Rugbiści na wózkach: Każdy ma własną, nieszczęśliwą historię

Każdy z nich ma własną historię niestety z nieszczęśliwym zakończeniem. Są w różnym wieku, mają odmienne charaktery, przeróżne zainteresowania. Jednak wszystkich łączy jeden, wspólny mianownik - wózek inwalidzki. I chociaż wielu ludziom na sam widok wózka cierpnie skóra, oni wykorzystują go do swojej największej życiowej pasji - rugby.

Dominik Wietrak - Prezes Warszawskiego Stowarzyszenia Rugby Na Wózkach "Four Kings", które istnieje od 2010 r. Four Kings to jeden z największych, najstarszych  i najbardziej utytułowanych klubów w Polsce.

Łukasz Piątek: Jak długo jest pan przykuty do wózka?

Dominik Wietrak: - Dwanaście lat temu uległem wypadkowi. W wyniku skoku do wody złamałem kręgosłup szyjny. Czterokończynowe porażenie, wózek. I tak już dwanaście lat.

Długo zajęło panu dojście do dobrej formy psychicznej?

- Ten trudny okres podzielony jest na kilka etapów. Najpierw szpitale i cała ta otoczka operacyjno-wypadkowa, dowiedzenie się o urazie i jego konsekwencjach. Chwile załamania i zwątpienia. Później człowiek próbuje poddać się rehabilitacji, która dosyć często pozostawia wiele do życzenia, więc ten dół psychiczny się pogłębia. Następnie pozostaje tylko nauka życia na wózku. Dopiero wtedy, gdy jak ja to nazywam "wózkowicz" znajdzie w sobie siłę, by czuć się normalnym człowiekiem, być przyjacielem, pracownikiem, kolegą, po prostu człowiekiem, jakim było się do momentu sprzed wypadku, to wówczas idzie to w dobrym kierunku. Ten wózek trzeba w sobie przeboleć i należy zacząć traktować go jako część życia. U mnie dojście do dobrej formy psychicznej trwało około półtora roku.

Reklama

Kiedy pierwszy raz zetknął się pan z rugby na wózkach?

- Po wypadku trafiłem do Fundacji Aktywnej Rehabilitacji, gdzie uczyłem się samodzielności i życia na wózku. Instruktorzy fundacji byli zawodnikami rugby. Namówili mnie, żebym został po jednych zajęciach i zobaczył, co oni wyprawiają na tych wózkach. Na początku była to dla mnie abstrakcja. Myślałem, że nie ma tam miejsca dla kogoś takiego jak ja - osoby bardzo wysoko porażonej i bardzo słabą sprawnością fizyczną.  Namówili mnie. Kiedy pierwszy raz usiadłem na wózek i zobaczyłem, że jestem w stanie przejechać odległość dużo szybciej niż na zwykłym wózku, jestem  w stanie kogoś uderzyć, przywalić, to poczułem wielką frajdę i od tamtej pory stało się to częścią mojego życia.

Zaczął pan grać, ale także czynnie działać i to nie tylko jako zawodnik...

- Zawsze miałem taką smykałkę organizacyjną. Kiedy już się wpasowałem w ten klub, zacząłem regularnie trenować, byłem częścią drużyny, chciałem, żeby wszystko było poukładane. Z drugim kolegą Grześkiem pilnowaliśmy, żeby ten klub wyglądał tak, jak powinien, żeby miał zaplecze, organizacyjnie, był dopięty na ostatni guzik. Po kilku latach prężnego rozwoju stwierdziliśmy, że trzeba założyć klub sportowy. Zamiast klubu założyliśmy jednak stowarzyszenie, bo dawało nam to możliwość większego rozwoju. Taka forma prawna była dla nas najlepszym rozwiązaniem, bo dzięki temu mogliśmy się starać o dotacje.

Jak wyglądają finanse w takim klubie jak wasz? Macie ustalony budżet, sponsorów?

- Klub całkowicie zarządza drużyną - poza wózkami, które nadal są bardzo drogie, więc korzystamy z wózków wypożyczanych z Fundacji Aktywnej Rehabilitacji, która jest głównym organizatorem ligi. Sami opłacamy halę sportową, bo nie mamy pomocy ze strony miasta. Musimy starać się o dotacje i darowizny. Chodzimy po firmach i szukamy sponsorów. Do gry poza wózkiem potrzebne jest całe oprzyrządowanie - kleje, rękawice itd. Zawodnicy płacą za to z własnej kieszeni.

Ile kosztuje profesjonalny wózek do gry w rugby?

- W tej chwili około 12-15 tysięcy złotych. Mówimy o polskim sprzęcie. Na zachodzie ceny sięgają nawet 10 tysięcy euro. Można za to kupić dobry samochód.

Utrzymanie wózka jest drogie?

- Wózki standardowo raczej się nie psują. Chociaż ta gra jest dynamiczna i jest dużo zderzeń, to jednak wózki są na tyle wytrzymałe, że nie ma z nimi większych problemów. Najczęściej pęka ogumienie. Jedna opona kosztuje 200 złotych, więc jeśli kilka razy w tygodniu złapie się przysłowiowego kapcia, można poświęcić na to całą rentę.

Do czego służą rękawice?

- Rugby na wózkach wymyślne było dla ludzi z czterokończynowym porażeniem. Większość osób, które grają w rugby, mają problemy z dłońmi - np. z chwytaniem.  Rękawice służą do ochrony przed obtarciami, ale przede wszystkim mają lepiej napędzać wózek, bo wykonane są z gumy. Pomagają także pewniej chwytać piłkę. Zawodnik posiada ponadto specjalne nadgarstniki i nałokietniki.

Zdarzają się poważne kontuzje?

- Bardzo rzadko. Wydawałoby się, że osoba niepełnosprawna, która ma problemy z ruchowością, podczas upadku z wózka może się połamać. Ale my się już chyba bardziej nie damy połamać (śmiech). Zatem poważne kontuzje nie, ale obtarcia i skaleczenia owszem.

Czy zasady  gry w rugby na zwózkach znacząco odbiegają od tych z tradycyjnego rugby?

- To zupełnie dwie inne dyscypliny. Słowo rugby wzięło się stąd, że jest to gra kontaktowa i głównie polega na zderzaniu się. U nas główną zasadą jest przejechanie z piłką opanowaną przez zawodnika za linię bramkową, którą wyznaczają słupki. Gra się po czterech zawodników. Kontakt cielesny jest całkowicie zabroniony, czyli zupełnie odwrotnie niż ma to miejsce w tradycyjnym rugby. My możemy się zderzać, atakować i blokować wyłącznie wózkami.

Czy pełnosprawna osoba może uczestniczyć w meczu rugby na wózkach?

- Nie. Obecnie to wszystko idzie w tym kierunku, by jak najwięcej osób niepełnosprawnych fizycznie mogło grać. Dzieje się tak dlatego, gdyż główne władze chcą, by ten sport był bardziej widowiskowy i medialny. Kiedyś rugby na wózkach przewidziane były tylko dla takich słabych fizycznie "połóweczek" jak ja.  To nie było widowiskowe, bo brakowało mocnych, spektakularnych zderzeń. Jednak nadal głównym kryterium jest dysfunkcja minimum trzech kończyn. Dziś dopuszczalne są różne choroby. Kiedyś były to tylko urazy rdzenia kręgowego.

Żeby grać w rugby, należy najpierw przejść specjalną klasyfikację medyczną, na której zawodnik otrzymuje punktację sprawnościową. Najmniej sprawni zawodnicy otrzymują pół punktu, zaś najbardziej sprawni trzy i pół. Jeśli klasyfikator przyzna komuś cztery punkty sprawności medycznej, to taka osoba nie może brać udziału w oficjalnych meczach.

Czy oprócz treningu stricte fizycznego pracujecie także nad psychiką zawodników?

- Niedawno zaczęliśmy współpracę z psychologiem sportowym. Ma to na celu skonsolidować drużynę. Natomiast raczej nie zdarza się, by zawodnicy potrzebowali takiej osobistej pomocy psychologicznej. Jesteśmy twardymi osobami, które swoje już w życiu przeszły. Jesteśmy zahartowani.

Macie  w klubie jedną kobietę. Drużyna od razu zaakceptowała na treningu płeć piękną?

- Nie mieliśmy problemu, bo w historii naszej drużyny jest to już druga kobieta. Pierwsza z nich - świętej pamięci Kasia odeszła od nas rok temu po ciężkiej chorobie. U nas nie ma rozgraniczenia na płeć. To sport koedukacyjny. Niecały rok temu pojawiła się u nas Iza. Byliśmy sąsiadami. Pewnego dnia zaprosiłem ją na zawody rozgrywane w Warszawie. Zjawiła się, zobaczyła, połknęła bakcyla. Iza świetnie się rozwija. Już w pierwszym roku swojej rugbowej kariery zdobyła kilka nagród indywidualnych.

W Polsce istnieje liga rugby na wózkach?

- Taka liga istnieje od 2001 roku. W poprzednim sezonie było aż 20 lub 21 drużyn, więc trzeba było stworzyć trzy grupy. Four Kings jest największym i najliczniejszym klubem w Polsce. Z racji tego wystawiamy aż trzy składy, bo grać może tylko czterech zawodników,  a my mamy ich aż dwudziestu. Chodzi o to, żeby każdy mógł sobie pograć.

Co należałoby zmienić w całej strukturze polskiego rugby na wózkach, żeby było lepiej? Pan dostrzega potrzebę jakichś zmian?

- Chciałbym, żeby nie traktowano nas jak inwalidów - biedne dzieciaczki, które wzięły sobie piłkę i chcę popykać, ale jako sportowców. Ludzie, którzy trenują, poświęcają czas, energię, przygotowują się jak prawdziwi sportowcy do zawodów.  Jeśli będziemy tak traktowani, to być może kluby w Polsce będą miały większe szanse na pozyskanie sponsorów. Nikt nas nie chce pokazywać w mediach, choć jesteśmy organizatorem jednego z najlepszych turniejów w tym kraju, a  nasza gra jest przecież bardzo widowiskowa. Więc może gdyby ktoś bardziej zainteresował się tym sportem... nie tylko w przypadku paraolimpiady, kiedy wracamy z wielką górą medali i wtedy wszyscy politycy chcieliby się w tym blasku chwały wybić.

Rozmawiał Łukasz Piątek

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy