Protestancki Śląsk Cieszyński

Z wiedzą na temat protestantów nadal bywa różnie. Część ludzi wie, że był ktoś nazwiskiem Luter, ale nie wiążą tej postaci ze współczesnymi ewangelikami, a już szczególnie z ewangelikami mieszkającymi w Polsce. Na tym właśnie, m.in. polega hegemonia kulturowa katolicyzmu - mówi dr Grażyna Kubica-Heller, autorka książki "Śląskość i protestantyzm. Antropologiczne eseje o Śląsku Cieszyńskim, proza i fotografia".

Czy bycie ewangelikiem na Śląsku Cieszyńskim jest czymś kontrowersyjnym, wzbudzającym zainteresowanie?

- Bycie ewangelikiem na Śląsku Cieszyńskim jest rzeczą absolutnie oczywistą, ponieważ ewangelicy są tam ludnością autochtoniczną i jest ich tam dość sporo. Nie muszą więc tłumaczyć kim są, niczego wyjaśniać. Taka potrzeba pojawia się, gdy opuszczają Śląsk Cieszyński - np. jadąc na studia. Wtedy należy mieć przygotowaną opowieść mówiącą o tym kim się jest, skąd i dlaczego.

Czy może pani, na potrzeby naszej rozmowy, sprecyzować czym jest "Śląsk Cieszyński"? Czym rożni się od Górnego Śląska?

Reklama

- Ziemie Śląska Cieszyńskiego leżą na południu województwa śląskiego i mieszczą się w obrębie powiatów cieszyńskiego i bielskiego (druga połowa tej ziemi znajduje się w granicach Republiki Czeskiej). Historyczne Księstwo Cieszyńskie razem z całym Śląskiem przestało być częścią królestwa polskiego już za czasów Kazimierza Wielkiego. Później razem z koroną czeską dostało się pod wpływy Habsburgów. W połowie XVIII wieku większość Śląska dostała się pod władzę Prus, a przy Austrii został jedynie Śląsk Cieszyński i Opawski. Zatem dzieje tej ziemi nie tylko różnią się od historii Polski, ale także pozostałej części Śląska.

Może pani wytłumaczyć, czym się odróżnia?

- Przede wszystkim jest to teren, gdzie nie ma hegemonii katolicyzmu. Na Śląsku Cieszyńskim panuje pluralizm wyznaniowy, co, z socjologicznego i antropologicznego punktu widzenia, jest bardzo ważne na przykład dla kształtowania się społeczeństwa obywatelskiego. Ludność zamieszkująca tamte tereny uważa za oczywiste to, że spotykają się tam przedstawiciele wielu wyznań, z którymi trzeba się liczyć i których należy szanować. To widać szczególnie w polityce lokalnej - podmiotów jest wiele, różnią się między sobą, ale i dogadują. Myślę, że jest to sytuacja dość unikalna. Homogeniczność wyznaniowa i kulturowa polskiego społeczeństwa powoduje, że społeczeństwo obywatelskie nie ma dobrej pożywki. Poza tym ważne jest, że Śląsk Cieszyński jest bardzo zróżnicowanym regionem także pod innymi względami. Są tam i góry (Beskid Śląski) i równiny; przemysł o starych tradycjach, rolnictwo i uzdrowiska.

Jak zmienia się liczebność ewangelików na Śląsku Cieszyńskim?

- Od pewnego czasu obserwuję zmiany w procentowym udziale ewangelików w miastach i wsiach Śląska Cieszyńskiego. Na przykład w Ustroniu, gdzie do końca lat 60- tych przeważali ewangelicy, dziś stanowią oni ok. 1/3 wszystkich mieszkańców. Jest to oczywiście spowodowane napływem ludności spoza tego regionu (która jest katolicka). Mimo tej tendencji są jednak miejsca, gdzie ewangelicy stanowią ciągle większość - jak w Wiśle, czy we wsi Cisownica. Ogółem w Polsce żyje około 80 tys. luteranów.

Może pani wyjaśnić podstawowe różnice między katolikami, a ewangelikami? Czy generują one problemy między wyznawcami?

-Nie jestem teolożką, więc trudno mi o tym mówić w sposób autorytatywny, ale oczywiście mogę wyróżnić pewne kwestie, które są ważne z socjologicznego punktu widzenia. Podstawową kwestią jest źródło autorytetu. Dla protestantów jest nim tylko i wyłącznie Pismo Święte, dla katolików - Pismo Św. i tradycja, która w dość dużym stopniu doprecyzowała, czy dodała pewne wątki. Protestanci nie uznają zatem katolickiego kultu świętych, mariologii, nauki o czyśćcu, kultu relikwii itp., jako niemających odpowiedniego potwierdzenia w Biblii. To, moim zdaniem, jest rzecz fundamentalna.

- Kolejną różnicą jest podejście do sakramentów. Protestanci rozumieją je inaczej niż katolicy: jako czynności kościelne ustanowione przez Chrystusa i dlatego uznają tylko dwa: chrzest i komunię świętą. Tutaj pojawia się problem, znany wszystkim parom mieszanym. W kościele katolickim małżeństwo jest sakramentem, dlatego katolicka strona związku często dąży do zawarcia go w swym kościele. Niestety, kościół katolicki nadal wymaga od niekatolickiej strony podpisania dokumentu, w którym zobowiązuje się do tego, że nie będzie przeciwstawiać się wychowywaniu dzieci w religii katolickiej. Osobiście uważam, że jest to nie w porządku, tym bardziej, że sama znalazłam się kiedyś w podobnej sytuacji. Dla mojego męża ważne było, aby ślub odbył się w kościele katolickim, musiałam więc podpisać ten dokument. Rozgrzeszam się z nieprzestrzegania go, bo zrobiłam to pod przymusem. W kościołach katolickich Europy Zachodniej nie ma podobnych problemów, które kładą się cieniem na idei ekumenizmu.

- Są jeszcze inne ważne różnice między katolicyzmem i protestantyzmem, jak na przykład koncepcja zbawienia. Ewangelicy mają je darmo, z łaski bożej przez własną wiarę, a nie jako skutek dobrych uczynków. Poza tym nie ma spowiedzi usznej, a jedynie powszechna spowiedź wiernych przed przyjęciem komunii. Ważne są różnice organizacyjne: luteranie wybierają swych proboszczów, a kościołem rządzi Synod, w którym zasiadają zarówno duchowni, jak i świeccy (także kobiety). Księży nie obowiązuje celibat.

A jak oceniłaby pani wiedzę na temat protestantyzmu. Z moich obserwacji wynika, że poza Śląskiem Cieszyńskim nie jest ona duża...

- Rzeczywiście, z wiedzą na temat protestantów nadal bywa różnie. Część ludzi wie, że był ktoś nazwiskiem Luter, ale nie wiążą tej postaci ze współczesnymi ewangelikami, a już szczególnie z ewangelikami mieszkającymi w Polsce. Uważam, że jest to wina szkolnictwa, które nie przygotowuje dzieci należycie, nie pozwala im spotkać się z "innością". Zresztą podobnie przebiega nauczanie w katolickich seminariach -przyszłych księży nie uczy się, że w swej późniejszej pracy mogą się spotkać z jakimiś nie-katolikami. Na tym właśnie, m.in., polega hegemonia kulturowa katolicyzmu.

Proszę więc wyjaśnić jak to jest z Maryją i świętymi - sporo osób wie, że tu właśnie leżą różnice między katolikami, a ewangelikami, nie wiedzą jednak, jakie dokładnie.

- Nie ma kultu Maryi, nie ma kultu świętych, co nie znaczy, że ich nie szanujemy. Po prostu, dla ewangelików jedynym pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem może być Chrystus - nie świeci, nie Maryja, nie ksiądz.

Jaka jest zatem rola księdza?

- Ksiądz jest organizatorem życia religijnego. Musi być człowiekiem wykształconym (mówię tu głównie o kościołach tzw. pierwszej reformacji, a więc luteranach, kalwinistach i metodystach). W Polsce działa Chrześcijańska Akademia Teologiczna, która kształci protestanckich i prawosławnych duchownych. Po studiach młody adept trafia na staż, później do wybranej parafii.

- Przy okazji warto wspomnieć, że, niestety, w polskim Kościele Ewangelicko-Augsburskim (czyli luterańskim), nie ma jeszcze ciągle ordynacji kobiet (choć ma to już od dawna miejsce w innych kościołach protestanckich na świecie).

Jakie mogą być przyczyny takiego stanu rzeczy?

- Obawiam się, że też jest to jeden z efektów dominacji katolicyzmu w Polsce i tego, że w hierarchicznym kościele katolickim rola kobiet jest praktycznie żadna. Model jest tak dominujący, że niestety władze kościoła ewangelickiego, czyli synod, ciągle nie mogą przegłosować ordynacji kobiet, mimo tego, że ta dyskusja od dłuższego czasu się toczy. Na zachodzie kobiety mogą już być nawet biskupkami i pewnie miałyby kłopoty ze zrozumieniem, dlaczego polscy ewangelicy nie dopuszczają kobiet do pełnienia funkcji duszpasterskich.

A jakie mogą?

- Kobiety studiują teologię, mogą prowadzić nabożeństwa. Ale nie mogą udzielać komunii. W Krakowie mamy na przykład młodą, zdolną teolożkę, Agnieszkę Godfrejów-Tarnogórską. Po studiach odbywała tutaj staż i wydawało się wtedy, że ordynacja kobiet będzie wreszcie uchwalona i Agnieszka będzie mogła pełnić bardziej odpowiedzialne funkcje, ale nic z tego. Stale słyszymy, że w kościele ewangelickim nie ma ordynacji kobiet, bo ludzie są do tego nieprzygotowani. No ale - jak mają być przygotowani, skoro nie widzą kobiet przed ołtarzem? Swego czasu w ewangelickich parafiach w Krakowie i Warszawie przeprowadzono sondaż socjologiczny wśród wiernych. Krakowianie, przyzwyczajeni do Agnieszki, do tego, że prowadziła liturgię i wygłaszała kazania, prawie jednogłośnie zgodzili się na ordynację kobiet. A w Warszawie, gdzie do tej pory kobiety nie prowadziły nabożeństw, odpowiedzieli w większości "nie". Tylko pozytywne doświadczenie może zmienić dotychczasowe przyzwyczajenia.

Wielu ludzi postrzega protestantyzm jako religię bardzo praktyczną. Dopuszczacie rozwody...

- Rzeczywiście, istnieje takie przekonanie i taka praktyka - i to od dawna. Np. w okresie międzywojennym Kościół Ewangelicko- Reformowany, a szczególnie Jednota Wileńska, był tzw. fabryką rozwodów. Brało się to stąd, że wtedy nie można było zawierać związków małżeńskich poza kościołami, nie można ich też było cywilnie rozwiązywać. Katolicy, którzy jednak chcieli się rozwieźć, zmieniali więc wyznanie, wstępowali do Jednoty Wileńskiej - i tam otrzymywali rozwód. Działo się tak nawet wśród najwyższych elit Drugiej Rzeczypospolitej. Oczywiście, współcześnie nie ma takich praktyk, bo istnieją śluby cywilne. Generalnie kościoły protestanckie dopuszczają rozwody, ale ich stanowiska różnią się w kwestiach szczegółowych.

Większość ludzi, z którymi rozmawiałam, wie, że ewangelicy nie mają odpowiednika katolickiego papieża. Kto zatem jest zwierzchnikiem?

- W kościołach ewangelickich nie ma zwierzchnika, "ewangelickiego papieża". Każdy krajowy kościół ma samodzielność, w istotnych kwestiach decydują synody. Takie podejście oddaje jeszcze jedną ważną cechę protestantów: wiele rzeczy pozostawia się sumieniu wiernych. Ktoś, kto jest członkiem kościoła i czyta Pismo Święte jest tak samo dobrze przygotowany do decydowania o pewnych sprawach, jak biskup czy ksiądz. Istnieją też struktury ponadnarodowe, np. Światowa Federacja Luterańska, ale jest to właśnie federacja, a nie sztywna, hierarchiczna struktura.

W swojej książce pisze pani o ciekawym sformułowaniu - "być stela" - co to słowo może oznaczać dla mieszkańców Śląska Cieszyńskiego?

- Oznacza ono "być stąd". Z tym określeniem wiąże się pewna specyfika kulturowa tej ziemi - to, że nadal istotne są wartości, które należały do etosu śląskich luteranów. Zresztą, te wartości nie są istotne tylko dla nich, bo cała kultura Śląska Cieszyńskiego pozostawała pod dużym wpływem protestantyzmu. To, że nagle dla ludzi zaczęło być bardzo ważne czy ktoś jest "tu stela" czy nie, było wynikiem napływu obcych, którzy zaczęli wpływać na lokalną politykę, niekoniecznie hołdując wartościom ważnym dla miejscowej ludności. Autochtoni to dostrzegli i zaczęli trochę odmawiać innym prawa do decydowania o życiu lokalnej społeczności. Tak więc rozróżnienie na ludzi "stela" i "nie-stela" zaczęło być używane jako istotny element lokalnej tożsamości.

- Zresztą, uważam, że to pojęcie ma związek ze zjawiskiem, które możemy obserwować na Górnym Śląsku, a mianowicie - z tworzeniem się poczucia śląskości. W Cieszyńskiem to się jeszcze nie formułuje w kategoriach tożsamości etnicznej, ale myślę, że właśnie w tym kierunku zmierza. Zresztą przy okazji spisu powszechnego można było zaobserwować dyskusje na temat śląskości i poczucia odrębności.

Co jest, według pani, takim wyznacznikiem pochodzenia etnicznego?

- Zazwyczaj uważa się, że jest to język. Zresztą - z nim mamy stale ogromny problem. Mówię tu oczywiście o cieszyńskiej odmianie języka śląskiego. Ciągle jest tak, że ludzie posługują się nim w domu, w sferze prywatnej, a w sferze publicznej dominuje polszczyzna. Po części na pewno wynika to z obaw, że używając języka śląskiego publicznie będziemy postrzegani jako ludzie niewykształceni. Osobiście staram się mówić po śląsku kiedy tylko mam okazję, co czasami prowadzi do zabawnych sytuacji - na przykład, kiedy przyjeżdżam z Krakowa do Ustronia często obserwuję, że ludzie, którzy na co dzień bez wątpienia posługują się językiem śląskim, publicznie wstydzą się tego, krępują. I bywa, że to ja jestem jedyną osobą, która mówi po śląsku, na przykład na jakimś spotkaniu w muzeum.

- Młode pokolenie już niemal wcale nie posługuje się językiem śląskim, rozumie go, ale nim nie mówi. Dlatego myślę, że tego języka powinno się nauczać w szkołach. Jestem jednak świadoma, że nie każdy myśli podobnie - z moich badań, przeprowadzonych dwa lata temu wynika, że rodzice nie widzą konieczności nauczania języka śląskiego w szkole. Uważają, że dzieci nauczą się w domu. A tak nie jest.

- Inną ważną sprawą dla funkcjonowania grupy etnicznej jest poczucie odrębności. I ono się właśnie przejawia w tym podziale na ludzi "tu stela" i "nie stela", o którym już mówiłyśmy. Ślązacy Cieszyńscy czują się różni od ludzi "z Polski", czy Górnoślązaków.

Jak pani myśli, dlaczego rozmowy dotyczące śląskości i Ślązaków wzbudzają tyle emocji, często niegrzecznych słów?

- Trend do unifikacji jest jedną z cech charakterystycznych zarówno nacjonalizmów, jak i państwowych biurokracji. Takimi samymi obywatelami łatwiej się rządzi. W czasach PRL był nawet taki slogan propagandowy: "walki o jedność moralno-polityczną narodu". Uważano, że jedyną pozytywną wartością, jaką przyniosła wojna, było to, że Polska stała się kulturowym monolitem, bez znaczących mniejszości etnicznych, czy religijnych. Także teraz dominuje pogląd, że jedność to wartość pozytywna. Ale z punktu widzenia kultury to bardzo źle, zróżnicowanie ją wzbogaca i czyni ludzi otwartymi na innych. Można oczywiście dostrzec w takich nagonkach pewną logikę działania nacjonalizmu, który kreuje jeden model polskości, tzw. "prawdziwych Polaków" i nie dopuszcza jakiejkolwiek pluralizacji, czyli różnych modeli polskości.

Wydaje mi się, że takie ataki dotyczą przede wszystkim Ślązaków, np. o Kaszubach nie słychać tylu negatywnych opinii...

- Kaszubów jest niewielu. Są taką niegroźną ciekawostką lingwistyczną. Ślązaków jest kilkaset tysięcy.

- Ale wracając do poprzedniego pytania - jeżeli w Polsce stosunek do śląskiej tożsamości nadal będzie wyglądał tak, jak wygląda, to będzie to stanowiło coraz większy problem. Jak mówiłam - nacjonalizm tworzy mechanizmy i język dążące do ujednolicenia, a Ślązacy mówią "hola! My tu także jesteśmy i czujemy się trochę inni". Warto zaznaczyć, że to nie jest tak, że Ślązacy pojawili się nagle. Oni byli tu zawsze, marginalizowani, zastraszeni - ale byli, i teraz, kiedy mamy demokrację, zaczynają realizować swoją podmiotowość i kreować swą tożsamość w znacznej mierze dystansując się od tej sztywnej polskości. Nagle okazuje się, że to są ludzie, z którymi trzeba się liczyć. A to nie jest za wygodne dla tych, którzy dominują. Zwolennicy nacjonalizmu każdy krok ku pluralizacji modelu polskości, czy kreowania alternatywnych modeli tożsamościowych odbierają jako atak na siebie samych. Uważają naród za najważniejszą wartość i się z nim identyfikują, dlatego reagują tak emocjonalnie. Ślązacy historycznie rzecz biorąc byli poddanymi wielu różnych państw i włączano ich w rożne narody, dlatego mają do tych spraw pewien dystans.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama