Tata Maty: Jesteśmy z synem na wojnie

- Nie mam wrażenia, że ja wykorzystuję mojego syna politycznie - mówi Marcin Matczak /Artur Szczepański /East News
Reklama

- Bardzo martwię tym, co się w Polsce publicznie mówi, w jakim kierunku idzie propaganda, w jakim kierunku idzie edukacja młodego pokolenia, a idzie w kierunku patriotyzmu śmierci i poświęcenia. A to symbol autorytarnej edukacji, która chce wychować sobie mięso armatnie, zamiast wrażliwych indywidualistów, którzy mogą naprawiać świat - mówi w rozmowie z Interią profesor Marcin Matczak, prywatnie ojciec rapera Maty.

Łukasz Piątek, Interia: Gdy Michał przychodził na świat, to zastanawiał się pan, kim pana syn będzie w dorosłym życiu?

Prof. dr hab. Marcin Matczak: - Nie przypominam sobie, żebym miał skonkretyzowane plany dotyczące jego życia. Nasze podejście, jako rodziców, było takie, by obserwować Michała i zastanawiać się, jakie są jego naturalne predyspozycje. Wbrew pozorom to bardzo proste. Trzeba zwracać uwagę na to, co jemu sprawia przyjemność. Ale nie w sensie przyjemności hedonistycznej, lecz bardziej pod kątem - jaka aktywność daje mu radość i czy ta aktywność niesie ze sobą dobre efekty - na przykład daje radość innym ludziom. Kreatywność Michała była jego naturalną cechą.

Reklama

- Nigdy nie myślałem w ten sposób - mój syn zostanie prawnikiem. On naturalnie rozwijał się w jakąś stronę, a my go wspieraliśmy, nie przeszkadzaliśmy w tym rozwoju. Ot cała tajemnica.

Przyjął pan wraz z żoną jakąś "strategię" wychowywania syna?

- Bardzo staraliśmy się wcielić taką zasadę, że złą rzeczą jest przyjęcie sztucznej roli - że jestem bardzo poważnym rodzicem i oto teraz będę cię "wychowywał". Wychowywanie bardzo często następuje niepostrzeżenie. Nam się wydaje, że wychowujemy słowem, a przecież wychowujemy przykładem, czyli naszym zachowaniem. I staraliśmy się zachowywać porządnie.

- W książce "Jak wychować rapera. Bezradnik" piszę o tym, że jednym z elementów wychowania Michała było to, że on zawsze był z nami. Dosyć dużo podróżowaliśmy po świecie, po różnych kontynentach. Miał wiele okazji, żeby nas obserwować, jak sobie radzimy z problemami, ze stresem. Obserwował nasze emocje. Myślę, że to jest wychowanie.

- Często sądzimy, że jak powiemy kilka rzeczy naszym dzieciom - bądź kimś, zachowuj się porządnie - to jest to wyznacznikiem wychowywania. A przecież dzieci są znakomitymi obserwatorami. Istnieją badania, które pokazują, że niemowlęta w wieku - uwaga - 42 minut już naśladują dorosłych. To, kim Michał jest, to efekt tego, kim my jesteśmy. Trzeba starać się być porządnym człowiekiem, co nie jest łatwe rzecz jasna.

- Jeśli mowa o jakiejś strategii, to przyjęliśmy strategię bycia blisko, rozmawiania, wspierania, ale także oczywiście ustalania granic. Jeżeli ktokolwiek myśli, że książka, którą napisałem, jest książką o tzw. "beztroskim wychowaniu", to się bardzo głęboko myli. Ja jestem osobą dosyć mocno konserwatywną, więc Michał miał wpojonych bardzo dużo reguł i zasad. Nie dlatego, że myśmy mu je narzucili. Po prostu według nich żyjemy.

I nigdy pan nie pomyślał, że rap to nie jest to, czym syn na poważnie powinien się zajmować? Proszę wybaczyć, bo to być może zbyt generalizuję, ale pana pokolenie zazwyczaj kojarzy kulturę hip-hop z szerokimi spodniami, inwektywami i blantami.

- Kiedy widzi pan swoje dziecko, które zaczyna śpiewać lub rapować, i ma 13 lat, to nie jest pana pierwszą myślą, że zrobi w tej muzyce wielką karierę lub - jak to bywa z raperami w USA - trafi do więzienia. Na początku człowiek patrzy na to, jak na jedną z wielu aktywności, więc jest przekonany, że ona za chwilę dziecku się znudzi.

- Michał w dzieciństwie grał bardzo dobrze w piłkę nożną. Nawet wróżono mu profesjonalną karierę piłkarską. Ale w którymś momencie ta piłka nożna przestała go interesować na tyle, by poświęcić jej życie. Gra tylko rekreacyjnie. Zatem z hip-hopem mogło być dokładnie tak samo.

- Po drugie - ja jestem osobą, która bardzo lubi muzykę. Dużo słucham, ale również lubię grać na gitarze i śpiewać. Muzyka jest ważną częścią naszego życia. Być może dlatego mamy w domu szerokie, muzyczne serce,  a muzyka w każdym wymiarze jest dla nas sztuką piękną. Ponadto, nigdy nie traktowałem rapu jako sztuki niskiej. - To jest jakaś kontynuacja bardzo starożytnej tradycji - nie zapominajmy o tym, że Homer recytował swoje wielkie utwory, że Odyseja była melorecytacją. Oczywiście ja nie porównuję współczesnych raperów do Homera, ale oni też opowiadają jakąś historię o świecie. I jeżeli jej się dobrze przysłuchać, to jest tam wiele ciekawych spostrzeżeń.

- Wie pan - jeśli ja słucham tekstów muzyki pop, a później słucham tekstów takich raperów jak Łona, to jest to przepaść intelektualna, oczywiście z przewagą na rzecz rapu. Pop jest plastikowy. Pusty. Nie opowiada niczego ciekawego o świecie. Mnie, rodzicowi, rap nie kojarzy się z gangsterką, ale z jakimś rodzajem sztuki, która stara się być prawdziwa i nazwać złożony świat.

Słyszał pan przed premierą utwór syna pt. "Patointeligencja", a w szczególności...

- A w szczególności wers na koniec tego kawałka, gdzie mój syn rapuje "I pier**ę mamę i tatę za te rododendrony, jacuzzi, trzy piętra" oraz "I pier**lę mamę i tatę za to, że oddaliby mi nerki, wątroby i serca"?

Czyli pan słyszał...

- Oczywiście. Zresztą książka napisana jest tak, że każdy rozdział poświęcam konkretnemu utworowi z pierwszej płyty Michała. I rozdział o "Patointeligencji" (Sprawdź pełny tekst piosenki!) również się w niej znajduje. Ja ten kawałek usłyszałem bodajże dziewięć miesięcy przed jego premierą. Nosiłem w sercu ten utwór. Jeździłem samochodem po Warszawie i niejedną łzę wylałem podczas słuchania. Ten utwór rezonował we mnie, rósł, był bardzo trudną opowieścią o świecie.

- Natomiast co do tego wersu, jemu poświęcam duży fragment w tym rozdziale, tłumacząc, jaki jest jego sens. Nie ma tutaj miejsca, żebym cały ten rozdział teraz przytoczył, ale mogę powiedzieć, jakie jest moje odczucie. Pomaga w jego zrozumieniu spojrzenie na teledysk,  na moment, gdy pada ten wers i na to, co Michał robi w teledysku w tym momencie, jaka jest jego ekspresja. Moim zdaniem ten wers oznacza samooskarżenie. Jest on pewnego rodzaju stwierdzeniem, że jest się na pewnym poziomie świadomości, na którym człowiek nigdy nie powinien się znaleźć. W książce piszę, że to jest trochę tak, jak gdyby ktoś powiedział - jestem alkoholikiem, dotknąłem dna. I nie jest mi z tym dobrze.

- Zwracam również uwagę, że w nowym utworze mojego syna z tego roku - "Patoreakcji" - jest taka scena, w której on występuje jako manekin w szkolnej sali biologii. Widzimy tam wnętrze człowieka. Jak pan się dobrze przypatrzy, to brakuje tam kilku organów. W "Patointeligencji" Michał mówi, że robi to, co robi w stosunku do rodziców choć oddali mu nerki, wątroby i serca. Jak popatrzy pan na tego manekina, to tam nie ma nerek, wątroby i serca. Bo on je oddał.  Ja lubię sobie myśleć, że on je oddał nam.

- W tym kontekście ten bulwersujący dla wielu ludzi wers jest moim zdaniem  o wiele głębszy i bardziej złożony, niż ta wulgarna interpretacja, która przez większość naszych wrogów została przyjęta.

Jest pan bardzo wyrozumiały dla syna. Zawsze tak było?

- Piszę w książce, że jest ona opowieścią wyidealizowaną. Życie złożone jest z chwil dobrych i złych. Książka może być złożona wyłącznie z rzeczy dobrych, bo taki przywilej ma autor. Nasze życie jest normalnym życiem, i tak jak u każdego człowieka, są w nim wzloty i upadki, dni słoneczne i te deszczowe.

- To oczywiście nie jest tak, że my jesteśmy zawsze spijającą sobie z dzióbków rodziną , gdzie nigdy nie ma kłótni, sprzeczek, gdzie nigdy w przeszłości nie było momentów, kiedy miałem bardzo poważne pretensje do Michała o rzeczy, które robił. Jedną z podstawowych wartości dla mnie i mojego syna jest to, żeby być uczciwym wobec siebie i być otwartym. Oczywiście nie było łatwo. Jeżeli ktoś dokładnie posłucha utworów mojego syna, np. 100 dni do matury, to odnajdzie w nich wiele elementów, które ewidentnie sugerują, że bywało bardzo ciężko..

- Proszę pamiętać, że ta książka jest nowoczesnym projektem edukacyjnym. Za zgodą mojego syna wykorzystuję jego twórczość, żeby coś ważnego powiedzieć młodym ludziom. Ja sobie lubię myśleć, że to taki "anty-Czarnkowy" projekt edukacyjny. Albo "antyświerszczowy". Bo piszę w książce o świerszczu z "Pinokia", który prawi edukacyjne banały, niemające na Pinokia żadnego wpływu. Myślę, że bardzo często szkoła jest takim świerszczem. Nasz minister edukacji jest takim świerszczem, który opowiada banały o katolicyzmie, mimo że sam w swoim zachowaniu  zaprzecza tym ideałom.

- Ja chciałem w tej książce mówić prawdę. Mówić językiem, który jest zrozumiały. Wykorzystać twórczość mojego syna, która rezonuje z młodzieżą. I powiedzieć im coś ważnego. Podstawową zasadą tej komunikacji jest to, żeby być uczciwym. Dlatego w książce zwracam na to uwagę - tak, były trudne chwile. Natomiast nie muszę o nich pisać bardzo otwarcie, bo nie o to chodzi w tej książce.

Nie jest tajemnicą, że nie przepada pan za obecnym rządem, a rząd za panem. Zastanawiam się jednak, po co w różnych pańskich "wycieczkach" w stronę władzy angażuje pan również syna.

- Nie mam wrażenia, że ja wykorzystuję mojego syna politycznie. Po pierwsze każde działanie, które ja podejmuję, i które dotyczy mojego syna, jest dokonywane za jego zgodą. Również w tym sensie, że ta książka została napisana za jego zgodą; Michał ją przeczytał. To moim zdaniem bardzo ważne. Po drugie - nasze działania są odpowiedzią na wcześniejsze działania tej władzy, konkretnie kontrolowanych przez nią mediów. To polityka. Przez działania TVP, która wykorzystała politycznie "Patointeligencję", zaczepiła mojego syna. O "Patointeligencji" można wszystko powiedzieć, ale nie to, że jest piosenką polityczną. Tam nie ma ani słowa o polityce. Jest mowa o szkole, młodych ludziach, którzy kontaktują się ze złem, jest potępienie tego zła. Jest to współczesny traktat moralny, można by powiedzieć. To pokazanie zła w całej okazałości, żeby wznieść alarm, że to zło może dotyczyć każdego.

- I teraz ten utwór, który dotyczy moralności, a raczej niemoralności, Telewizja Polska wykorzystuje politycznie, mówiąc, że to utwór o patologii prawniczych elit. Wyśmiewając prawdziwą historię rodziny, mamy-adwokata i taty-maklera, którzy mają uzależnione dziecko. To nie jest coś, z czego można się śmiać. To jest głęboka ludzka tragedia. To nie jest coś, co można perfidnie wykorzystać, żeby uderzyć w kastę sędziowską. A tak właśnie zostało to zrobione. Konrad Wąż z Telewizji Polskiej wykorzystał niepolityczny utwór mojego syna, żeby uderzyć w przeciwników politycznych.

- I co z taką sytuacją można zrobić? Oczywiście można milczeć. Ale to nie jest zgodne z kulturą hip-hopu. Michał mówił o tym, że jeśli ktoś atakuje jego rodzinę, gwałci tak naprawdę sens jego utworu, to musi odpowiedzieć. I "Patoreakcją" odpowiedział Jackowi Kurskiemu...

- To nie myśmy się wprosili z twórczością Michała do życia publicznego, tylko to życie publiczne w najgorszym wymiarze propagandy i kłamstwa przyszło i zabrało ten kawałek naszego świata, wykorzystując go politycznie. No i teraz jesteśmy z synem na wojnie. Ale to oni tę wojnę zaczęli. Musimy im jakoś odpowiedzieć. Ja staram się robić to w sposób delikatny, opierać to na humorze, jak w ostatnim wpisie o Mateuszu, który klnie przy stole, choć publicznie wypowiada się kulturalnie. A robię to po to, żeby dać pewien odpór ich narracji.

- Bardzo martwię tym, co się w Polsce publicznie mówi, w jakim kierunku idzie propaganda, w jakim kierunku idzie edukacja młodego pokolenia, a idzie w kierunku patriotyzmu śmierci i poświęcenia. A to symbol autorytarnej edukacji, która chce wychować sobie mięso armatnie, zamiast wrażliwych indywidualistów, którzy mogą naprawiać świat. Dlatego nazywam tę książkę projektem edukacyjnym, bo jest możliwe inne opowiadanie o świecie, niż wyłącznie opowiadanie pismami Kardynała Wyszyńskiego czy Kardynała Wojtyły. Jakkolwiek one mogą być bardzo cenne, to niestety nie rezonują ze współczesną młodzieżą. Natomiast jakieś wartości są przekazywane im zupełnie innym kanałem - na przykład przez muzykę. Mój syn także wykonuje utwory, które dotyczą duchowości, wiary, Boga. Ludzie słuchający utworu Michała "Żółte flamastry, grube katechetki" mówią, że to najpiękniejsza lekcja religii, jaką otrzymali.

- Po premierze "Patointeligencji" otrzymaliśmy 200 wspólnych zaproszeń do mediów. Nie skorzystaliśmy z ani jednego. Gdybyśmy chcieli wykorzystać ten moment politycznie, to byśmy go wykorzystali. Dopiero po prawie dwóch latach usiedliśmy z Michałem i pomyśleliśmy sobie, że warto wyprowadzić jakieś dobro dla młodych ludzi z jego twórczości. I tak się zrodziła ta książka, ten projekt edukacyjny. Więc biorąc to wszystko pod uwagę chyba trudno zarzucać mi jakiś cynizm polityczny i próbę manipulowania moim synem.

Powiedział pan, że jesteście z Michałem na wojnie, a wojna ma to do siebie, że niesie ze sobą ofiary. Gra jest warta świeczki?

- Nie bez przyczyny w książce dokonuję wyraźnego rozróżnienia między dobrą rebelią a złą rewolucją. Dobra rebelia to bunt, który jest nakierowany na usunięcie ze świata zła. Jest to bunt, który nie atakuje grzesznika, a grzech. Nie atakuje człowieka, a zło. Bunt nakierowany na to, żeby było więcej dobra niż zła. I oczywiście on się może zamienić w złą rewolucję. Czyli w taką postawę, w której dobry rebeliant jest sfrustrowany i staje się złym rewolucjonistą. I wówczas ten zły rewolucjonista zaczyna atakować nie zło, ale człowieka. Agresją, pogardą, wykluczeniem. A czasami, jak pokazuje historia, nawet fizycznie. Rewolucje często kończą się terrorem.

- Mój cel w tej książce jest taki, żeby uniknąć dwóch rzeczy: ślepego posłuszeństwa i drugiej skrajności - tej złej rewolucji. Myślę, że duża część obecnie rządzących to byli dobrzy rebelianci, którzy obecnie z powodu frustracji są złymi rewolucjonistami. Już nie walczą ze złem. Walczą z ludźmi - przez szczucie na nich, szerzenie nienawiści i często antyludzką propagandę. 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: mata
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy