Tymon Tymański: Trzeba uderzyć pięścią w stół

Najnowsza płyta Tymona "Paszkwile" to osobisty manifest dotyczący tego, co dzieje się obecnie w Polsce /materiały prasowe
Reklama

- Szatan zrobił się niejasny i niekonkretny. W latach 50. i 60. szatanem była komuna, łatwo można było ją dostrzec... My dorastając w rzeczywistości komuny mieliśmy taki przymus emigracji wewnętrznej, musieliśmy tworzyć nowe światy wewnątrz. Dzisiaj człowiek jest rozpieszczany, ma 200 kanałów, jointy, alkohol, dopalacze, darknet, kontakty seksualne dzięki Tinderowi czy innym mediom. Ma problem z nadmiarem, ma za dużo wszystkiego, więc nie chce się angażować politycznie - mówi Tymon Tymański.

Wokalista, multiinstrumentalista, scenarzysta, poeta, karateka, rock'n'rollowy kaznodzieja i epizodyczny stand-uper. W jakiejkolwiek roli by się nie pojawił, przeważnie robi sporo zamieszania. Eklektyczny styl i nierzadko krytyczna, trafna analiza polskiej rzeczywistości to znaki rozpoznawcze Tymona (a właściwie Ryszarda) Tymańskiego. Niedawno na rynku ukazała się jego pierwsza solowa płyta "Paszkwile", którą promuje trasa koncertowa. Właśnie podczas niej Tymon znalazł chwilę dla Menwaya, żeby pogadać o sztukach walki, muzyce oraz o problemach pokoleniowych, politycznych i społecznych kraju nad Wisłą.

Bartosz Kicior, Menway.interia.pl: Dalej ćwiczysz walkę nunchaku?

Reklama

Tymon Tymański: - Tak, przeważnie mam je przy sobie. Akurat nie teraz, bo zostały w mojej torbie w samochodzie, ale nie wyczułem tu u was zagrożenia ze strony Imperium.

Wozisz je wszędzie ze sobą?

- Z reguły tak. Choć nie jestem wybitnym nunczakistą, wiem, jak się nim posługiwać. W Gdańsku, niestety, nie ma takiej szkoły walki, gdzie władają nunchaku, natomiast są specjaliści od szabli i kija. Obecnie uczę się u trzech nauczycieli, dwóch od karate i jednego od kung fu. Od 25 lat trenuję też karate Shōtōkan.

Dużo ludzi w Polsce potrafi walczyć nunchaku? 

- Niewielu, większość nauczycieli mieszka w Warszawie. Nawet w Japonii nie jest to takie popularne. 

Rozmawiamy dzisiaj, bo ruszyłeś w trasę promującą twoją debiutancką solową płytę, "Paszkwile". Ale to nie jest tylko płyta, prawda? Czym jest ten album tak naprawdę?

- To jest przede wszystkim mój pierwszy solowy projekt. Trochę późno, bo po 50-tce. Planowałem go sporo wcześniej, ale zawsze byłem mocno zakorzeniony w etosie drużynowości. Zaczynałem w środowisku zespołowym, w kapeli alternatywnej. W tym środowisku "pójście na solówkę" to była siara. Teraz jest trochę inaczej.

- Przekaz płyty jest mocno publicystyczny, bo chciałem przede wszystkim wypowiedzieć się politycznie i społecznie, trochę też metafizycznie. Postanowiłem, uderzając w literacki ton, wyrzygać swoją opinię i obawę na temat tego, co się dzieje w naszym kraju. Nie postanowiłem bynajmniej stać się tekściarzem politycznym. Po prostu zabrakło takiego mocnego komentarza w naszym tekściarskim światku. Kazik, którego zawsze było stać na mocne wypowiedzi, jakoś ostatnio stetryczał. 

- Muńka lubię, ale nigdy nie traktowałem jego politycznych czy społecznych wypowiedzi zbyt poważnie. Raczej milczy Tomek Lipiński, czasem coś tam napisze prześmiewczego Maleńczuk, chociaż ostatnio okraszone jest to brzmieniami z kręgu turbo folku. Jest Zbyszek Hołdys, który udziela się bardziej na Facebooku, jest Grabaż, który po harcersku usiłuje komentować nasz świat, jest też niestrudzony sowizdrzał Skiba. A reszta? Prawie cała reszta śpi wiecznym snem śniętych rycerzy. Pospała się też młodzież. Nie podejmują tematu polityki, bo jest on dla nich albo swędzący, albo passé. Jest niekomfortowy.

Dlaczego twoim zdaniem tak jest?

- Nie wiem, trudno powiedzieć. Z młodymi jest chyba tak, że zmieniła się forma komunikacji, bunt w muzyce niewiele znaczy i trafia do niewielu. Młodych bardziej interesuje wirtualna obecność, anonimowa egzystencja w second-life’ie, dlatego chętniej spędzają czas z komunikatorami internetowymi. Ostatnio robiłem taki stand-up z muzyką z "Paszkwili", przyszedł nawet mój syn z kolegami. Byli zachwyceni, mówili mu: "Super masz starego!". Szanują takie rzeczy, ale im się po prostu nie chce. Graliśmy w Krakowie na juwenaliach i też to widziałem, młodzi nie są zainteresowani koncertami. Jeśli już, to hip-hop czy jakieś klimaty bardziej taneczne.

- Absolutnie nie uważam, że ci ludzie są głupsi czy mniej wrażliwi. Ba, uważam, że są wrażliwi i mądrzy. Ale nastąpiła stagnacja. Szatan zrobił się niejasny i niekonkretny. W latach 50. i 60. szatanem była komuna, łatwo można było ją dostrzec... My dorastając w rzeczywistości komuny mieliśmy taki przymus emigracji wewnętrznej, musieliśmy tworzyć nowe światy wewnątrz. Dzisiaj człowiek jest rozpieszczany, ma 200 kanałów, jointy, alkohol, dopalacze, darknet, kontakty seksualne dzięki Tinderowi czy innym mediom. Ma problem z nadmiarem, ma za dużo wszystkiego, więc im się pewnie nie chce.

Znasz takie pojęcie "Boomer"? Wiesz, kto to jest?

- Nie.

Generalnie to jest ktoś w średnim wieku, wychowany w innych realiach, kto przez pryzmat rzeczywistości z czasów swojej młodości patrzy na teraźniejszość, pomimo tego, że ta już dawno się zmieniła. Często mówi "młodzi to, młodzi tamto". Skąd wiesz, jacy są młodzi dzisiaj? Może to nie są nowe technologie czy używki, może nie chcą się angażować politycznie, bo ich to po prostu męczy?

- Jasne, masz rację, że każdy z nas kreuje sobie swoją rzeczywistość i projektuje swój własny świat, który na dodatek interpretuje po swojemu. Ty zresztą też. Zawsze nam się wydaje, że rzeczywistość, którą widzimy, jest jedyną możliwą. Ale ja mam dzieciaki i to w różnym wieku, przyjaźnimy się i sporo rozmawiamy, więc nie jest to tak, że jestem odklejonym dziadem, który nie rozumie różnicy pokoleniowej i nie wie, co się dzieje na świecie.

- Tak jak powiedziałem, to są wrażliwi ludzie, ale wychowani w rzeczywistości, która jest.... i łatwiejsza, i trudniejsza zarazem. Mój syn, Kosma, który ma teraz 21 lat, powiedział mi ostatnio: "Wy to mieliście fajnie, bo mieliście prz***bane". Współcześnie łatwość jest trochę przekleństwem, tak zresztą w pewnym momencie mówi profesor Dumbledore do Harry’ego Pottera. Epoki działały dotychczas na zasadzie zero-jedynkowej: z jednej strony miałeś Lennona, Lou Reeda, Iggy Popa czy Joe Strummera, którzy wyrażali swoim życiem jakieś manifesty. 

Czyli jakaś teza, powiedzmy, "jedynkowość". Z drugiej strony od lat 80. i 90. mamy zalew muzyki tanecznej pokroju New Order, Massive Attack, Prodigy, Underworld, które stoją za muzyką, w której brak manifestu. Chodzi o to, żeby się zrelaksować, odciąć, podymać czy potańczyć. Ja to absolutnie rozumiem. Ale wydaje mi się, że te nowe czasy są syntezą tego i tego. Można mówić i można tańczyć. Ale mało kto mówi. Bo żeby wygłosić manifest, trzeba - no niestety - trochę się naczytać i mieć coś do powiedzenia.

A może młodzi boją się wszędobylskiego hejtu? Sam dobrze wiesz, że jeśli tylko wychylisz się, chociażby delikatnie, to w czasach nowych mediów wylewa się fala szamba ze wszystkich stron. Ja to znam, ty też, bo cokolwiek nie powiemy czy napiszemy, czytamy o sobie mnóstwo nienawistnych komentarzy, ale bierzemy to na siebie świadomie. Nie wszyscy sobie tego życzą.

- Bardzo możliwe. Ale to nie jest dla mnie dobry argument. Nie ma czego się bać. Zawsze można nie czytać hejtu, wyłączyć komputer i poćwiczyć Taichi.

Stworzyłeś hasło "Pislam", które rozlało się w mediach i w sieci szerokim strumieniem. Faktycznie, patrząc przez pryzmat historyczny czy społeczny, można dostrzec mechanizmy totalitarne i fundamentalistyczne w pewnych działaniach, ale co to słowo znaczy dla ciebie?

- Akurat tego hasła nie wymyśliłem, po prostu je zasłyszałem. Równolegle rozważałem, żeby w tytule umieścić słowo "Pisland". Koniec końców zdecydowałem się na "Pislam", bo jest bardziej dwuznaczny. A fundamentalizmu mamy obecnie w Polsce bardzo dużo, bo sekta, trzymająca władzę w Polsce, dzieli się na ideologów-cyników i fanatyków-wyznawców. Jest i pewna analogia z fundamentalizmem islamskim: nie można sobie pożartować, nie ma miejsca na dystans. 

- To niepokojące. To nie jest żadna prawica, to jest ponury, pozbawiony jaj i dystansu do siebie kato-socjalizm narodowy. Źle to wszystko wróży na przyszłość, bo moim zdaniem ci ludzie okopują się i moszczą na lata. Zacznie się powtórką Grecji, a skończy jak na Węgrzech albo w Turcji. Może lekko przesadzam, a może wcale nie. Czas pokaże. Nie można mówić o tym miękko, grzecznie, w tonie liberalnym, trzeba uderzyć pięścią w stół, mówić ostro i dobitnie. Ci ludzie mają w tej chwili wszystkie asy w rękawie i obsadzają wszystkie stanowiska: od prezydenta do ciecia i babci klozetowej.

- Uznałem, że taka wypowiedź obywatelsko-polityczna, poparta dobrymi piosenkami, jest bardzo ważna, nawet jeśli jest to zawodowy strzał we własną stopę. Teraz mam czyste sumienie. Borykałem się z tymi tekstami przez trzy lata, obserwowałem, czytałem, analizowałem. Mamy tu dwie piosenki, w których poszedłem po bandzie, "Pislam" i "Sekta", ale też gombrowiczowską i sowizdrzalską "Polskę", oniryczny "Bracie bliźniaku" czy poetycko-metafizyczny numer "Polska to zbiorowa halucynacja". Namawiam do uważnego wysłuchania całości.

Nie boisz się oskarżeń o ekstremizm w formie? O to, że idziesz za daleko albo że ten przekaz tendencyjny? Twierdzisz, że trzeba mówić ostro, ale zawsze istnieje zagrożenie, że staniesz się w oczach innych jeźdźcem bez głowy, odbiorcy przestaną zwracać już uwagę na to, co mówisz...

- Stanowisko jeźdźca bez głowy było niegdyś obsadzone przez Pawła Kukiza. Teraz jest wakat, ale nie jestem zainteresowany. A publiczność ma ze mną problem od lat, bo działam ze szeroko, będąc za trudny do zaszufladkowania. Żeby rozumieć moją muzykę, trzeba znać się nie tylko na Beatlesach i nowej fali, ale też na Zappie, Dolphy’m, Coltrane’ie, Beefhearcie. Trzeba też być oczytanym, wiedzieć, co pisał Przybora, Młynarski, Kofta, Kaczmarski czy Ciechowski. Dla większości polskich melomanów jestem, powiedzmy to sobie złośliwie i wprost, za inteligentny. Jeśli ktoś w Polsce słucha "Blackstara" Bowiego, to jest niepotrzebny...

Dzięki.

- Nawet dziennikarze, którzy się niewiele znają na muzyce, mówią, że "Pislam" brzmi jak Rammstein. A ja nigdy nie słuchałem Rammstein czy jakiegoś Marylin Manson, na Boga. To muzyka dla gimbazy. Owszem, słuchałem New Order, DAF-u, Laibacha czy Nine Inch Nails i to powinno być słychać w tej piosence. W Polsce ludzie ch*** wiedzą o muzyce, pałują się krajowym agro-rockiem. Nawet moi szanowni koledzy - Muniek Staszczyk, Robert Brylewski czy Kazik zaczynali od słuchania glam rocka, bo nie mieli starszych braci. 

Ja oprócz brata miałem jego osłuchanych kumpli, którzy fascynowali się muzyką, podrzucając mi Beatlesów, Stonesów, Dylana, trochę później Zappę, King Crimson, Doorsów, Velvet Underground, Coltrane’a i Davisa. Takich rzeczy słuchałem w wieku 15 lat, interesowała mnie też beletrystyka, dobre kino. Ale jeśli ktoś słucha tylko Happysad, Strachów na Lachy i Kazika, to - z całą moją sympatią do tych wykonawców, bo to mili koledzy - nie mamy wspólnych punktów odniesienia..

Mój menago namawia mnie, żebym robił płyty tematyczne. Transową, uber-bluesową, potem jazzową. Ale ja nie będę mojej muzyki upraszczał dla kogoś, kto ma problem z wiedzą i analizą. Moja muzyka opiera się na wielu fundamentach i znajdziesz tam zarówno post rocka, post jazz, jak i post elektronikę. To nie jest muzyka dla wszystkich, raczej tylko dla tych wybranych, którzy wybrali wiedzę i osłuchanie nad sentymenty i bylejakość.

To manifestacja wolności w muzyce?

- To jest styl, który wypracowałem w latach 90., w czasach Miłości i Kur. Taki styl, który zawiera wszystko, co kocham. Miałem poczucie, że o wiele więcej wolności ma słuchacz, który przychodzi na twój koncert, bo on wybiera, czego chce słuchać - od Meshuggah do Steve’a Reicha. A wolność wykonawcy jest dużo bardziej ograniczona jego własną stylistyką, co w dobie internetowego przyspieszenia przesyłu informacji i tzw. “krótkiej atencji" może już nie zadziałać. Zatem staram się sprzedać swoją miłość do muzyki na sposób totalny, zawierając w niej w miarę wszystko, co mnie w danej chwili inspiruje - od Ivesa do Motown.

- Dlaczego to do ludzi nie trafia? To po prostu za trudne, choć w sumie i muzyka, i recepta na jej uzyskanie wydają się łatwe. Tworzenie w Polsce jest moim czyśćcem i biorę to na klatę. Jestem tu po to, żeby ludzi nawracać na dobre rzeczy, bo Polska to kraj idiotów. Nie mogę powiedzieć, że nie ma tu inteligentnych ludzi, bo bym wielu z nich obraził, a oni pomagają mi ten kamień dźwigać, kupują moje płyty, przychodzą na koncerty. Ale to jest mniejszość, bo większość mamy, jaką mamy: kolejne pokolenia idiotów.

- Założyłem z młodymi kolegami jazzmanami ambitną kapelę Mu, wykonującą muzykę, którą można by nazwać "openerową". Wydaliśmy płytę w kwietniu nakładem Agory.

Słyszałem.

- Bardzo mi miło. Zainteresowanie Mu, mimo dużego wydawnictwa i skromnej ekspozycji w Trójce, nie jest za duże, pomimo że to najlepsza płyta, jaką nagrałem od lat. Zawiera nawet parę piosenek, które pewnie gdzieś w Anglii czy Norwegii załapałyby się jako przeboje. Ale nie w Polsce. Czemu? Bo w Polsce od wielu lat akceptuje się głównie to, co już jest przyjęte na Zachodzie. 

Taka muzyka jeszcze przyjdzie do naszego kraju.

- Ale wtedy na świecie będzie już inna muzyka. A malować romantyczne graffiti na ścianie z Niemenem czy Robertem Brylewskim nie wystarczy. Trzeba artyście-oryginałowi pomóc za życia, tak jak to się dzieje w Szwecji czy Norwegii. Zamiast tego u nas systematycznie zarzyna się kulturę i edukację muzyczną.

Ale to się długo nie zmieni. Polska to kraj zdewastowany 123 latami zaborów oraz prawie półwieczem komunizmu. Kraj, który wygonił własnych twórców i inteligencję pochodzenia żydowskiego, co do dzisiaj odbija się nam czkawką i nieumiejętnością ekspiacji. Przed nami długi marsz ku normalności, co widać po dzisiejszym sukcesie trybunów populizmu i narodowej tromtadracji.

- Wracając do płyty, na "Paszkwilach" muza jest trochę na drugim planie. Najistotniejszy jest koncept publicystyczno-metafizyczny, chociaż muzyce również poświęciłem sporo uwagi. Często staram się robić muzykę, która odzwierciedla nastrój moich ulubionych płyt - "Białego albumu" Beatlesów, "We’re In It Only For The Money" Zappy i jego Matek Wynalazku, "Closera" Joy Division. To dzieła wszechstronne, ciekawe produkcyjnie i stylistycznie. Jest tam wszystko. Naprawdę współczuję ludziom, którzy zamykają się tylko w jednym gatunku muzycznym. Jeśli ktoś mówi, że słucha tylko rocka, tylko bluesa, tylko rapu albo tylko reggae, to smutne i zgrzebne jest jego życie.

Wolność to dzisiaj wyświechtane hasło czy realna wartość?

- Może sama w sobie jest wyświechtanym i zjechanym jak stara płyta sloganem, ale to, co wolność desygnuje i implikuje - przestrzeń tworzenia, przestrzeń swobodnej intuicji i przekazu - to jest nadal aktualne i ważne. Ten, kto się w tej przestrzeni obraca, wie o czym mówię.

- Wrócę do pewnej anegdoty: byłem z dziewczyną w kinie na "Dom Zły". Po filmie aż brzuch mnie rozbolał od tego wszystkiego, a ona mówi mi: "Wiesz co, mój stary pracował na bazarku Różyckiego w latach 60. i 70. - mówił, że w komunie dało się jakoś żyć, nie było aż tak strasznie". Zamyśliłem się i powiedziałem jej coś takiego.  "Wiesz, co? Zarówno wtedy, jak i teraz, istniały i istnieją trzy typy ludzi. Pierwszy typ to ludzie-koacerwaty. Wystarczyło napić się, najeść, podymać, kupić pralkę czy "rumuny", w najlepszym wypadku pojechać na wczasy do Bułgarii - i było git. Zero pytań, zero wątpliwości. Niezmącona, prosta egzystencja. 

- Na drugim poziomie masz ludzi trochę bardziej myślących i poszukujących. Taki podróżnik czy alpinista w komunie nie miał za łatwo. Stał w kolejce za paszportem, sam sobie szył ubrania. W Berlinie Zachodnim widział inny, lepszy i wolny świat, słyszał wolną muzykę, żeby wreszcie na jakimś szczycie czy innym elitarnym zakątku Ziemi doznać klimaksu tej emigracji wewnętrznej. Trzeci typ to typ artysty-społecznika. Gombrowicz, Miłosz czy Hłasko cierpieli najbardziej, bo najbardziej odczuwali brak jednostkowej wolności. Z jej odzyskaniem cierpieli z powodu politycznej i społecznej anatemy. Ich anty-patriotyzm był nowoczesną formą patriotyzmu, który został odrzucony i napiętnowany powszechną klątwą.

Na "Paszkwilach" pojawia się utwór "Wolność", traktujący o twoich wspomnieniach i uczuciach w roku ’89. Obserwujesz rzeczywistość od tamtego momentu albo nawet i jeszcze wcześniejszego - jak ona się zmieniła? Jak wyglądają tamte nadzieje z tamtych lat dzisiaj? Jakbyś ocenił poziom wolności w Polsce? Zmalał, urósł?

- 1989 rok był dla nas w gruncie rzeczy euforyczny. Pomimo biedy i kompleksów świetnie się wtedy bawiliśmy. Mieliśmy niewiele ponad dwadzieścia lat, doświadczyliśmy upadku komuny i nagłego zachłyśnięcia się wolnością. Wszystko było możliwe - oddano nam paszporty i swobodę ruchów, oddano nam ludzką godność. 

- O tym momencie mówi między innymi moja piosenka. Nasz świat zaczął się zmieniać, pięknieć w oczach. Wtedy (w 1989 - red.) byłem dumny z Polski. Wcześniej się wstydziłem tego, skąd jestem. Jeździłem do dziewczyny do Finlandii i najchętniej udawałem, że jestem z jakiegoś innego kraju, mówiąc dobrze po angielsku. Bo gdy powiedziałem "from Poland", to ludzie spuszczali głowy, milczeli, następowała konsternacja.

- Ale się zaczęło zmieniać. Kobiety piękniały, młodzi ludzie mieli pomysły na siebie, sztukę i biznes, jeździli na Zachód, przywozili wiedzę, wykształcenie, kasę, umiejętności. Powstawały kluby, knajpy, stadiony, hotele, stacje benzynowe, autostrady. Weszliśmy do Unii, NATO i strefy Schengen, po latach szarego, komunistycznego niewolnictwa zaczęliśmy coś znaczyć w Europie. Dzisiaj wpadasz do jakiegoś miasta, do Malborka, Płocka, Włocławka czy Nowego Sącza i prawie nie możesz go rozpoznać.

- Kiedy byłem na Białorusi, pracowniczka Instytutu Polskiego, sympatyczna i bystra pani Elena powiedziała, że zaraz za budynkiem jest więzienie, w którym zabito 120 osadzonych strzałem w tył głowy. Potem czekałem dwie godziny w hotelu, żeby mnie zameldowali. W Mińsku panowała ogólna szaruga, zewsząd patrzyło na mnie wąsate lico Łukaszenki. Piłem przez trzy dni. Po koncercie podchodzili cisi Białorusini, którzy szeptem dziękowali za koncert i grzecznie rozchodzili się do domu. Kiedy wróciłem do kraju, wróciłem do siebie, do naszej drogocennej wolności. 

- I w tym momencie wjeżdża nowa, prawowita władza i mówi: oto nowa wolność i niezawisłość, która zapanowała w 2016. Przedtem mielimy postkomunizm, który właśnie Ty, drugi sorcie, konfirmowałeś swoim wyborem liberalnej władzy. Kraj dźwignął się z ogólnego badziewia, ale na tym koniec. Wracają młodzieńcze choroby niedojrzałej, polskiej demokracji, wracają mentalne półpasiec, świnka i koklusz. Partia cwanych i cynicznych populistów wykorzystała smoleńską tragedię, żeby trwale podzielić Polaków. Oczywiście ten podział jest wynikiem rysy, która powstała w czasach rządów obozu solidarności w latach 1989 -1993. Trudno mówić o "układzie" w Magdalence. Zadziałały bardziej syndrom sztokholmski, syndrom sympatii do oprawcy, krótkowzroczność, konformizm.

- Nie skazano Jaruzelskiego i Kiszczaka, pozostawiono przy władzy postkomunistyczne elity. To było zaniedbanie, które miało się okazać wielkim błędem i jedną z przyczyn zwycięstwa dzisiejszej opcji populistycznej. Ale wtedy mało kto miał tego świadomość. Dziś w całej Europie i w ogóle w krajach wysoko rozwiniętej Północy wygrywa ten sam populizm, który jest inspirowany propagandą, uprawianą przez sześć procent białych, starzejących się bogaczy, którzy mówią: "Południe nas zaleje, zgwałci, okradnie. Wymiesza się z nami, zdominuje naszą kulturę, wprowadzi kalifat". Musimy nauczyć się dzielić naszą kulturą, demokracją, zdobyczami nauki i techniki. Na naszych zasadach - coś pomiędzy zbyt liberalnym rozdawnictwem a ultra-prawicową histerią i paniką. To jest temat do przetrawienia na najbliższe lata.

- Ja swoje już powiedziałem i wydaje mi się, że w tym momencie więcej zdziałać nie mogę. Mogę tylko ostrzegać przed zbytnim zaufaniem do cynicznych, politycznych sekciarzy, którzy zrobili udany skok na władzę i kasę, wszystko przy przyzwoleniu ogółu. I będę ostrzegać jawnym tekstem, do kiedy to będzie dozwolone. Tymczasem zabieram się do kolejnego muzycznego projektu - płyty z muzyką nieśmiertelnej Republiki.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy