Od pierwszego właściciela: "Prędzej wjadę w drzewo niż sprzedam!"

"Powiedział, że nigdy nie sprzeda swojego wozu, a gdy zdrowie nie pozwoli mu już jeździć, to odda go na złom albo wjedzie w drzewo. Jeden samochód to jeden właściciel". Z Bartoszem Cyganem rozmawiamy o jego projekcie "Od pierwszego właściciela", dzięki któremu w łódzkiej "filmówce" powstaje jego wyjątkowa praca magisterska.

Bartosz Cygan to student ostatniego roku Szkoły Filmowej w Łodzi. Na jego blog trafiłem przypadkiem, a projekt "Od pierwszego właściciela", w którym poszukuje kierowców wciąż użytkujących samochody zakupione w epoce PRL, niezwykle mnie zainteresował. Spodobał mi się pomysł połączenia przyjemnego z pożytecznym.

Dzięki pasji do starych samochodów i fotografii powstaje wyjątkowa praca magisterska Bartosza Cygana pod kierunkiem profesora Wojciecha Prażmowskiego, jednego z klasyków polskiej fotografii kreacyjnej.  

Niektórzy mówią, że zdjęcia potrafią opowiadać historie. Fotografie Bartosza pachną garażem, niskooktanową benzyną, skajową tapicerką. Ich bohaterowie to ludzie, którzy dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści lat temu spełnili marzenie o nowym samochodzie i swojego marzenia nie porzucili, mimo że od czasów PRL w Polsce wiele się przecież zmieniło. Stara miłość nie rdzewieje? Coś w tym musi być...

Reklama

***

Muszę przyznać, że wybrałeś dość nietypowy pomysł na pracę magisterską. Skąd w ogóle taka koncepcja?

Bartosz Cygan: - Pomysł narodził się podczas rozmowy z moim kolegą, również pasjonatem zabytkowej motoryzacji. Powiedział mi, że dziadek jego żony ma w Krakowie pięknego, czerwonego Fiata 125p, kupionego jeszcze w latach 80. XX wieku. Postanowiłem go odwiedzić. Miało to być jednorazowe spotkanie, ale pan Lucjan zaczął opowiadać historię swojego samochodu, jak to pojechał po niego do Rzeszowa i kupił za dolary, co dziś brzmi jak jakaś abstrakcja. Miał do wyboru dwa kolory: szary i czerwony. Wybrał ten drugi.

Spodobało się i zacząłeś drążyć dalej?

- Dokładnie. Zacząłem szukać wśród znajomych informacji o podobnych przypadkach, kiedy ktoś od nowości ma ten sam samochód. Znalazł się kolejny bohater, pan Jan z Tarnowa, który od 1987 roku użytkuje swoją skodę. Opowiedział mi masę historii, m.in. jak jeździł tym autem z żoną na wakacje. Zapewniał, że wóz nigdy go nie zawiódł. Kiedyś myślał, żeby sprzedać tę skodę, ale stwierdził, że z samochodem jest jak z kobietą - im dłużej jest się razem, tym trudniej się rozstać.

Od tego momentu pewnie poszło jak po maśle...

- No właśnie nie! Szukałem dalej, ale pocztą pantoflową szło mi to słabo. Deadline pracy się zbliżał (15 lutego - przyp. red.), a ja nie miałem dostatecznie dużo materiału. Założyłem więc na początku stycznia blog, gdzie zamieściłem zdjęcia pana Lucjana, pana Jana i ich samochodów. Nie wiem, jak to się rozniosło, ale już pierwszego dnia miałem 4500 odwiedzin. Potem założyłem fanpage na Facebooku - obecnie jest tam 500 polubień (rozmowa przeprowadzana była w środę, 21 stycznia) i 16 000 wyświetleń. Ale najważniejsze, że zaczęły się zgłaszać kolejne osoby!


Gdzie ostatnio wojażowałeś w poszukiwaniu pierwszych właścicieli?

- To była pierwsza poważniejsza trasa, odwiedziłem Mińsk Mazowiecki. I kolejna ciekawa historia, bo poznałem tam pana Czesława i pana Janusza. Obaj kupili swoje samochody, odpowiednio Fiata 125 i Poloneza w 1983 roku, nawet ich tablice rejestracyjne różnią się tylko kilkoma cyframi, jednak dzięki mnie spotkali się po raz pierwszy. Mieli sobie sporo do opowiedzenia.

Opowiedz choć o jednym z nich...

- Pan Czesław miał 16 lat, gdy dostał od ojca nowego Poloneza i użytkuje go do dziś. Powiedział, że nigdy go nie sprzeda, a gdy zdrowie nie pozwoli mu już jeździć, to odda go na złom albo wjedzie w drzewo. Jeden samochód, to jeden właściciel - taką wyznaje zasadę.

- Auto jest zadbane, cały czas jeżdżące. "Poldek" przejechał już 360 tysięcy kilometrów, od 1993 roku jeździ na LPG. Pan Czesław założył instalację dla oszczędności, bo codziennie pokonywał trasę z Mińska Mazowieckiego do pracy w Warszawie. Ale na dodatkach już nie oszczędzał. Swoją wersję "kryzysową" nieźle doposażył - w listwy drzwiowe, lepszą pompę paliwa od wersji "Caro", specjalne rolety szyb. Ponoć takie jak w Mercedesie S-klasie. 


Na twoim profilu na Facebooku w albumie z Mińska widnieje też ciężarowy Star. Jak go znalazłeś?

- Zupełnie przypadkowo. Podczas rozmowy pan Czesław i pan Janusz przypomnieli sobie, że w ich mieście jeździ wiekowy Star 660. Zaczęli wydzwaniać po znajomych i rodzinie. W poszukiwania bardzo zaangażowała się córka pana Czesława, Karolina. Dzięki niej po godzinie mieliśmy już telefon do właściciela. Ja musiałem poczekać kolejną godzinę, bo pan Zdzisław był akurat na zleceniu swoim dźwigiem. Stawiał stację transformatorową.

To ten samochód wciąż pracuje?
- Nieprzerwanie od 1972 roku. Pan Zdzisław pracował w przedsiębiorstwie, które zakupiło mu ten samochód prosto z fabryki. W latach 90., gdy firma zmieniała tabor na nowszy, sentymentalny pracownik odkupił ciężarówkę, którą nadal wykonuje zlecenia. Nawet podczas naszej rozmowy ktoś podszedł i krzyknął: "Zdzisek, podjedź do nas, przerzucić kilka palet". No i pojechał. To prawdziwy pasjonat starów. Ma u siebie również drugą taki sam egzemplarz i trzeci - przeznaczony na części. 

Z tego, co wiem, nie wszyscy twoi bohaterowie każą swoim samochodom pracować. Niektórzy stwarzają im wręcz cieplarniane warunki.

- Zgadza się. Tutaj przykładem jest pan Wiktor z Bielska-Białej, były reprezentant Polski w hokeju. Swojego "dużego Fiata" kupił w 1983 roku i nie garażował go tylko wtedy, gdy jeździł w delegacje na Węgry i do Niemiec. Bo w Polsce to od razu do garażu i pod koc. A pod kocem? Piękny lakier - kość słoniowa! Obecnie fiacik już nie jeździ i zarejestrowany jest na tablice zabytkowe. Właściciel chciał się go pozbyć i tak na niego trafiłem - przez ogłoszenie w internecie.

I co, sprzedał w końcu wóz?

- Jego wnuk twierdzi, że pojawił się klient, gotowy zaakceptować wysoką cenę wywoławczą - 13 tysięcy złotych. Jednak gdy przyjechał podpisać umowę, pan Wiktor nagle podbił cenę. Tylko po to, żeby nie sprzedać fiata.

Piękna historia. Szykuje się więcej?

- Oczywiście. Kolejna trasa już w najbliższy weekend. Jadę w okolice Rzeszowa do pani, która w 1972 roku kupiła z mężem nową warszawę i ma ją do dziś. Potem udaję się do Lublina na spotkanie z byłym pracownikiem Polmozbytu, który kupił sobie karoserię, a potem wszystkie części i sam złożył "dużego fiata".

Ile docelowo będzie zdjęć w twojej pracy magisterskiej?

- Bohaterów 10-15. Zdjęć oczywiście więcej. Żeby to ładnie ze sobą współgrało, robię też zdjęcia aparatem analogowym, średnioformatowym Mamiya RB67. To takie nawiązanie do epoki. Analogowe samochody, więc i analogowy aparat. Zresztą przy takiej metodzie plastyka obrazu jest zupełnie inna.

Czy po złożeniu i obronie pracy zakończysz swoją przygodę z projektem?

- Oczywiście, że nie. Tworzą się kolejne piękne historie, temat będę więc kontynuował. Marzy mi się wydanie albumu. Takich historii już niedługo nie będzie się spotykać. Docelowo planuję też wystawę zdjęć. Będą to duże formaty - metr na metr, wszystko uzupełnione materiałem cyfrowym. Ale to zależy od budżetu.

Sam finansujesz swoje podróże i kupujesz sprzęt, czy masz sponsorów?

- Podróżuję za własne pieniądze. Nikogo nie proszę o pomoc.

Powinienem spytać już wcześniej: czy po Polsce jeździsz również klasycznym samochodem?

- Najpierw jeździłem Skodą Favorit, więc można powiedzieć, że byłem w klimacie. Ale podupadła technicznie i musiałem ją sprzedać. Teraz poruszam się 20-letnim Peugeotem 405. Auto z historią, bo od nowości w Polsce kiedyś jeździł nim dyrektor Enionu.

Jak na twój pomysł zareagował promotor pracy? Nie miał żadnych przeciwwskazań?

- Pomysł od razu mu się spodobał. Nie miał co do niego żadnych wątpliwości. Fotografia ma moc, potrafi opowiadać historie ludzi. To zapis rzeczywistości, która mija i nigdy już nie powróci.

Dla niektórych pisanie pracy magisterskiej to prawdziwa udręka. Ty chyba masz przy tym sporo frajdy.

- Jasne - w części praktycznej jeżdżę samochodem i robię zdjęcia, co naprawdę uwielbiam. Ale w pracy mam też część pisemną. W niej opowiem, jak wyglądało powstawanie projektu od podstaw.

W dzisiejszych czasach samochody, które opisujesz, zaczynają być sporo warte. Zdarza ci się czasem, że dostajesz telefony od handlarzy, którzy chcą kupić tanio samochód "od dziadka" i potem drożej sprzedać?

- Tak, wiem i mam na uwadze, że takie propozycje mogą się pojawić. Póki co jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś dzwonił z taką propozycją, ale nawet jeśli zadzwoni, to będę pilnował prywatności moich bohaterów. To ludzie, którzy mnie przyjęli z otwartymi rękami i obdarzyli zaufaniem. Jestem im coś dłużny...

Rozmawiał Rafał Walerowski

Blog Bartosza znajdziesz TUTAJ

Natomiast jego fanpage W TYM MIEJSCU

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy