Steve Berry: Ignorujemy historię na własne ryzyko

Steve Berry /Kelly Campbell /materiały prasowe
Reklama

Ochrona dziedzictwa to sprawa lokalna. Nikt nie przyjdzie z zewnątrz i nie zrobi tego za miejscową ludność. Troska o historię spoczywa zatem na każdym z nas, bo jesteśmy częścią tych społeczności - zwraca uwagę Steve Berry, bestsellerowy autor historycznych powieści sensacyjnych.

Szesnaście powieści sprzedanych w ponad 20 milionach egzemplarzy. Jego książki przetłumaczono na 40 języków, a prawa do publikacji sprzedano do 51 państw. Steve Berry z wielką wprawą łączy historię z sensacyjną fabułą, czym zaskarbia sobie sympatię czytelników na całym świecie.

Pod koniec listopada amerykański pisarz i prawnik gościł w Polsce z okazji premiery jego najnowszej powieści.

"Zaginiony rozkaz" to opowieść o największej tajnej organizacji w dziejach USA, Zakonie Rycerzy Złotego Kręgu, która - chociaż została założona przeszło 160 lat temu - nadal może mieć, przynajmniej na poziomie literackim, ogromny i destrukcyjny wpływ na konstytucję i przyszłość Stanów Zjednoczonych.  

Reklama

Dariusz Jaroń, Interia: Czy wizyta w Krakowie ma dla pana, pasjonata historii, szczególne znaczenie?

Steve Berry: Kraków to niezwykłe miejsce, na każdym kroku pełne historii i dziedzictwa. Wyjątkowo inspirujące miasto.

Skoro o inspiracji mowa - często w trakcie podróży przychodzą panu do głowy pomysły na kolejne powieści. Polska zadziałała na pana podobnie?

- Zdecydowanie! Od dłuższego czasu zamierzałem przenieść bohaterów swojej książki do Polski. Przed paroma dniami wpadłem nawet na konkretny pomysł dotyczący fabuły. Z tego powodu pobyt w waszym kraju w dużej mierze przeznaczyłem na wstępny research. Prawdopodobnie wiosną wrócę na kilka dni, żeby popracować nad fabułą.

Wspaniała wiadomość! Kiedy możemy spodziewać się efektów pańskiej pracy?

- Wstępnie chciałbym opublikować tę powieść w 2021 roku. To z pozoru dość odległy termin, ale biorąc pod uwagę, że planuję zacząć pisanie pod koniec przyszłego roku, to wcale nie jest tak daleka przyszłość.

Póki co jesteśmy świeżo po premierze polskiego wydania "Zaginionego rozkazu". Zanim przejdziemy do książki, chciałbym zapytać o znaczenie historii w pańskim życiu. Dlaczego troska o historyczne dziedzictwo, nie tylko w literaturze, jest dla pana tak istotna?

- Ponieważ nagminnie ignorujemy przeszłość, i robimy to na własne ryzyko. Pamięć o historii, jej dogłębne zrozumienie i wyciąganie z niej wniosków jest kluczowe dla zrozumienia teraźniejszości i przyszłości. To jedna kwestia. Druga, jeszcze ważniejsza, jest taka, że troska o dziedzictwo i historię jest naszym obowiązkiem wobec pokoleń, które przyjdą po nas.

Wraz z żoną Elizabeth założył pan organizację non-profit "History Matters" ("Historia ma Znaczenie"), wspomagającą ochronę historii i dziedzictwa. Jakie cele chciałby pan osiągnąć na tym polu?

- Najważniejsze jest zrozumienie, że ochrona dziedzictwa to sprawa lokalna. Nikt nie przyjdzie z zewnątrz i nie zrobi tego za miejscową ludność. Troska o historię spoczywa zatem na każdym z nas, bo jesteśmy częścią tych społeczności. Nasza organizacja w tym pomaga. Zebraliśmy dotąd na ten cel ponad milion dolarów.

W "Zaginionym rozkazie" pokazuje pan, że ignorowanie historii przez władze może mieć opłakane skutki. Politycy powinni przykładać większą wagę do analizowania przeszłości, kiedy decydują o naszej przyszłości?

- Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. W każdej powieści staram się położyć na to nacisk. Tak jak wspomniałem wcześniej, ignorujemy dziś historię, ale musimy pamiętać, że robimy to na własną odpowiedzialność i własne ryzyko. "Zaginiony rozkaz" odnosi się do zdarzenia z czasów wojny secesyjnej, którego zbagatelizowanie może mieć poważne konsekwencje dla współczesnych Stanów Zjednoczonych. To fascynujący pościg za skarbem, który wciąż istnieje, zakopany w ziemi i czeka na znalazcę.

Mam wrażenie, że tajemnica sukcesu pańskich książek, poza umiejętnością przykucia uwagi czytelnika, tkwi w pracy nad źródłami. Jak wiele pracy wymagało przygotowanie do napisania "Zaginionego rozkazu"?

- Samo opracowanie fabuły zajęło mi sześć miesięcy. Następny rok to dalszy research i pisanie powieści. Zatem od pomysłu do ukończenia książki minęło w tym przypadku 18 miesięcy.

Co jest w tym procesie dla pana najtrudniejsze?

- Najbardziej wymagające jest mieszanie informacji z akcją, łączenie faktów z fikcją.

Jak, w przypadku powieści osadzonej mocno w historii, utrzymać balans między rzeczywistością a literaturą?

- Staram się, żeby moje powieści oddawały w 90 procentach prawdziwe wydarzenia historyczne. Niektóre zmiany są konieczne na potrzeby fabuły. Nie stosuję żadnych specjalnych zabiegów, nie uważam się też za eksperta w tej dziedzinie. Wiem natomiast, że odpowiednie wymieszanie informacji z akcją jest niezwykle ważne dla czytelnika, dlatego - na wyczucie - staram się uzyskać ten balans. Zamysł jest taki, żeby przekazać odbiorcy odrobinę prawdziwej historii w sposób, którego nawet nie dostrzeże.

Starcie klas politycznych, próba przejęcia władzy i zmiany ustroju w państwie. To część tła "Zaginionego rozkazu", ale też... codzienność międzynarodowej polityki, jaką znamy z programów informacyjnych. Żyjemy w ciekawych czasach dla autora specjalizującego się w political fiction?

- No pewnie. Chociaż staram się nie przemycać zbyt wiele aktualnej polityki do swoich książek, każdy z nas jest nią w jakiś sposób naznaczony. Dlatego w każdej fabule jakieś odniesienia się znajdą. Trzeba jednak pamiętać, że czytelnik dostaje nową powieść mniej więcej dwa lata po tym, jak rozpoczynam pracę nad nią, dlatego zbytnie odnoszenie się do bieżących zdarzeń w literaturze mogłoby być dla mnie zgubne.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

Steve Berry, "Zaginiony rozkaz". Wydawnictwo Sonia Draga, data premiery: 08.11.2017.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy