Tomasz Kopyra: Życie jest zbyt krótkie, by pić kiepskie piwo

Tomasz Kopyra jako "Typical Janush" recenzuje piwo na plaży /Kopyra blog /YouTube
Reklama

Co złego jest w jasnym pełnym? Które piwo jest jak seks w kajaku? Kiedy rozpoczęła się piwna rewolucja i jak browary przez lata oszukiwały rzesze konsumentów - na te i inne pytania odpowiada w rozmowie z Interią Tomasz Kopyra, czołowy polski bloger piwny, autor książki "Piwo - wszystko, co musisz wiedzieć, aby nie wyjść na głupka".

Adam Wieczorek, Interia: Patrząc na okładkę twojej książki nie sposób nie zapytać, co jest złego w jasnym pełnym?

Tomasz Kopyra: - Przede wszystkim jest nudne. Co prawda fakt, że piwo jest jasnym lagerem nie znaczy, że musi być nudne, bo są dobre przykłady tego gatunku - pils, monachijskie jasne czy odmiany chmielone nowofalowymi chmielami. Problem polega na tym, że wielkie koncerny wyjałowiły ten styl do cna. Nie znały umiaru, sadząc, że mogą go sprzedać każdą ilość. Ponieważ nie da się trafić w gust wszystkich konsumentów, starały się szukać wspólnego mianownika. A tym dla nas wszystkich jest smak wody. I w tym kierunku ewoluował w XX wieku jasny lager. Od wyrazistego piwa typu pilzneńskiego doszliśmy do jego karykatury. Koncerny interesowała tylko sprzedaż, myślały zatem, że wszystko załatwi reklama i targetowanie odbiorców. Skupiono się na sprzedawaniu marzeń i wmawianiu ludziom, jak mają się czuć kupując i pijąc dane piwo. Takie działania nie mogą być skuteczne wiecznie, dlatego klienci się od nich odwrócili.

Reklama

Od tego zaczęła się rewolucja. Co ciekawe zaczęła się w Stanach Zjednoczonych, prawda?

- Tak. Piwna rewolucja w USA to rok 1978 i podpisanie przez Jimmy’ego Cartera prawa znoszącego zakaz warzenia piwa w domu, który pokutował od czasów prohibicji. Każdy stan mógł od tej chwili znieść ten zakaz we własnym zakresie lub go utrzymać. Ostatnie stany - Alabama i Missisipi zniosły go bodaj dopiero w 2013 roku. Jednak w 1979 większość liberalnych stanów zniosło ten zakaz. Wtedy w USA było koło 80 browarów. Produkowali dużo piwa. Niestety wodnistego i pogardzanego na całym świecie. Jest nawet skecz Monty Pythona, gdzie Eric Idle mówi, że "piwo amerykańskie jest jak seks w kajaku - f*cking close to water".

- Piwowarzy domowi, którzy trafili do Europy próbowali różnych piw. Po powrocie do Stanów nie mieli co pić. Powstały kluby piwowarów domowych. Szacowano, że po 2000 roku ponad milion osób warzyło piwo w domu. Stało się elementem popkultury. Dość powiedzieć, że kucharz Baracka Obamy w Białym Domu warzył piwo, którym prezydent podejmował swoich gości.

- Kolejnym etapem dla piwowarów było założenie browaru i zarabianie na swoim kunszcie, bo w USA, podobnie jak w Polsce, nie wolno sprzedawać piwa domowego. Wiele osób odeszło z korporacji i założyło browary. Zaczęto kształcić piwowarów. 

W Polsce też już ich szkolimy.

- To prawda. Te kierunki powstały. Wcześniej po prostu nie było zapotrzebowania. To były jednostkowe przypadki w ramach kierunków, takich jak technologia żywności czy biotechnologia. Zmiana jest odpowiedzią na zapotrzebowanie rynku.

Jeśli dobrze pamiętam, rok temu w Polsce pojawiały się dwa nowe piwa rzemieślnicze dziennie. Nie boisz się, że jest tego za dużo, jak na nasz kraj?

- Musiały być nawet trzy, bo było ponad 1000 premier. Miejsca na nowe piwa nie zabraknie. Dlatego, że Polacy piją go bardzo dużo - 100 litrów na głowę rocznie. A polski kraft z tych 100 litrów uszczknął około 2 proc., co jest dość optymistycznym założeniem. Myślę, że trochę tu zawyżamy, bo brakuje nam twardych danych liczbowych.

- Mamy miejsce na wzrost, co nie znaczy, że każdy browar odniesie sukces na miarę Pinty. Tu wiele zależy od umiejętności piwowara, poznania rynku dystrybucji i umiejętności zarządzania biznesem. Na pewno branża oferuje bardzo dobre zyski. Jednak konkurencja rośnie. Kiedyś każde nowe piwo sprzedawało się zanim zostało wypuszczone do sprzedaży. Teraz trzeba się trochę bardziej wysilić, ale pojawiają się nowe kanały dystrybucji, jak np. hipermarkety, których nigdy nie podejrzewałbym o takie ruchy. Sądziliśmy, że piwo rzemieślnicze będzie domeną sklepów specjalistycznych i multitapów. Okazało się, że jest inaczej. Przeskoczyliśmy pewien etap. Na Zachodzie trwało to kilka lub kilkanaście lat. Polski rynek piwowarstwa rzemieślniczego może się poszczycić całkiem niezłą dystrybucją. Jest ciągle miejsce na wiele browarów i piw. 

- Niektórzy mówią, że ta pogoń za premierami jest niedobra dla rynku, że nie pozwala dopracować flagowych piw. Sądzę, że browary jednak dopracowują najważniejsze piwa i ilość premier w danym browarze będzie spadać. Te zaś, które odniosą sukces pozostaną i będą udoskonalane, a co jakiś czas będzie się pojawiało coś nowego. Nawet browary z taką pozycją jak Pinta, widzą, że rynek oczekuje nowości. Oczywiście napływ nowych konsumentów powoduje, że klasyczne piwa, jak Atak Chmielu, nadal mają kogo zaskakiwać. Trzeba też dodać, że konsumenci się edukują i coraz mniej wybaczają.

A od kiedy zaczęła się twoja rewolucja?

- Piwo było zawsze moim ulubionym trunkiem. I co ciekawe, kiedyś piwo koncernowe mi smakowało. Jednak w studenckich czasach zafascynował mnie domowy wyrób alkoholu - szczególnie wina. Zacząłem od niego, ale szybko dowiedziałem się, że można też domowo robić piwo. Trafiłem na jedyne wtedy forum w Polsce - Browar.biz. Zacząłem czytać o tym, jak je robić, a także czytać o wrażeniach z degustacji piw sklepowych. Okazało się, że te koncernowe są pogardzane, co mnie zaskoczyło. Im więcej poznawałem piw zorientowałem się, że mogą się od siebie diametralnie różnić. Zacząłem poszukiwać smaków. 

- 13 września 2004 to początek mojej rewolucji. Wtedy uwarzyłem własne piwo. W tym czasie dyskutowałem, czerpałem wiedzę od doświadczonych piwowarów, a z czasem sam zacząłem udzielać odpowiedzi. Pisałem na tyle dużo, że otrzymałem propozycję, aby pisać artykuły na stronę główną portalu. Napisałem ich kilkanaście, ale doskwierało mi to, że musiałem długo czekać na publikację. Byłem przyzwyczajony do szybkich reakcji. Wtedy, w 2010 roku, zrodziła się myśl, aby założyć własny blog. Wdawałem się w dyskusje, czytałem i oczywiście degustowałem. W sumie każdego dnia kilka godzin dziennie zajmowałem się piwem. Zrobiłem kursy sensoryczne, zająłem się sędziowaniem i zacząłem myśleć o założeniu własnego browaru.

- Przez jakieś dwa, trzy lata nosiłem się z tym pomysłem. Zadałem sobie jednak to słynne ważne pytanie - co najbardziej lubię robić w życiu? Lubię pić piwo, a nie je warzyć. Takie rzeczy jak mycie garów, sprzątanie czy butelkowanie mnie męczyły i nudziły. Nie chcę być browarnikiem. Formułowanie nowej receptury jest fajne, ale czynności powtarzalne są nużące. Gdy pomyślałem, że miałbym to robić przez sześć czy nawet siedem dni w tygodniu, to stwierdziłem, że nie będę miał czasu na zwiedzanie innych browarów czy nawet na blog. Chciałem zostać kimś, kto będzie mówił innym ludziom, jak dobre może być piwo. 

- Przełomem było nagrywanie materiałów wideo. W przypadku tekstów pisanych, bywało, że ciężko było przygotować jeden w tygodniu. A tu mogłem to robić codziennie. Nikt inny wówczas się na to nie porwał, co dało mi przewagę. W pewnej chwili wiedziałem, że mogę się tym zająć w pełni profesjonalnie, na pełen etat. Można powiedzieć, że żyję z picia piwa. Nie jest to oczywiście pełny obraz. Współpracuję z festiwalami, angażuję się w degustacje, piszę i nagrywam, a więc nie jest to samo picie piwa, choć ma swoje miejsce. Dzień w dzień poświęcam wiele godzin na piwo - na picie go, na czytanie o nim, na warzenie go i myślenie o nim. Jak mawia mój mentor Andrzej Sadownik: "Piwo jest warte tego, aby się nim zajmować".

Na rynku są i były piwa sygnowane twoim nazwiskiem. Czyli jednak trochę tego browarnika w tobie jest?

- Kooperacja z browarem Widawa pozwoliła mi skupić się na tym, co najbardziej lubię - na wymyślaniu receptury, na opracowywaniu piwa, a nie na pilnowaniu mycia tanków, pilnowaniu temperatury, martwieniem o faktury i terminy płatności. Ułatwiło mi to podjęcie decyzji o tym, że nie będę otwierał browaru. Zaspokoiłem tę potrzebę. Większość piw uwarzyliśmy ponieważ nie było ich na rynku. Chcieliśmy przecierać nowe szlaki. 

Kolejny etap to książka. Chcesz nas edukować?

- Miałem świadomość, że na polskim rynku nie ma jeszcze takiej pozycji i że ktoś ją musi napisać. Brakowało publikacji, która wyszłaby poza internetowy kanał komunikacji. Są książki dotyczące whisky czy wina, a jednak brakuje tych o piwie. Pojawiały się publikacje pod agendą koncernów, ale zawierały wiele błędów.

- Gdy wydawnictwo zaproponowało mi współpracę nie musiałem się długo namyślać. Oczywiście mieli tutaj trochę pod górkę, bo nie zamierzałem rzucić wszystkiego i poświecić się pisaniu książki, przez co nie dotrzymywałem pewnych terminów, ale to chyba norma w świecie literatów [śmiech]. Zależy mi na tym, aby książka dotarła do szerokiego grona, zwłaszcza do tych osób, które nie znają Tomka Kopyry i jego bloga. Do tych piwoszy, którzy wyrabiają tę normę 100 litrów rocznie, a nie są jak Czesi czy Niemcy dumni z rodzimego piwa. Chcę im pokazać, że mają powody do dumy i że Polacy nie mają się czego wstydzić.

A jak sobie radzisz z hejtem?

- Z hejtem jest problem wszędzie. W społeczeństwie narasta napięcie i rodzi się z tego dużo agresji. Pewne granice są przekraczane, a niektóre zachowania stają się niestety normą. Myślę, że przy codziennych publikacjach mogę się ludziom opatrzyć i znudzić. Może być też tak, że ludzie inspirowali się kiedyś moimi filmami. Wielu z nich warzy swoje piwo i w którymś momencie przerastają mnie wiedzą i doświadczeniem. To oczywiste. Kopyr nie jest już dla nich autorytetem.

- Osobnym czynnikiem jest fakt, że w Polsce nie ma przyzwolenia na sukces. Zwłaszcza, gdy ktoś startował z podobnego poziomu, ale nie uczynił z tego sposobu na życie. Racjonalizacją tego może być hejt. To nie jest miłe, ale nie świadczy to o mnie, ale o tych osobach. Szkoda na to zdrowia. Hejt to podatek od sukcesu. 

Na koniec muszę zapytać - jakie piwo jest najlepsze?

- To zależy dla kogo, kiedy, z jakiej okazji i od wielu innych czynników. One się bez przerwy zmieniają. Czym innym jest piwo, które wypiję, aby ugasić pragnienie, a czym innym ciężkie, mocno alkoholowe piwo przytłaczające smakiem. Takiego nie da się wypić za wiele, bo potrafi być męczące. Inne piwo smakuje na plaży, a inne przy kominku.

- Nie ma jednego najlepszego piwa. Każdy kto mówi, że znalazł to jedno najlepsze ma jeszcze przed sobą długą drogę. I trochę mu tego zazdroszczę, bo odkrywanie jest wspaniałe i to jest fascynująca przygoda. Ta przygoda może znacząco wpłynąć na nasze życie, czego jestem dobrym przykładem. Dzięki tym poszukiwaniom możemy odkrywać dowolne piwa z historii ludzkiej cywilizacji, z różnych kręgów kulturowych, z różnych krajów. Życie jest zbyt krótkie żeby pić kiepskie piwo, dlatego warto eksperymentować i próbować nowych gatunków. Kreatywność piwowarów jest ogromna i warto z niej korzystać. 

Rozmawiał Adam Wieczorek

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy