Waldemar Pokromski zdradza tajemnice kinowej charakteryzacji

Jak bardzo można zmienić ludzką twarz? Waldemar Pokromski twierdzi, że nie do poznania. Legendarny charakteryzator od lat współpracuje z największymi: Spielbergiem, Polańskim, Sokurowem. Zaprasza go na plan Michael Haneke, a z Tomem Tykwerem zrobił "Pachnidło".

Magda Miśka-Jackowska: Kiedy umawialiśmy się, zapytał mnie pan, jak się poznamy. Nie miałam wątpliwości, że pana rozpoznam. Wśród wszystkich "niewidzialnych", bo pracujących poza kamerą mistrzów kina, pan jest jednym z najbardziej znanych. Tłumy przychodzą na spotkania z panem, chcąc się dowiedzieć, jak wygląda od kuchni filmowa charakteryzacja.

Waldemar Pokromski: - Bardzo mi miło to słyszeć. Chociaż muszę pani powiedzieć, że jestem zadowolony ze swojej pracy właśnie po tej drugiej stronie kamery, i że jako niewidzialny mogę coś zza tej kamery widzom pokazać.

Reklama

- Czyją twarz ma pan przed oczami, gdy myśli pan o tych wielu latach swojej filmowej kariery?

- Pierwsza moja myśl to chyba jest Max von Sydow, z którym robiłem przed laty taki film "Radetzky March". Pierwszy raz spotkałem się z nim na próbie, bo zażyczył sobie poznać charakteryzatora. Pamiętam, że byłem bardzo zdenerwowany, bo zaczynałem wtedy moją współpracę z gwiazdami. Obserwował, co robię i jak robię, patrzył mi na ręce. Potem wydał mi się niesamowity. Taki aktor dżentelmen. Widać było, że jest z tej próby zadowolony. Powiedział mi, że ten film na pewno zrobimy razem, a może i kolejne. Zawsze to wspominam.

- Aktorzy często mówią, że dobry charakteryzator to także dobry psycholog, bo często właśnie podczas charakteryzacji odbywają się najważniejsze rozmowy na planie.

- Psychologia jest tu bardzo potrzebna. Charakteryzator stoi między aktorem a reżyserem. Chce dogodzić i jednemu, i drugiemu. A każdy gdzieś ciągnie w swoją stronę. Reżyser mówi: zrób tak, żeby ona wyglądała strasznie! Aktorka z kolei prosi: niech mi tej świetności trochę na twarzy zostanie... Najgorsze jest to, kiedy aktor wstaje z fotela po charakteryzacji i myśli nad tym, jak wygląda. Nie może skupić się na graniu, nie jest zadowolony. Jeszcze gorzej, kiedy ktoś z ekipy podejdzie i powie: Boże, jak ty wyglądasz!

- Na czym zatem polega sekret pana pracy?

- Patrzę, obserwuję i myślę, co można z danej twarzy zrobić. Podstawą jest grana postać i odpowiedzi na pytania. W jakiej jesteśmy epoce? Czy to są lata współczesne czy film historyczny? Jakie aktorka ma włosy? Bo jeśli gra Cygankę, a ma bardzo słabe włosy, musimy już myśleć o peruce. Zaczynamy od próby charakteryzacji, przy której jest reżyser, bo on też ma swoje wskazówki.

- Czasem fotografuje się dane charakteryzacje, periody, w których aktorka ma się zmieniać. Pokazuje się to reżyserowi, on akceptuje lub nie. Ale najlepiej, kiedy jest obecny na próbie i mówi na przykład, że chce, by aktorka nie miała niebieskich oczu tylko zielone, bo tak sobie wymyślił albo tak jest w książce, którą adaptuje dla filmu. Tak się zaczyna. Zaczyna się od tego takiego bliskiego, jak to mówię, związku z twarzą.  

- Pięknie opowiada o współpracy z panem na planie "Wałęsy. Człowieka z nadziei" Robert Więckiewicz.

- On wszedł wspaniale w tą skórę. Oczywiście, ja mu trochę pomogłem - wąsami, zmianą kształtu głowy, łuków brwiowych. Ale reszta to już on.

- Czy ucharakteryzowany aktor zaczyna się inaczej zachowywać? Widzi pan to?

- Tak, absolutnie. Są aktorzy, którzy wchodzą w skórę danej postaci. Z Robertem też tak było. Na moim fotelu mówił już językiem Wałęsy.

- Anatomia, biologia, fizjologia ludzkiego ciała - na tym wszystkim pan się zna.

- Jak się zmienia na przykład twarz na grubszą, to zmienia się też całą sylwetkę. Kiedy współpracowałem z Aleksandrem Sokurowem przy "Fauście", trzeba było właśnie zmienić aktorowi całe ciało. I to jeszcze nie ubraniem, bo szedł się kąpać i był rozebrany. Mieliśmy do czynienia z ciałem na żywo. Tu potrzebna była anatomia, dokumentacja, wiedza na temat, jak ludzie tyją, jakie mają zwisy. Wszystko to trzeba było wyrzeźbić i przygotować całe elementy ciała.

- Czy zawodu charakteryzatora można się nauczyć w teorii?

- Głównie uczą ćwiczenia. Były takie okresy, kiedy robiłem kilka filmów, potem miałem bardzo długą przerwę, bo na przykład pracowałem w teatrze. I kiedy po jakimś dłuższym czasie przyjeżdżałem na plan i spotykałem się z aktorką po raz pierwszy, ona siadała na fotelu, a ja zaczynałem się zastanawiać, od czego mam zacząć! To po prostu jest rytm. I praktyka. Praktyka jest najważniejsza.

- Komputer pomaga?

- Oczywiście, tak.

- Zmieniają się kolory, podkłady, cienie, szminki. A czy charakteryzator ma na stałe coś swojego?

- Pędzle. Malarz też ma swoje ulubione pędzle. Mam pędzle do rozjaśniania, do wyciemniania, jeszcze inny, specjalny, do różu. I nożyczki do cięcia włosów każdy ma swoje, bo wtapiają się w rękę po latach pracy.

- A korzysta pan z produktów naturalnych? Powiedzmy - pożyczając sobie coś z kuchni?

- Tak, na przykład cynamon. Używa się go do przyciemniania. Zwłaszcza, kiedy robi się filmy w krajach azjatyckich. Cynamon nadaje taki specyficzny kolor cerze. Miesza się go z kremem i nakłada. Można też brudzić twarz pieprzem albo ziołami.

- Ma pan stałych współpracowników?

- Mam dwie osoby, z którymi stale współpracuję, a tak to dobieram ludzi. To jest uzależnione też od kraju, w którym kręcimy. Ostatni film robiłem w pięciu krajach na świecie.

- Jak organizuje pan swoją pracę, jeśli na planie jest wielu, bardzo wielu statystów? Potężna produkcja musi wymagać sztabu realizatorów.

- Wtedy trzeba wiedzieć, ilu charakteryzatorów potrzebnych jest na ilu statystów. W "Pachnidle" na przykład, w tych ostatnich scenach orgii, oprócz mojej stałej ekipy było dodatkowo 50 charakteryzatorów. Malowali już od godziny trzeciej nad ranem.

- Czy to ten tłum był w "Pachnidle" największym wyzwaniem?

- Jak pani pamięta, mężczyźni i kobiety w ostatniej fazie już byli nadzy. Kręciliśmy to obecnie. 200, 300 lat temu tatuaże nie były tak popularne. Wszystkie tatuaże statystów trzeba było więc zatuszować. Wyzwaniem były duble, bo przecież tej sceny nie nakręciliśmy za jednym razem.  Po ujęciu było zbyt mało czasu na poprawki, a ponieważ ludzie się o siebie ocierali, nasza charakteryzacja, wykonana specjalnymi silikonowymi farbami, po prostu się ścierała. Dziesięciu charakteryzatorów przebranych w kostiumy po prostu weszło w ten tłum. Mieli pod ręką w torbach środki do malowania i na miejscu wszystko poprawiali.

- Jednym z ostatnich pana polskich filmów jest "Hiszpanka" Łukasza Barczyka. Opowieść o kluczowych dla wybuchu Powstania Wielkopolskiego zdarzeniach.

- To była bardzo ciekawa praca. Lata dwudzieste to wspaniała epoka, zwłaszcza dla kobiet, które podkreślały wtedy swoją urodę. Było kilka takich zadań, powiedzmy, specjalnych. Ale w tym filmie najwięcej jest charakteryzacji portretowych. Musieliśmy oddać tę epokę.

- Praca w filmie to bycie wiecznie na walizkach. Lubi pan to swoje "cygańskie" życie?

- Jest takie bardzo stare powiedzenie, że jak już podpisałeś umowę na film, to tak jakbyś się z tym filmem ożenił. Często jest się daleko od domu. Wtedy ludzie się z sobą jakoś zaprzyjaźniają, zwłaszcza w filmach, gdzie okres zdjęciowy trwa bardzo długo. Przez mój ostatni zagraniczny film pół roku nie było mnie w domu.

Rozmawiała: Magda Miśka-Jackowska

Informacja własna

RMF24.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy