Policjant, który przeszedł na drugą stronę barykady

Polska policja - ludzie z krwi i kości w maskach nieczułych twardzieli. W którym momencie nie wytrzymują? Wtedy gdy widzą maltretowane dzieci, czy może gdy znajdują poćwiartowane przez szaleńca ciało kobiety? Pyta ich o to Patryk Vega.

Patryk Vega w kolejnym tomie serii "Złe psy" kontynuuje odkrywanie prawdy o polskiej policji. Tym razem rozmawia o sytuacjach, gdy człowiek przechodzi na ciemną stronę mocy.

Oto fragment książki. Opowiada komisarz Dariusz Wołkowski, Wydział Kryminalny:

Są takie rzeczy, które siadają ci na berecie. Na przykład sekcje zwłok noworodków. Jest taka sytuacja: rodzice wzywają pogotowie, bo dziecko cały czas mdleje. Przyjeżdża ambulans, zabierają je do szpitala. Dziecko umiera albo w karetce, albo już w szpitalu. No i jeśli są tam kwestie oczywiste, to wtedy policja nie jest wzywana. Ale jeśli są jakieś wątpliwości, wtedy policja już przyjeżdża. Czasami rodzina ma wątpliwości, czy lekarze zrobili wszystko tak, jak należy, i tak dalej.

Reklama

No i wyobraź sobie: wchodzisz do takiego specjalnego pomieszczenia w szpitalu, a tam leży martwe kilkumiesięczne dziecko. Przy czym sam masz dziecko, z którym bawisz się codziennie i wiesz, że nie ma nic fajniejszego od takiego szczerego uśmiechu dziecka, samymi dziąsłami, jak nie ma jeszcze ząbków. A tutaj widzisz takie samo dziecko, tylko że martwe. Zawsze te oczy są takie bez wyrazu. No i to jest straszne przeżycie.

A teraz wyobraź sobie, że przyjeżdżasz na oględziny i takie dziecko znajdujesz w śmietniku. Wiesz, że to dziecko niczemu nie było winne. No bo nie ma chyba bardziej niewinnego człowieka na świecie niż dziecko. Każdy chciałby je otoczyć jak największą opieką, każdy chciałby mu pomóc. A tu widzisz, że jest noworodek, który został pozawijany w jakiś foliowy worek i wrzucony jak śmieć do śmietnika. Coś masakrycznego.

A są tacy zwyrodnialcy, którzy potrafią skatować na przykład roczne dziecko. A jak ty bierzesz małe dziecko na ręce, to myślisz tylko o tym, żeby go nie upuścić. Żeby nie złapać go źle, bo to jest bardzo delikatna materia. Żeby przytrzymywać główkę, ale nie dotykać za bardzo czaszki na górze, bo jest ciemiączko niewykształcone. Bardzo dbasz o to dziecko, troszczysz się. A tu masz takiego sk**wysyna, który potrafi wziąć to dziecko za śpioszki i rzucić nim o ścianę. To jest po prostu jakaś niewyobrażalna sytuacja. I zdajesz sobie sprawę, że takie sk**wysyny chodzą po tym świecie.

Więc jak masz sprawę takiego skurwiela, to zrobisz wszystko, żeby tylko tego człowieka ukarać. Jednocześnie musisz przy tym wszystkim zachować zdrowy rozsądek. Bo czasami masz taką sytuację, że na przykład ojczym dzwoni po karetkę i mówi, że coś się dziecku stało, a potem lekarze ewidentnie stwierdzają, że dziecko ma obrażenia, to praktycznie z góry zakładasz, że ten ojczym coś dzieciakowi zrobił. A tu się jednak okazuje, że to był po prostu wypadek. Albo ktoś temu dziecku wcześniej coś zrobił i to nie był ojczym. Może być taka sytuacja, że to jest kochający mąż, a matka jest jakimś zwyrodnialcem i zrobiła krzywdę dziecku. A on, jak zobaczył, jaka jest sytuacja, to wziął winę na siebie - zdarzają się, wbrew pozorom, takie przypadki. Zrobił tak, bo ją kochał i nie chciał, żeby ktoś wyrządził jej krzywdę.

A tobie zdarzyła się podobna sprawa?

Miałem kiedyś taką sytuację, że ojciec brał na siebie winę za dorosłego syna.

O co chodziło?

Ojciec, syn i matka mieszkali w jednym mieszkaniu. I ta matka miała problemy psychiczne. Na początku nie było tego tak bardzo widać, bo to była osoba z natury krzykliwa, wredna, wstrętna. Byle powód wystarczył do awantury. Miała też skłonność do przemocy i lała tego dzieciaka. Co więcej - lała też męża. A on był człowiekiem bardzo ciepłym, otaczał tego chłopaka opieką, tłumaczył mu pewne rzeczy. Potrafił z nim usiąść, porozmawiać. Naprawdę wzór ojca.

Natomiast miał taką wadę, że nie potrafił być asertywny i nie potrafił się bronić. W dodatku chajtnął się z babą, która była straszną zołzą, żmiją i sadystką. Cały czas znęcała się nad nim psychicznie. Dowalała mu, że jest nieudacznikiem, zerem i tak dalej. Często dochodziło do rękoczynów. Widzisz, z takimi osobami, które znęcają się nad innymi, jest tak, że im bardziej ty się będziesz poddawać tej osobie, tym bardziej ona ci będzie dopi**dalać. Są takie osoby, które niby cię kochają, ale ta miłość jest w pewien sposób chora. Żona cię kocha, ale jednocześnie, żeby cię nie stracić i żeby mieć nad tobą kontrolę, zakłada ci takie psychiczne kajdany. Całe życie będzie ci wmawiała, że sobie bez niej nie poradzisz. A jeżeli przyzwyczaisz się do tego, że ktoś ci ubliża i mówi, że jesteś nieudacznikiem, to w końcu zaczną się też rękoczyny. No i w takiej sytuacji był ten facet.

Syn dorastał, w końcu miał już osiemnaście czy dziewiętnaście lat, ale z matką nic się nie zmieniało. W trakcie jednej z awantur znowu zgnoiła ojca i powiedziała, że jak będzie spał, to ona go zadźga nożem. No i syn już tego nie wytrzymał. Wziął nóż i sam uderzył nim matkę kilka razy. Tak już miał jej dość i bał się o ojca, że to zrobił. To była chwila, impuls.

I jak już doszło do tej sytuacji, ojciec stwierdził, że bierze to na siebie. Natomiast jak tam przyjechaliśmy, to od razu było widać, że coś jest z tą wersją nie tak - szczególnie jak spojrzeliśmy na to, jak były ułożone zwłoki, gdzie leżał nóż i tak dalej. Bo wiesz, to nie jest tak, że dochodzi do zbrodni i wszyscy świadkowie siadają i na spokojnie przegadują sobie, co powiedzieć policji. Wtedy nie ma racjonalnego myślenia, dlatego najłatwiej wykrywać zabójstwa na świeżo, zanim ktoś poradzi sobie z tą pierwszą traumą i poukłada myśli. Na świeżo jest też najłatwiej wyprowadzić człowieka z równowagi i złapać go na jakiejś niekonsekwencji.

W każdym razie - wzięliśmy ich do osobnych pokoi. Ten ojciec oczywiście brał wszystko na siebie, opowiadał ze szczegółami i tak dalej. Ten syn natomiast na początku milczał. Później chyba trochę do niego dotarło to wszystko, wystraszył się i zaczął mówić, że to ojciec, choć tak jakoś bez przekonania. Dlatego cały czas cisnąłem ich obu, bo coś mi się nie układało w tej całej historii.

Próbowałeś im wskazać jakieś nieścisłość w zeznaniach?

Takie przesłuchanie wygląda w ten sposób, że powtarzasz pytania dotyczące opisanej już sytuacji, tylko zadane w inny sposób, i porównujesz odpowiedzi. Stosujesz też przerywniki i zmiany tematu, po to aby zdekoncentrować przesłuchiwanego i nagle ponownie zadać właściwe pytanie.

Jak rozmawiasz z takim człowiekiem, to rzecz polega na tym, żeby wyczuć, co go boli. Starasz się znaleźć element, który jest dla niego ważny. Na przykład jest chłopak, który bardzo kocha swoją matkę i jest uwikłany w jakieś przestępstwo. No to najpierw mu mówisz, że jeżeli nie powie prawdy, zostanie tymczasowo aresztowany, bo jeżeliby wyszedł, to jest zagrożenie, że będzie mataczył w śledztwie. A potem uderzasz w czuły punkt i pytasz: "Co zrobi twoja matka, jak ty pójdziesz siedzieć? Zostanie sama i będzie codziennie myślała o tym, czy tobie w więzieniu coś się nie stało, kiedy wyjdziesz, czy w ogóle wyjdziesz. Pomyśl, co zrobiłeś własnej matce". I powiem ci, że wbrew pozorom największe chamy i zakapiory, jak słyszą tekst pod tytułem: "pomyśl, co zrobiłeś swojej matce", to potrafią się rozpłakać jak dzieci. Wbrew pozorom dla przestępców matka jest osobą bardzo ważną. Zauważ, że w tatuażach więziennych bardzo często jest napisane...

... "Pamiętaj słowa matki".

Właśnie. "Pamiętaj słowa matki", "kocham cię mamo" i tak dalej. To są najczęstsze motywy w tatuażach więziennych. I w więzieniu tak naprawdę możesz komuś obrazić kumpla czy żonę, ale jak mu obrazisz matkę, to nikt ci tego nie wybaczy. Matka jest święta. Są to jakieś kanony zakodowane pewnie w naszej kulturze, ale też w subkulturze więziennej. Matka to jest zawsze matka - chyba że była jakąś wyjątkowo złą osobą, to wtedy ktoś może do tego inaczej podchodzić.

Ale ogólnie rzecz biorąc, matka jest świętą osobą, i to działa też w drugą stronę. Rzadko spotyka się matkę, która porzuci swoje dziecko w momencie, kiedy się dowie, że ono popełniło przestępstwo. Matczyna miłość w dużej mierze jest w stanie wybaczyć wszystko - nawet pedofilię czy zabójstwo. To jest też zastanawiające. Starasz się kogoś wychować na porządnego człowieka. Jesteś osobą, która trzyma się określonych norm moralnych i wpaja swojemu dziecku, że trzeba szanować starsze osoby, kobiety, dzieci i tak dalej. A w pewnym momencie twój syn wyrasta na zbója, który po pierwsze leje ciebie, a na dodatek okazuje się, że jest zwyrodnialcem, gwałcicielem i mordercą. I wbrew pozorom ta matka, która ze strony syna zaznała wielu krzywd, jest w stanie mu to wybaczyć. Ona mu nawet pomoże w tej sytuacji. To są kuriozalne przypadki.

A jak się skończyła sprawa z tym ojcem?

Do końca szedł w zaparte. Tu sytuacja była odwrotna: synowi bardziej zależało na ojcu. W końcu syn się przyznał i opowiedział ze szczegółami, jak wyglądało całe to zdarzenie. A wersja ojca nie do końca się kleiła, bo jak syn dźgnął matkę, to on znajdował się w drugim pokoju i nie widział, jak do tego doszło. Główną kwestią pozostawało to, że po prostu ułożenie ran względem osi ciała sugerowało, w jaki konkretnie sposób sprawca te ciosy zadawał. Natomiast ojciec nie był w stanie powiedzieć, czy robił to lewą ręką, czy prawą, jak trzymał nóż, jak zadał cios. To były takie szczegóły, które pomogły tę sprawę rozwikłać.

Inną kwestią pozostało to, że później zmieniono kwalifikację z zabójstwa na zabójstwo w afekcie - czyli wzięto pod uwagę wszystkie okoliczności i to, co się działo w ich życiu. Tak że chłopak poszedł siedzieć, ale tylko na jakieś siedem-osiem lat.

A jaka była reakcja jego ojca? Miałeś z nim jakiś kontakt po tym, jak chłopak się przyznał?

Był załamany. Zresztą on później zaczął z nami normalnie rozmawiać i też się przyznał. Mówił do mnie: - Proszę pana, zrobiłby pan co innego? Zachowałby się pan inaczej? Nie chroniłby pan swojego dziecka? Tym bardziej że on to zrobił dla mnie. On nie zrobił tego dlatego, że ona się nad nim znęcała. On to zrobił dlatego, że ona znęcała się nade mną.

Bo wiesz, syn był już dorosły, w każdej chwili mógł się wyprowadzić z domu i mieć ją z głowy. Zapomnieć o niej. Tylko wiedział, że w pewnym momencie oni obaj stali się jak gdyby wspólnikami swojej niedoli. Ojciec przez całe życie nie wyprowadzał się z domu, nie porzucał matki, nie uciekał od swojej ciemiężycielki tylko dlatego, że wiedział, że zrobi w ten sposób krzywdę dziecku. Natomiast syn - jak dorósł - wiedział, że przez te wszystkie lata ojciec od tej matki się uzależnił. Poza tym mieli jedno mieszkanie i razem jakoś wiązali koniec z końcem. Syn wiedział, że jak ojciec się wyprowadzi, to nie starczy mu z pensji na to, żeby wynająć mieszkanie i się utrzymać. Dlatego został, żeby ojca przed tą matką ratować.

A skąd się bierze taki mechanizm psychologiczny jak u tej kobiety? Żeby kogoś tak strasznie gnoić, znęcać się nad nim psychicznie, mimo że jest kimś bliskim.

Przeważnie to są osoby, które w dzieciństwie miały problem z rodzicami i spotykały się z identycznymi lub podobnymi zachowaniami. Ewentualnie brakowało im po prostu takiego zwykłego ludzkiego ciepła. Jako dzieci były odtrącone i w pewnym momencie musiały nauczyć się jakoś sobie radzić z tą sytuacją.

Jeśli jesteś słaby psychicznie albo po prostu załamany, to twój organizm, broniąc się, w pewnym momencie sugeruje ci, żebyś przyjął taką postawę, że będziesz dla wszystkich wrogiem. Wbrew pozorom osoby bardzo wrażliwe wewnętrznie na zewnątrz są osobami, które są chamskie, nieprzyjemne i opryskliwe. Tak naprawdę to jest skorupa, która chroni to, co masz w środku. Bo to, co jest w środku, jest bardzo wrażliwe. Tak samo, jakbyś żółwiowi zdjął skorupę - on wtedy pozostanie totalnie bezbronny.

Jeżeli miałeś ciężkie sytuacje w dzieciństwie i masz delikatną konstrukcję psychiczną, to dostawałeś przez jakiś czas w życiu za to po dupie. Różne osoby, kiedy wyczuły, że jesteś wrażliwy, i wiedziały, w jaki punkt cię ukłuć, to cię w niego kłuły. I w pewnym momencie masz tego tak dość, że te wszystkie swoje wrażliwości ukrywasz i stajesz się człowiekiem, który zachowuje się wręcz odwrotnie. Wtedy dochodzi do takiej patologii, że zaczynasz wchodzić w role osób, które cię w dzieciństwie krzywdziły. Tak mają czasami dzieci alkoholików.

Ale ciekawe, czemu tak jest, że aby poradzić sobie z własną traumą, często zaczynasz robić to samo co twój oprawca.

Tak jest skonstruowana nasza psychika. Stres działa na ciebie w ten sposób, że do pewnego stopnia go znosisz. W pewnym momencie dochodzi do takiego ekstremum, że nie możesz sobie z tym poradzić. I żeby nie ześwirować, twój organizm zaczyna się z tym stresem oswajać. To jest trochę tak jak w syndromie sztokholmskim. Polega on na tym, że jesteś ofiarą i twój oprawca w pewnym momencie staje się dla ciebie przyjacielem. Zaczynasz go jakby rozumieć, starasz się z nim nawiązać kontakt.

Wbrew pozorom to jest mechanizm obronny. Nie dzieje się tak, że terrorysta, który trzyma zakładników, nagle okazał się człowiekiem, pokazał ludzie oblicze i tak dalej. Polega to na tym, że w pewnym momencie boisz się tak bardzo tego człowieka, że chcesz się z nim zaprzyjaźnić, bo liczysz na to, że jak ty się z nim zaprzyjaźnisz, to on cię nie zabije. Mało tego - ogromne znaczenie ma tu też odporność psychiczna. Bo jeżeli cały czas siedzisz związany, chodzi nad tobą facet z bronią i jesteś przekonany, że w każdym momencie może pociągnąć za spust i cię zabić, to jest to chyba największa trauma, jaka może być. W pewnym momencie masz tej traumy tak dosyć, że twój mózg zaczyna cię oszukiwać. Stara się znaleźć dobre strony i w tym człowieku, i w całej tej sytuacji.

Nasz organizm daje nam do zrozumienia, że wcale nie jest tak źle. Szukasz podświadomie jakichś elementów, które dają cień nadziei, że z tego wyjdziesz. I prowadzi to do tego, że jeśli odkryjesz u tego faceta jakiekolwiek ludzkie cechy, to w tym momencie już zaczyna być dobrze. Był dla ciebie najgorszym zwyrodnialcem, ale już powoli zaczyna być człowiekiem - bo jednak przyniósł ci tę wodę, nie musisz pić własnego moczu. Bo mogli was zabić od razu albo obiecywali, że co godzinę będą zabijać jednego zakładnika, a minęły trzy godziny i jeszcze nikogo nie zabili. Facet ziewa, a skoro ziewa, to znaczy, że wcześniej czy później może zaśnie, może będziesz mógł uciec. To wszystko są reakcje obronne organizmu na stres.

Albo na przykład jesteś dzieckiem i jesteś zależny od rodziców. Bo nikt nie jest tak bardzo zależny jak dziecko od rodziców. Oni są ludźmi, którym jako pierwszym ufasz, po drugie są dla ciebie jakimś wzorcem, ale przede wszystkim otaczają cię opieką. I jeżeli te osoby, które mają za zadanie cię chronić, zaczynają cię krzywdzić, to jest to ogromna trauma. Jako dziecko nie masz orientacji w świecie, więc myślisz, że nie masz gdzie uciec, nie masz też możliwości zarabiania pieniędzy i tak dalej. Po prostu nie jesteś w stanie być niezależnym. Rzadko się zdarza, żeby dziecko uciekło z domu i udało się gdzieś po pomoc.

Choć jest z tym już trochę lepiej. Dzieci są teraz uświadamiane przez telewizję, że jeżeli źle się dzieje, to mogą się zwrócić do instytucji, które pomagają. Albo porozmawiają z kolegą ze szkoły, kolega powie matce, a matka tego kolegi poinformuje jakąś instytucję. Teraz ta świadomość jest już większa, natomiast weź pod uwagę sposób wychowania dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Normą było, że jeśli dziecko jest niegrzeczne, to trzeba mu dać klapsa. Wiadomo, że normalni ludzie wiedzieli, gdzie jest granica. Robili to po to, żeby dziecko zrozumiało, że pewnych rzeczy nie wolno, ale nie chcieli zrobić synowi czy córce krzywdy. Natomiast są ludzie, którzy tych granic nie znają.

W latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych dzieciak nawet nie myślał o tym, żeby uciec, bo wiedział, że ogólnie społeczeństwo wyznaje zasadę, że dziecku należy przylać. Było to na tyle niedawno, że są jeszcze ludzie, którzy dalej tę zasadę wyznają. Zresztą w takich miejscach jak na przykład kwaterunki w starych kamienicach lub blokach z płyty normą jest, że dzieciaki dalej się pierze. A jak wychowasz się w dysfunkcyjnej rodzinie, w której rodzice nie podejmowali kroków, aby poprawić waszą sytuację, to powielasz błędy rodziców przekazywane przez pokolenia, gdyż to wyniosłeś z domu i to jest dla ciebie normą. Jesteś też przeważnie odporny na nowe trendy i nieufny wobec zmian.

Kiedyś musiałem oglądać zwłoki noworodka, nie mając jeszcze dzieci. A później powtórzyło się to, kiedy już miałem dzieci. Zauważyłem, że są pewne różnice. I one nie wynikły chyba ze stażu pracy czy różnicy wieku, ale z tego, że jeżeli masz już swoje dzieci, to zaczynasz inaczej rozumieć układy między osobą dorosłą a dzieckiem. I jeżeli przyjeżdżasz na taką czynność, to już nie myślisz tylko o tym dziecku, ale również o tym, co czują w tym momencie jego rodzice. Dlatego w tej służbie nie jest najgorsze oglądanie zwłok, ale świadomość, ile krzywdy dzieje się ludziom naokoło. Rozumiesz? Dociera do ciebie świadomość bólu i rozpaczy innych osób.

Czyli empatia po prostu rozpi**dala?

Myślę, że tak. Sytuacja, w której musisz poinformować trzynastoletniego chłopaka i jego matkę o tym, że przed chwilą znalazłeś zwłoki ich męża i ojca, jest traumatyczna. Bo to był normalny fajny człowiek, który był dobrym mężem i ojcem. Ale zdarzył się wypadek i musisz ich o tym poinformować. Dlatego powiem ci, że jestem w stanie zrobić oględziny zwłok w każdym stadium rozkładu i nie jest to dla mnie takie straszne. Ale jeżeli mam porozmawiać z rodziną i poinformować ich o tym, że ktoś bliski nie żyje, a jeszcze, nie daj Boże, zginął w jakichś strasznych okolicznościach, to jest to okropne, bo muszę patrzeć na ich rozpacz i mam świadomość, że nie jestem wstanie im pomóc, bo nie cofnę czasu. Wracam wtedy do domu i cieszę się, że moi bliscy są w porządku, że tu się nic nie stało. To mi daje jakiś oddech psychiczny. Staram się uciekać od tamtych sytuacji. Zapomnieć o nich jak najszybciej.

A udaje ci się odciąć od tej ciemnej strony?

Nie do końca.

---

Fragment książki Patryka Vegi "Złe psy. Po ciemnej stronie mocy". Wydawnictwo Otwarte. Premiera: 21 października 2015.

Gwiazdki pochodzą od redakcji


INTERIA.PL/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama