Zamknięte: Mapa miejsc mrocznych, porzuconych i zapomnianych

"Zamknięte" to projekt sfinansowany ze Stypendium Młoda Polska i nominowany w kategorii "projekt długoterminowy" nagrody głównej Grand Press 2016 /materiały prasowe
Reklama

Pierwsze zdjęcia w opuszczonych fabrykach zrobił dwadzieścia lat temu. Po latach wrócił do tematu urban exploringu, by zrealizować swój fotograficzny projekt. Krakowianin, Tomasz Gotfryd zwiedzał szpitale psychiatryczne, elektrownie jądrowe, więzienia, trupiarnie, czy też kluby nocne i na kliszy uwieczniał te opuszczone, zapomniane i przeważnie zrujnowane już miejsca. Efekty tych wizyt oglądać możemy w albumie "Zamknięte", o którym w rozmowie z Interią opowiada sam autor.

Rafał Walerowski, FACET.Interia.pl: Rozmawiamy przy okazji niedawnego debiutu twojego albumu zdjęć "Zamknięte". Jak traktujesz to wydawnictwo: to ukoronowanie twojej dotychczasowej pracy, a może tylko poboczny projekt?

Tomasz Gotfryd: To zdecydowanie podsumowanie jednego konkretnego projektu. Nie wyobrażam sobie ukoronowania całego dotychczasowego dorobku, bo zawodowo zajmuje się fotografią i filmem od 14 lat. Także ta książka to zamknięcie pewnego etapu podróży po Polsce, który trwał ponad dwa lata, w trakcie którego przejechałem kilkanaście tysięcy kilometrów i odwiedziłem około 120 lokacji. W końcu stwierdziłem, że chyba wystarczy i finalnie do albumu wraz z kuratorem Wojtkiem Nowickim wybraliśmy około trzydziestu lokacji z najciekawszymi historiami.

Reklama

Jak wyglądały przygotowania do wydania "Zamknięte"? Najpierw było "szwendanie" i robienie zdjęć, a później narodziła się koncepcja?

- Wszystko zaczęło się od wesołego "szwendania" z ekipą przyjaciół. Zupełnie nie myślałem wtedy o książce. Chodziło o przygodę i tak zwany "dreszczyk emocji", który tym wyprawom zdecydowanie towarzyszył. Dopiero później, gdy zacząłem się bardziej interesować historiami związanymi z tymi lokacjami stwierdziłem, że materiał ma duży potencjał na szerszą opowieść o zagmatwanej historii tego kraju. Wyprawy zaczęły być bardzo dokładnie planowane, a końcowy materiał długo podlegał edycji podobnie jak dokładne sprawdzenie historii miejsc, bo w internecie jest sporo przekłamań na ten temat (wynająłem do tego dwójkę dziennikarzy Bartka Dobrocha i Ewelinę Madoń). Dopiero po tym wszystkim zaczęła się "walka" z wydaniem książki, nie zdawałem sobie sprawy wcześniej, że to wymaga tyle pracy.

Oglądając zdjęcia odniosłem wrażenie, że jesteś świetnym urban explorerem. Czy traktujesz to jako swoje hobby? Skąd potrzeba przypominania sobie i innym o zapomnianych i porzuconych lokacjach?

- Szwendałem się po tego typu miejscach o wiele wcześniej, bo już ze 20 lat temu robiłem pierwsze foty - z reguły akty - w opuszczonych fabrykach itp., ale to były zupełnie inne fotografie, raczej kreacyjne. Dopiero po latach wróciłem do tematu fotografując go w sposób dokumentalny. I tak w miarę trwania projektu każdy z nas podszkolił "urbeksowego skilla", bo na takie wyprawy trzeba być świetnie przygotowanym. Podstawą jest odpowiedni strój i sprzęt oraz świadomość zasad urbeksowego BHP, bo wiele może się na miejscu wydarzyć. W końcu część tych lokacji nie jest do końca opuszczona, kręcą się tu często ekipy paintballowe, bezdomni czy sfrustrowana młodzież, chcąca się wyżyć. W takich miejscach często znajdywaliśmy chociażby łuski po ostrej amunicji, strzykawki itp.

Zdjęcia, które oglądamy w albumie wymagały niejednokrotnie wdzierania się do zamkniętych posesji. Nie wierzę, że miałeś zgodę na wejście do tych wszystkich miejsc...

- Większość z tych miejsc ma duży problem z właścicielami - albo zaginęli, albo trwają spory o własność. Dlatego tam, gdzie się dało, często drzwi otwierała nam stara jak świat metoda "za flaszkę", albo trzeba było użyć sprytu i się mocniej nakombinować. Tam, gdzie było trudniej, nieraz wracałem próbując ponownie.

W książce jest to wyjaśnione, ale spytam w imieniu tych, którzy jeszcze nie mieli jej w rękach. Dlaczego nie podajesz lokalizacji fotografowanych obiektów?

- Po pierwsze dlatego, żeby trochę te miejsca uchronić przed zewnętrznym czynnikiem chuligańskim. Tak jak mówiłem wcześniej - bardzo różne typy ludzi można tam napotkać, po drugie wiele z tych miejsc jest naprawdę trudnych do odwiedzenia i sporo czasu, pracy i "riserczu" zajęło mi, żeby je odnaleźć. Więc nie mogę podawać wszystkiego "na talerzu", bo też duża część zabawy to poszukiwania. Ale w książce znajduje się kilka wskazówek i ktoś, kto zada sobie trochę trudu, może je odnaleźć. Jak pisał Wojciech Nowicki we wstępie do albumu: "Ta książka jest nieformalną mapą".

Gdzie było najtrudniej się dostać? Które zdjęcia wymagały od ciebie największego wysiłku?

- Nie powiem dosłownie, które to miejsca, ale było kilka lokacji, które wymagały sporych umiejętności wspinaczkowych i kilka, do których musiałem wracać, bo byłem za późno i na przykład światło było nieodpowiednie do charakteru miejsca. A tak naprawdę to trudność z fotografowaniem jest w większości, bo po pierwsze trzeba się wyciszyć i skoncentrować, co w warunkach surwiwalowych i pod presją czasową bywa trudne, a dodatkowo chcąc wykonać profesjonalne foty dwiema kamerami (w tym jedną średnioformatową na negatyw) trzeba się trochę namęczyć.

Fotografowałeś między innymi na cmentarzu, w więzieniu, trupiarni, starym szpitalu, karcerze. Które z tych miejsc zrobiło na tobie największe wrażenie?

- W zasadzie większość z wyszczególnionych przez ciebie miejsc powodowała spora dawkę adrenaliny, ale też spadek kondycji. Te miejsca często będące świadkiem tragedii czy kaźni, cierpienia ludzkiego... To się czuje, że w tych murach ta zła energia pozostała. Często wchodziliśmy do danej lokacji wypoczęci, a wracaliśmy kompletnie "wypruci" z sił, nie mając ochoty na cokolwiek.

- Na pewno spore wrażenie zrobiła na mnie wizyta w "Zofiówce", czyli szpitalu psychiatrycznym, w którym eksterminowano w ramach akcji T4 wszystkich pacjentów pochodzenia żydowskiego. Dodam, że aktualnie miejsce jest popularną areną paintballową... Albo miejsce kapitalnie zachowane i szalenie smutne - przynajmniej dla mnie, bo związane z moim zawodem - mianowicie opuszczone kino "Uciecha". Sprawia wrażenie, że jeszcze w każdej chwili można by tam wyświetlić film... Nawet projektory zostały. Imponujący jest na pewno polski sen o potędze atomowej tego kraju, czyli nigdy nieukończony "Żarnobyl". Ale były też miejsca bardziej abstrakcyjne, jak "Criterion" - Centrum Medycyny Niekonwencjonalnej mające pewne znamiona sekty, czy opuszczony dom publiczny "Cindy".

Rozwiń temat "pułapek", przed którymi ostrzegasz. Zdarzyło się, że musiałeś uciekać/ewakuować się i ze zdjęć nic nie wyszło?

- Te pułapki to tak pół żartem - pół serio. Przykładowo w jednym z miejsc mieszkańcy "omamieni" obietnicami właścicieli - dwóch braci poszukiwanych listem gończym - rzekomo mającymi przekształcić neogotycki szpital w luksusowy hotel, postanowili zabezpieczyć teren smołą z wbitymi gwoździami i szkłem - tak, żeby pokaleczyć ręce przy wejściu. Zresztą są legendy o starszym panu ganiającym z siekierą jako "argumentem dyskusyjnym"... A jeśli chodzi o bliskie spotkania, to i owszem - tuż przy Obwodzie Kaliningradzkim zatrzymała nas z bronią maszynową straż graniczna myśląc, że jesteśmy wandalami. Przydała się wtedy legitymacja prasowa, która zresztą ratowała mnie już nie pierwszy raz.

Czy w nawiedzonym komisariacie naprawdę straszy?

- Poza dźwiękami i własną wyobraźnią, która w takich miejscach - zwłaszcza w nocy - potrafi płatać figle, nie zarejestrowaliśmy nic w tym stylu.

Jak wyglądało cmentarzysko samochodów, kiedy dotarłeś tam po raz pierwszy? Czy kolekcja Tabenckiego była już w dużym stopniu rozkradziona?

- Ta słynna kolekcja, zresztą jedna z największych w Europie, jest rozkradana od kilkudziesięciu lat. W tym momencie zostało tam około 60 pojazdów, ale ich stan jest tragiczny. Złomiarze dosłownie tną je na kawałki. Byłem tam kilkakrotnie i postęp zniszczenia tych naprawdę kultowych samochodów jest gigantyczny. Myślę, że za kilka lat nie będzie po tym śladu, a szkoda, bo było tam sporo perełek.

We wstępniaku do albumu czytamy, że "fotografia zawsze traktuje o przeszłości". Którego ze sfotografowanych, a nieistniejących już dziś miejsc żałujesz najbardziej?

- Na pewno szkoda "Criterionu", o którym wspomniałem wcześniej. Byłem tam za późno, bo w momencie wyburzania, a niezwykła jest historia związana z działalnością "doktorka" - jak nazywali go pacjenci - czyli Stanisława Szczepanika, zagorzałego antyklerykała i ateisty, który w ośrodku stworzył "panoramę dla religijnie uzależnionych" pokazując np. Maryję jako kobietę lekkich obyczajów... To miejsce, zwłaszcza w naszym ultrakatolickim państwie, nie miało szans przetrwać.

Czego wypada ci życzyć? Dobrej sprzedaży albumu, czy raczej kolejnych inspiracji do stworzenia drugiej części?

- Myślę, że i jedno, i drugie się przyda, zaczynam pracę nad nowym projektem, a sprzedaż się powoli rozpoczyna.

Rozmawiał Rafał Walerowski

Spotkanie autorskie w ramach Miesiąca Fotografii w Krakowie odbędzie się 16 czerwca godz. 20:00 w krakowskim Studio Luma, ul. Ślusarska 9

Album można także nabyć drogą internetową w Fundacji Sztuk Wizualnych

Aby zamówić dedykację, należy skontaktować się bezpośrednio mailem przez stronę autora.

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy