Zapracowany facet

Im większy budżet, tym więcej jest ludzi, z którymi trzeba się liczyć. Małe produkcje dają więcej swobody. Ale każdy film to ogromna satysfakcja - mówi Clive Owen, odtwórca głównej roli w thrillerze "Wykolejony".

Miałeś być nowym Bondem, ale wiadomo już, że to Daniel Craig go zagra. Jak się czujesz?

Clive Owen: Nie mam pojęcia, dlaczego moje nazwisko w ogóle się pojawiło w kontekście Bonda. Plotki ucichły, gdy zająłem się kilkoma innymi projektami.

Kręcisz filmy jeden za drugim.

Tak, teraz pracuję nad "The Children of Men". Rzecz się dzieje w przyszłości. Jest to świat, w którym od 18 lat nie zostało poczęte żadne dziecko. Wszystko chyli się ku upadkowi.

Na ekrany wchodzi thriller "Wykolejony". Widzowie już nazywają ten film moralitetem.

Reklama

Nie myślę o "Wykolejonym" w tych kategoriach. Do mnie przemówiła postać Charlesa Schine'a, zwykłego faceta, prostodusznego gościa, który rozmawia w pociągu z piękną kobietą i nagle dopada go koszmar. Mój bohater nieustannie musi reagować na to, co się wokół niego dzieje. Improwizuje, bo co innego mu pozostało?

Twoja rola jest niezwykle "cielesna".

Ważne było to, żeby widzowie zobaczyli bohatera cierpiącego. W wielu filmach postaciom dzieje się krzywda, łamią im się nosy, gruchoczą kości, a w następnej scenie nie widać już nawet zaczerwienionych oczu. My naprawdę prowadziliśmy dyskusję o tym, jak wygląda człowiek zaraz po złamaniu nosa.

Grałeś z Jennifer Aniston. Czego się spodziewałeś po sławnej aktorce?

Wszelkie przypuszczenia można natychmiast wyrzucić za okno, gdy poznajesz kogoś osobiście. Jennifer mocno stoi na ziemi, jest przemiła i - w dobrym tego słowa znaczeniu - zupełnie nieskomplikowana.

Zaskoczyła cię swoją grą?

Nie. Podziwiam aktorów, którzy potrafią grać komediowo. Ludzie myślą, że to bułka z masłem, a to naprawdę bardzo trudne. Sądzę, że Jennifer ma prawdziwy naturalny talent do komedii, a tacy ludzie potrafią zagrać wszystko.

Twoja kariera w Hollywood rozwija się dopiero od kilku lat, choć w Wielkiej Brytanii jesteś znany już od dawna. Rola w filmie "Krupier" okazała się decydująca.

To prawda, choć nie mam poczucia, że każdy w Stanach widział ten film. Całe Los Angeles i cały Nowy Jork - to tak. Muszę przyznać, że przeżyłem szok. Przyjechałem do Los Angeles i nagle zadzwonił do mnie Robert Altman, żeby się umówić na lunch.

Jest różnica pomiędzy kręceniem filmów w Europie i w Hollywood?

To dziwne, ale wcale tak dużo nie pracowałem w Hollywood. "Bliżej" kręciliśmy w Londynie, "Wykolejonego" i "The Children of Men" też. Powiedziałbym, że w zasadzie nie ma wielkich różnic. Tyle że im większy budżet, tym więcej jest ludzi, z którymi trzeba się liczyć. Małe produkcje dają więcej swobody. Ale każdy film to ogromna satysfakcja. Zagrałbym w "Bliżej" nawet wtedy, gdyby nikt nie miał tego obejrzeć. Mam podobne odczucia w stosunku do "Wykolejonego".

Jakie są twoje dalsze plany?

Po "The Children of Men" czeka mnie duża produkcja: "Elizabeth - złoty wiek". Zagram sir Waltera Raleigha. A pomiędzy tymi filmami zmieszczę "Shoot'em up" - dziki, świeży i bardzo oryginalny projekt. Na horyzoncie widać już drugą część "Sin City". Sporo roboty.

Rozmawiał Simon Banner

Clive Owen
Przez ponad 15 lat odnosił niemałe sukcesy w Wielkiej Brytanii, ale dopiero niskobudżetowy film "Krupier" zwrócił na niego uwagę Hollywood. Od tego momentu Owen nie tylko przestał być za oceanem anonimowy, ale zalicza się do "gorących nazwisk". Przystojny, 41-letni dziś aktor pojawił się w tytułowej roli w "Królu Arturze", zagrał u Roberta Altmana w "Gosford Park", u Roberta Rodrigueza w "Sin City", a za rolę w "Bliżej" Mike'a Nicholsa otrzymał nominację do Oscara. Teraz zobaczymy go u boku Jennifer Aniston w thrillerze "Wykolejony". Gra zwykłego, żonatego faceta z przedmieścia, który poznaje piękną kobietę, co staje się początkiem koszmaru: szantaż, gwałt i zbrodnia będą odtąd jego codziennością.

Dzień Dobry
Dowiedz się więcej na temat: budżet | satysfakcja | Hollywood | film | facet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy