Wózek nie jest przeszkodą

Jedenaście lat temu skoczyłem do wody. Nie spodziewałem się, że jest tak płytko. Dziś pomagam innym wrócić do życia - opowiada Dominik Rymer.

Nina Bekasiewicz: - Czy są rzeczy, o których nie chcesz rozmawiać?

Dominik Rymer: - Nie. Dziś mogę swobodne mówić o wszystkim.

- Co się stało w czerwcu 1998 roku?

- Spędzałem czas z rodzicami na działce w okolicach Warszawy. Było bardzo ciepło, więc poszliśmy z kolegami popływać. Pierwszy skok do wody, drugi skok, po trzecim nie wyszedłem już na własnych nogach.

- Ile miałeś wtedy lat?

- Szesnaście. Chodziłem do technikum mechanicznego. Moją pasją były samochody.

- Co się z Tobą działo po wypadku?

Reklama

- Długo leżałem w szpitalu. Diagnoza: tetraplegia, czyli paraliż czterokończynowy. Wózek inwalidzki był dla mnie szokiem, dnem, od którego nie da się odbić. Długo walczyłem z myślami, nie chciało mi się żyć, bo, po co!

- A jednak jesteś!

- Któregoś dnia w szpitalu odwiedził mnie instruktor z Fundacji Aktywnej Rehabilitacji, zachęcił do pracy, ćwiczeń, pokazał drogę, a nawet zachęcił do wyjazdu na turnus rehabilitacyjny. Wówczas zrozumiałem, że wózek inwalidzki nie musi być przeszkodą.

- Ile czasu trwała rehabilitacja?

- To było pięć lat ciężkich ćwiczeń, ale dzięki nim mogę w tej chwili funkcjonować samodzielnie. Poruszam się tylko i wyłącznie na wózku i mam cały czas sparaliżowane ręce, ale rehabilitacja trwa nadal, gdyż muszę podtrzymać wypracowane umiejętności motoryczne i nieustannie je doskonalić.

- Co się stało z planami, marzeniami, które miałeś przed wypadkiem?

- Legły w gruzach. Gdy odrobinę doszedłem do siebie, pojawiły się nowe plany i nowe marzenia. Skończyłem liceum z indywidualnym tokiem nauczania, później studiowałem w Wyższej Szkole Ekonomiczno-Informatycznej w Warszawie, którą ukończyłem w 2006 roku z tytułem magistra informatyki. Wiedziałem, że muszę zdobyć wykształcenie, gdyż bez niego nie dam sobie rady w życiu. Założyłem sobie, że będę miał pracę siedzącą, przy komputerze. Okazało się jednak, że komputery to nie jest to, czym chcę się zajmować i w efekcie robię coś zupełnie innego. Wykształcenie zawsze może mi się przydać przy ewentualnej zmianie pracy.

- Czym się więc obecnie zajmujesz?

- Pracuję z osobami niepełnosprawnymi, głównie po wypadkach. Wyszukuję je i pomagam im wrócić do życia. Jeżdżę z nimi na obozy rehabilitacyjno-sportowe, na których uczymy je ubierania się, rozbierania,

przesiadania się z wózka na łóżko, pokonywania barier architektonicznych i innych rzeczy niezbędnych do normalnego życia. Jestem też rzecznikiem prasowym w Fundacji "Pomocna Łapa", od której dostałem Kankana.

- A kim jest Kankan?

- To labrador, mój pies asystujący.

- Czyli jednak jest ktoś, kto Ci pomaga?

- To prawda, decyzja o posiadaniu psa zapadła dość szybko. Namówiła mnie do tego moja narzeczona. Ja nie wiedziałem, że są takie psy w Polsce. Nie musiałem długo na niego czekać, ponieważ okazało się, że Fundacja ma dwa psy gotowe do oddania. Kankan jako pierwszy przyjechał do mojego domu i już został. Trochę trwała nasza wspólna nauka, ale udało się, i tak mieszkamy razem już od roku.

- Czy rzeczywiście jest Ci potrzebny?

- Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, że pies może aż tak ułatwić człowiekowi życie. Przykładowa sytuacja: kiedy wsiadam do samochodu i wózek stoi obok, przed jego złożeniem zdarza się, że sam odjeżdża. Ponieważ nie chodzę, nie mogę nic zrobić. Zawsze wtedy czekałem, aż ktoś się zlituje i mi pomoże. Teraz mam od tego psa, który mi ten wózek przyprowadza. W sklepie często upadają mi monety, gdyż mam słabe

ręce. Kankan zawsze mi je podaje.

- Kto z nim wychodzi na spacery?

- To mój pies, więc ja z nim wychodzę. Cieszę się, że go mam, on mobilizuje mnie do wysiłku, a w moim przypadku ma to ogromne znaczenie. Spędzamy ze sobą 24 godziny na dobę.

- Czy każda osoba niepełnosprawna powinna mieć psa asystującego?

- Nie każda, ponieważ jest to duża odpowiedzialność, nie można obarczać innych członków rodziny dodatkowymi obowiązkami i trzeba być na tyle sprawnym, aby samemu dać sobie radę z "obsługą" czworonoga - z karmieniem, podawaniem smakołyków, wychodzeniem na spacery.

- Osoby, z którymi pracujesz, motywujesz do działania. Jesteś wzorem do naśladowania, a do tego masz jeszcze psa asystującego - w dużej mierze przyjaciela i terapeutę.

- Dla jednych tak, dla innych nie. Niektórzy nie potrafią tego zrozumieć i zadają mi często pytanie, po co mi ten pies skoro jestem samoobsługowy?! Prawda jest taka, że on mi ogromnie pomaga i z nim czuję się pewniej. Kiedyś na osiedlu byłem chłopakiem na wózku, a teraz jestem chłopakiem z psem.

- Czym zajmujesz się w czasie wolnym od pracy?

- Przez kilka lat, po wypadku, trenowałem szermierkę, ale ze względu na brak czasu zrezygnowałem z występów w Kadrze Polski. Występuję jedynie na arenie krajowej z pewnymi osiągnięciami - jestem aktualnym Mistrzem Polski w szermierce na wózkach w swojej grupie. Obecnie trenuję rugby na wózkach i tej dyscyplinie poświęcam dużo wolnego czasu. Od pięciu lat jestem w ścisłej Kadrze Polski, dzięki czemu bardziej się rozwijam, poznaję nowe osoby, a w tym wszystkim towarzyszy mi pies.

- Od niedawna jesteś żonaty.

- Tak, moja narzeczona jest fizjoterapeutką. Poznaliśmy się w Fundacji Aktywnej Rehabilitacji trzy lata temu. Cieszę się, że moje życie się tak ułożyło, że spotkałem na swojej drodze tylu cudownych ludzi, którzy mi pomogli i nadal pomagają. Mam 27 lat i długą drogę do przebycia u boku najbliższych mi osób. Wszystkim życzę takich przyjaciół - zarówno tych na dwóch, jak i na czterech nogach.

- A my życzymy Ci szczęścia na nowej drodze życia.

- Dziękuję.

- A ja dziękuję za rozmowę.

ODROBINA STATYSTYKI

Na podstawie danych Fundacji Aktywnej Rehabilitacji (FAR), po skokach do wody przybywa corocznie w Polsce od 168 do 222 osób z urazami kręgosłupa i są to w przeważającej części mężczyźni (prawie 85 proc.). Według FAR, skoki do wody na głowę stanowią trzecią z kolei przyczynę urazów rdzenia kręgowego (po wypadkach drogowych i upadkach z wysokości).

Dogandsport
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy