wyciszają się. Wracają spokojniejsi. Kowary, Cieplice, Złocieniec, Moszna - leczniczy turnus trwa trzy tygodnie.

Karol: - Nie odczuwam, by zakład siadł mi na głowę, choć prawdą jest, że stałem się bardziej nerwowy. Na pewno mam mniej cierpliwości, czego doświadcza czasem moja żona. Zauważam to. Dlatego na oddziale można robić maksymalnie dziesięć lat. Nie więcej. Więcej każdemu zryje beret. U lekarza nie byłem. Koledzy chodzą, ale według mnie w dużej części po to, żeby mieć później wyższą emeryturę za uszczerbek na zdrowiu. Mamy dyrektora, który był dowódcą zmiany. Czuje temat. Ostatnio dwóch od nas było w szpitalu - chłopak z oddziału i gość z biura. Dyrektor wezwał do siebie tego z biura i go opieprzył. "K**wa, człowieku, nie wygłupiaj się. Siedzisz w papierach, złodzieja na oczy nie widziałeś, a o problemach gadasz?". Ale nie oceniam. Może inni odbierają to wszystko inaczej.

Zaczynają się problemy

Grzesiek nie ma najmniejszych wątpliwości: jeśli widzisz ludzkie tragedie, czytasz o takich sprawach, od których włosy na głowie dęba stają i interweniujesz w najstraszniejszych przypadkach, również śmiertelnych, to gdy wychodzisz za mur, nie możesz tego obciążenia zrzucić jak przepoconego munduru. To zostaje na całe życie. Zaczynają się przez to problemy w domu: z żoną, dzieciakami.

- W robocie jesteś zmuszony do obcowania z ciemną stroną człowieka. Profesjonalne zachowanie nie pozwala ci okazywać przy tym żadnych emocji. Na twarzy kamienna mina, a w żyłach krew ci się gotuje. I tak dzień w dzień. Kumulują się trudne, toksyczne tematy do rozwiązania, powstaje frustracja, której nie da się oddać do pisuaru. Wystarczy jedna iskra, mała przeciwność i puszczają lejce. Czasem dochodzi do zwykłego zwarcia, które normalnie rozwiązałbyś jedną rozmową. Ale ty jesteś obciążony tym syfem, więc zaczynają się awantury, krzyki, wybuchy. Wszyscy klawisze mają zszargane nerwy. Po odejściu na emeryturę nauczyłem się tego na nowo, ale gdy pracowałem za murami, nie potrafiłem rozwiązywać problemów w cywilizowany sposób. Od razu darłem mordę. Zdarzało się, że podczas awantur latały w domu przeróżne rzeczy. Od garnków po doniczki. Dzieci patrzyły na moje zachowanie i uważały mnie za debila. Rozszedłem się z żoną na pół roku. Z różnych względów, między innymi przez to. Nie potrafiła mnie okiełznać. Do tego każdy ma przecież swój charakter, temperament - opowiada Grzesiek.

Pojawia się psychiatra

Tu pojawił się psychiatra. Kolejne seanse, rozmowy, pigułki. I wspólna walka.

- Terapie mają to do siebie, że są skuteczne dopiero w momencie, gdy zdasz sobie sprawę, że masz problem i chcesz się naprawić. Jeśli masz żonę, która będzie cię wspierała - a ja taką mam - to można z tego wyjść. Ale są dziewczyny, które nie rozumieją, że masz tak k**ewsko obciążającą pracę. Wydrzesz na nią mordę, to obróci się na pięcie, weźmie dzieciaki, trzaśnie drzwiami i tyle ją widziałeś. Już nie wróci. I problemy się piętrzą, mnożą. Dajesz w palnik albo idziesz w narkotyki. U mnie na szczęście takich ciągot nie było. W środowisku wielu chłopaków jednak w ten sposób zamazuje problem. A on nie zanika, on się tylko lekko odsuwa. Zawsze najpierw jest stres, na stres jest wódka. Kolejnego dnia jest spokój, bo gość jest zamulony. Ale później scenariusz się powtarza. W konsekwencji chłop dopiero co skończył pięćdziesiątkę i ma raka albo inne nieuleczalne gówno. To bardzo częste. Z pokolenia, które przyuczało mnie do zawodu, kilku już dawno zjechało do bazy.

- Człowiek, który stoi z boku, zawsze chętnie ocenia. Że on w wódę nigdy by nie poszedł, że na żonę by nie warknął. Nie masz pojęcia, jak twoja głowa zareagowałaby na zdarzenia, z którymi my obcujemy codziennie. Nie wiesz, co działoby się w twojej głowie po lekturze akt mogących być dowodem na istnienie diabła. Czasem czytałem papiery i orientowałem się, że pot leci mi po plecach, a coś zaciska żołądek - kończy Grzesiek. - Uwierz, to zostawia w głowie ślad na zawsze.

Fragment książki Pawła Kapusty "Gad. Spowiedź klawisza". Wydawnictwo Wielka Litera. Premiera: 4 października 2019 r.

Śródtytuły i gwiazdki pochodzą od redakcji


Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy