Tomasz Gorazdowski: Im dalej od Polski, tym lepiej jest udawać głupka

Tomasz Gorazdowski jest dziennikarz radiowej "Trójki", który uwielbia podróżować. Jego ostania wyprawa liczyła aż 30 tys. kilometrów. Swoje najnowsze przygody postanowił opisać on w książce "Przez trzy Ameryki".

Dziennikarz czy podróżnik? Za kogo bardziej się Pan uważa?

- Dobre pytanie. Myślę, że najlepsze określenie to "podróżujący dziennikarz". Na świecie jest wielu podróżników, którzy faktycznie żyją ciągle przenosząc się z miejsca na miejsce. Dla mnie wyprawy są przerywnikami od normalnego życia i pracy. Zdecydowanie bardziej jestem dziennikarzem.

Przejechał Pan świat dookoła na motocyklu, odwiedził już ponad 100 krajów. Czy nie ma się już dość?

- Absolutnie nie! Myślę, że każdego, kto zasmakował podróżowania "męczy" świadomość nieodkrytych miejsc i tego ile jeszcze można zobaczyć. Świat dla każdego ma jakieś miejsce, w którym się zakocha. Dla niektórych będą to nietknięte przez cywilizacje wioski, dla innych samotne skały na oceanie. Takie widoki, takie doświadczenia nigdy się nie przestaną fascynować.

Reklama

Oczywiście, po powrocie z drugiej i męczącej podróży mam ochotę - za przeproszeniem - usiąść na dupie i odpocząć, ale kiedy tylko zobaczę w telewizji migawkę z jakiegoś egzotycznego kraju lub przeczytam coś w internecie, to znów mam ochotę spakować walizki i czym prędzej wyruszyć.

"Zanim wyruszysz na taką wyprawę trzy razy się zastanów" - takie hasło widnieje na okładce Pana najnowszej książki. Czy to bardziej przestroga dla czytelnika, czy po części także dla autora?

- To raczej ostrzeżenie dla czytelnika. Chciałem, aby moja książka miała także charakter poradnika i służyła za wzór wskazówek dla tych, którzy nie mają takiego doświadczenia jak ja. Oczywiście sam jestem odpowiedzialny i na wyprawę musiałem się przygotować. Nie oszukujmy się - jechałem w tereny, gdzie nie było najbezpieczniej. Musiałem wiedzieć o tym co wolno, a czego nie, jaka panuje sytuacja polityczna w danym kraju, na jakie rejony powinienem szczególnie uważać. Nie wyobrażam sobie wyjazdu w tak długą podróż bez przygotowania od tej strony.

Ta podróż ciągnęła się aż przez 30 tys. kilometrów. Pisze Pan, że często jest się pomiędzy punktami A i B. Czy to "bycie pomiędzy" jest równie ważne jak odwiedzanie kolejnych miejsc?

- Zdecydowanie tak, ale to z najróżniejszych powodów. Te 30 tys. kilometrów musieliśmy zrobić w trzy miesiące, a samej trasy nie dało się skrócić. Jadąc z północy na południe obserwowaliśmy jak zmienia się klimat, roślinność, kultura i sami ludzie. Aż żałowałem, że tego "pomiędzy" nie było więcej. Często musieliśmy przyspieszać, aby gdzieś zdążyć. Bardzo nie lubiłem tych momentów, gdyż lubię sam "proces" podróżowania.

Której z Ameryk był Pan najbardziej ciekaw?

- Szczególnie ciekaw byłem miejsc, w których jeszcze nie byłem. Tych najwięcej było w Ameryce Środkowej. Wynika to z faktu, iż wiele krajów Ameryki Północnej i Południowej już odwiedziłem, ale nawet tam znajdywałem coś ciekawego. Bardzo interesował mnie Ekwador. Chciałem zobaczyć czym różni się on od Brazylii, Argentyny Peru...

Stany Zjednoczone, do których zawitał Pan i tym razem, wielu Polakom kojarzą się wyłącznie z Chicago, Nowym Jorkiem, Los Angeles i małymi miasteczkami pełnymi identycznych szeregowych domków. W Pana książce znajdziemy opisy zupełnie innego USA...

- Wybór miejsc, które postanowiłem opisać po części dyktował wyznaczony szlak. Nie mogliśmy za bardzo zbaczać z kursu, ale jednocześnie postanowiliśmy obrać go tak, aby przy okazji zahaczyć o miejsca jakich nie dane było nam odwiedzić wcześniej. Wybierałem te bardziej zaściankowe, małe miasteczka, które znacząco różnią się od tego wielkomiejskiego obrazu Stanów Zjednoczonych. Ta część mojej podróży była niejako dopełnieniem wyprawy sprzed pięciu lat. Chciałem pokazać czytelnikom nowe, ciekawe miejsca, a te, które odwiedziłem już wcześniej, przedstawić w świeży sposób.

Przenieśmy się na południe. W czasie wyprawy trafił Pan do San Pedro Sula w Hondurasie. Czy to naprawdę najniebezpieczniejsze miasto na Ziemi? Bał się Pan o swoje życie?

- Absolutnie... nie! Kiedy tam wjechaliśmy wszystko wyglądało bardzo przyjaźnie, wręcz rodzinnie. W czasie podróży natknęliśmy się na sporo miejsc, które były o wiele bardziej niebezpieczne. Oczywiście nie oznacza to, że w San Pedro Sula mogliśmy zapomnieć o ostrożności. Przed wyprawą wiele czytałem o tym mieście. Tutaj można stracić życie, ale tylko wtedy, kiedy znajdzie się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim towarzystwie. Trzeba też pamiętać, że dla mieszkańców najniebezpieczniejszych dzielnic strzelaniny na ulicach nie są żadną nowością.

W Pana książce nie zabrakło też opisów zabawnych perypetii z policją. "Przez trzy Ameryki" otwiera zapis rozmowy z peruwiańską drogówką. Podpowiada pan, że podczas zatrzymania warto "udawać głupka". Czy to naprawdę się sprawdza?

- To sprawdzona taktyka, która działa tym lepiej, im dalej jest się od rodzimego kraju. W Polsce można zapomnieć o jej skutecznym wykorzystaniu. Warto jednak zaznaczyć, że nie chodzi tu o cwaniakowanie, a o podkreślanie swojego zakłopotania i bezradności. Dodatkowo bariera językowa też robi swoje.

Podczas Pana podróży nie zabrakło też polskich akcentów. W Argentynie spotkał się Pan ze Zbigniewem Fularskim, żołnierzem batalionu "Parasol", który postanowił tam założyć cukiernię, a w Kanadzie z polskim kierowcą autobusu. Czy odniósł Pan wrażenie, że Polacy są wszędzie?

- Dosłownie na każdym kroku. Dużo pomogło mi to, że o mojej podróży opowiadałem na antenie radiowej Trójki. Mam to szczęście, że moja stacja jest popularna poza granicami naszego kraju. Ludzie często sami się do mnie zgłaszali, kiedy wiedzieli, że będę w pobliżu. To było nie tylko miłe, ale i pomocne. Dodatkowo jeszcze na etapie przygotowań szukałem kontaktów do polskich ośrodków i rodzin w krajach trzech Ameryk. Informacje uzyskiwałem też od polskich ambasad. W czasie tej podróży utwierdziłem się w przekonaniu, że rodacy naprawdę są wszędzie.

Czy planuje Pan już kolejną "podróż życia"?

- Życie jeszcze nie wskazało odpowiedniego kierunku, ale w mojej głowie już jest kilka pomysłów. Planowanie tak długiej wyprawy nie należy jednak do najprostszych. Trzeba brać pod uwagę najróżniejsze zmienne. Uciążliwy jest też element finansowy. Bardzo trudno pozyskać sponsorów takiej eskapady. Tych nie zawsze przekonuje to, że zapis wyprawy pojawi się w postaci książki, o podróży mówił będę na antenie ogólnopolskiego radia, a informacje o niej trafią do sieci. Liczę jednak, że los się do mnie uśmiechnie. Chcę, aby któryś z pomysłów wypalił.

Trzymam kciuki i bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Michał Ostasz

---

Książka "Przez trzy Ameryki" jest zapisem trzymiesięcznej podróży Tomasza Gorazdowskiego od Anchrage na Alasce do Ushuaii w Argentynie. Publikacja ta ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama