Michał Pałubski o chorobie: Zakładam przyłbicę i jadę dalej

Michał Pałubski: "Wielu moich znajomych zapuszcza w listopadzie wąsy, ale się nie badają, bo ich to nie dotyczy" /Magdalena Bednarek /materiały prasowe
Reklama

Pod koniec grudnia u komika Michała Pałubskiego lekarze zdiagnozowali nowotwór jądra. Szybko, bo już 2 stycznia przeszedł operację. Jego wpisy na Facebooku, oswajające chorobę, dotarły do tysięcy internautów. - Cieszę się, kiedy widzę pod nimi zakłady między partnerami: jeśli ty pójdziesz na cytologię, to ja do urologa. Jeżeli jedno i drugie będzie zdrowe, będę szczęśliwy. A jeżeli lekarz coś wykryje, to też dobrze, bo może zdąży uratować komuś życie - mówi Dariuszowi Jaroniowi.

Michał Pałubski. Lat - jak sam podkreśla - trzydzieści dziewięć i pół. Szerszej publiczności doskonale znany z występów w kabaretowej Formacji Chatelet, od 2017 roku z powodzeniem występuje również na scenie z Jakubem Ćwiekiem i Maciejem Linke z Brothells StandUp Group.

Dariusz Jaroń: Badasz się regularnie czy to był przypadek?

Michał Pałubski: - Odkąd zacząłem ćwiczyć, od roku, może dwóch, ciągle powtarzałem, że muszę zrobić badania, żeby sprawdzić, czy mam dobrze dobraną dietę. Szczególnie przy dużym wysiłku fizycznym zła dieta może prowadzić do anemii, a ja ćwiczę sporo, bo pięć razy w tygodniu. W końcu za namową żony wykupiłem kompleksowe badania krwi, łącznie z markerami prostaty. Pojawiły się dwa złe wyniki - lekko podwyższona glukoza i testosteron. Bardziej przestraszyłem się glukozy.

Reklama

Obawiałeś się, że masz cukrzycę?

- Tak, dlatego lekarz mojej żony powiedział, żebym dla pewności powtórzył badanie. Natomiast mój przyjaciel z Brothells StandUp Group Maciej Linke zasugerował, żebym sprawdził wolny testosteron. Po pobraniu krwi pod to badanie pojechałem na trening brazylijskiego jiu-jitsu. Kąpiąc się potem w domu poczułem zgrubienie na jądrze.

Zapaliła ci się lampka alarmowa?

- Kompletnie tego nie skleiłem. Nie wpadłem w panikę, w końcu w trakcie treningu buzuje adrenalina, pewnie nie poczułem, że ktoś mnie uderzył, pewnie to jakiś uraz, drobna opuchlizna, w sportach kontaktowych to naturalne. Dopiero później jak dostałem wyniki wolnego testosteronu trochę się spiąłem. Powiedziałem o tym żonie, zaczęła szukać informacji w internecie. Byłem na scenie, więc tylko napisała, że albo jestem dojrzewającym chłopakiem, albo niedługo będę bezpłodny, albo mam guza. W jednej chwili poczułem instynktownie, że to może być to. Zadzwoniłem i poprosiłem, żeby zapisała mnie do urologa, bo wyczułem zgrubienie.

Jak żona zareagowała?

- Nie wierzyła. Myślała, że ją wkręcam.

Co było dalej?

- Szukanie lekarza. Jedyny urolog, który przyjmował 23 grudnia, był w Zielonkach. Miałem olbrzymie szczęście, że do niego trafiłem. Potwierdził obecność guza i skierował mnie do doktora Andrzeja Stracha z Centrum Onkologii w Krakowie. Trafiłem pod opiekę specjalisty najwyższych lotów, a tyle empatii, ile otrzymałem w Centrum od rejestracji aż po samą górę... Chciałbym, żeby wszędzie było takie nastawienie, żeby pielęgniarki uśmiechały się do pacjentów, a ludzie ze sobą żartowali, a nie umierali za życia. Może to o mnie chodzi, mam takie nastawienie do życia, żeby szukać zawsze tych dobrych rzeczy, a nie złych.

O tym nastawieniu jeszcze porozmawiamy, bo wiele zmienia w kuracji chociażby to, żeby zachować poczucie humoru, ale sama diagnoza pewnie cię poruszyła.

- Kiedy byłem młodszy zastanawiałem się, jak bym to przyjął, bo wielu moich znajomych dostawało podobne informacje. Teraz jakiegoś specjalnie mocnego ciosu nie odczułem.

Diagnozą podzieliłeś się z internautami, otwarcie pisząc o guzie i operacji na Facebooku. Skąd ta decyzja?

- Nie wiedziałem, że mój post o guzie dotrze do tak wielkiego grona odbiorców. Pojęcia nie miałem, że to zostanie tak podchwycone. Zrobiłem to tylko dlatego, że swoim poprzednim postem o badaniu krwi namówiłem dziesięciu chłopaków na podobną diagnostykę. Pisali mi potem, że się zbierali, planowali, a dzięki mnie pójdą jutro. Kiedy okazało się, że to rak doszedłem do wniosku, że może kolejny wpis pomoże zdiagnozować nowotwór u kogoś innego? Tyle się mówi, że faceci powinni się badać w tamtych miejscach, dotykać się, a przecież robią to pewnie 3-4 razy dziennie, sam to robię, ale to nie jest dokładne badanie. Wyczułem guza przez totalny przypadek. Śmieję się, że stałem się twarzą tej choroby. Średnio być twarzą jajek, ale będę, z chęcią.

Jak się sprawdzasz w roli ambasadora?

- Już teraz mam odzew. Dużo dostaję wiadomości w stylu “Mój mąż zdecydował się po twoim poście pójść na badania". Ludzie mi gratulują odwagi, ale tu nie ma bohaterstwa. Odważny to jest koleś, który wchodzi do płonącego budynku ratować dzieciaki. Ja tylko powiedziałem o czymś, o czym się powinno mówić na głos.

Tylko, że to jest tak potwornie silne tabu...

- Jest tabu, bo mężczyźni, tak uważam, szczególnie kurczowo trzymają się dwóch rzeczy: honoru i jajek. Kolejnym problemem, bez względu na poziom intelektu, bo słyszałem to pytanie od różnych ludzi, jest brak wiedzy. Zarówno oczytani faceci, jak i gość na stacji benzynowej pytali czy mi jeszcze bryknie, czy ja się jeszcze będę bzykać?

Odpowiedź brzmi...

- Tak! Jedyne co się zmieniło, to to, że nie mam jajka. I nie ucięli mi połowy worka. Dalej mogę się kochać z moją żoną, może nawet będzie ciekawiej? Będę dla niej takim freakiem. Dalej mogę mieć dzieci. I żyję. To jest najważniejsze.

To pytanie o seks to w zasadzie pytanie o zachowanie męskości.

- A ja swojej męskości nie uzależniam od tego, czy mam jednego lokatora w worku czy dwóch. Nie o to chodzi. Chodzi o to, żeby być dobrym dla ludzi, uśmiechać się i żeby iść pozytywnie przez życie. Po tym poście okazało się, że mam bardzo dużo kolegów z jednym jajkiem. Na przykład kolesia z siłowni, z którym od jakiegoś czasu ćwiczę. Ludzie, czemu nie mówicie o tym głośno?

Odsłoniłeś się, przełamując tabu. Trudno, żeby sam od siebie kolega na siłowni zagadał o braku jądra...

- Ale czemu w takiej sytuacji nie mówić kumplom: badajcie się? Cała akcja Movember jest fantastyczna, ale wydaje mi się, że gdzieś zatraciliśmy jej znaczenie. Wielu moich znajomych zapuszcza w listopadzie wąsy, ale się nie badają, bo ich to nie dotyczy. Gdyby nie te badania, też by mnie to nie dotyczyło. Sąsiad może miał guza, ale mnie to nie dotyczy... W szkołach powinno się o tym mówić dzieciakom, tłumaczyć, że to jest normalna choroba. Badajcie się, nie staniecie się przez to mniej męscy.

Czy będzie z tego skecz standupowy? Czytaj na kolejnej stronie >>>

Jak widzisz, połączenie ważnej informacji z poczuciem humoru sprawiło, że twój przekaz poszedł w świat. Będziesz opowiadał o raku ze sceny?

- Tak, w sobotę już byłem na scenie...

W sobotę? A operację miałeś?

- W środę.

Trzy dni później stałeś na scenie?

- Troszkę kulałem. Żeby wejść na scenę trzeba było wskoczyć na kilka schodów. Ludzie wiedzieli, że jestem po operacji. Pewnie zastanawiali się, czy mi szwy nie pójdą. Adrenalina działała tak, że nie czułem bólu, dopiero jak dotarłem do apartamentu, wyłożyłem się na łóżku i powiedziałem: “Michał, chyba przegiąłeś".

Mówiłeś o chorobie?

- Coś przebąkiwałem. Pojawiło mi się kilka pomysłów związanych z rakiem, ale nie mogę zrobić takiego materiału jak “Sierpień" Antoniego Syrka Dąbrowskiego, swoją drogą to zacny i ważny materiał standupowy, polecam każdemu. Nie mogę tak jak on nagrać godzinnego programu o nowotworze, bo po pierwsze taka rzecz już istnieje, a po drugie mój rak sam w sobie jest niepoważny.

Masz na myśli jego lokalizację?

- Lokalizację i... konotacje językowe. Dzień po operacji miałem brać udział w nagraniu teledysku mojego przyjaciela AbradAba. Kilka dni wcześniej przeprosiłem go, pisząc, że nie wiem czy się pozbieram i czy dam radę zagrać. Jego pierwszy tekst brzmiał: “Michał, bez jaj". Zaraz potem napisał: “Nie no, sorry". Taka jest konotacja.

Jaja są silnie zakorzenione w języku polskim.

- Ludzie coś do mnie mówią i łapią się na tym, że może nie powinni. Śmiać mi się z tego chce. Mam duży dystans do siebie, chociaż kiedyś myślałem, że mi tego brakuje. W programie grupy Brothells “Trzy soczyste Ha" mówię o śmierci mojej mamy. Zmarła w lipcu ubiegłego roku. Dwa miesiące później już mówiłem o tym ze sceny. Ludzi to trochę mrozi, ale wiem, że mama by temu przyklasnęła. Powiedziałaby, że to dobry pomysł, żebym uczył ludzi dystansu do pewnych rzeczy. Uważam, że ze wszystkiego można się śmiać, tylko w niektórych przypadkach trzeba chwilę odczekać. Nie musiałem tego robić. Moja mama była delikatną megalomanką, uwielbiała jak się o niej mówiło. Opowiadanie o jej śmierci jest dla mnie czymś naturalnym.

Traktujesz to jako formę kuracji?

- Chyba nie. Potrafię wszystko przepłakać bardzo szybko. Bardzo szybko wstaję na nogi.

A rak?

- Tak samo. Niesamowitym darem jest dla mnie wsparcie, jakie dostaję od tak wielu ludzi. Chciałbym przestać już mówić o chorobie, żeby nie została przeze mnie zbagatelizowana i przegadana. Przychodzi moment, kiedy powinno się skończyć wałkować temat. Ale to jest wciąż żywe. W piątek miałem zdjęcie szwów, cały czas czekam na wyniki badania na ile jest ten rak groźny, czy czeka mnie chemia? To we mnie siedzi, dlatego o tym piszę. Tylu kolesi się do mnie odzywa, też po operacji, mówią: "Stary, nie przejmuj się. Żyjemy".

Nie przejmujesz się?

- Mam wsparcie rodziny, mam wsparcie fanów. Są w tym niesamowite pokłady dobra, wraca do mnie wiele pozytywnej energii.

Piszesz teraz dla nich, żeby się zmobilizowali i poszli zbadać?

- Cały czas to podkreślam. I cieszę się, kiedy widzę pod moim wpisem zakłady między partnerami: jeśli ty pójdziesz na cytologię, to ja do urologa. Jeżeli jedno i drugie będzie zdrowe, będę szczęśliwy. A jeżeli lekarz coś wykryje, to też dobrze, bo może zdąży uratować komuś życie. Ja chcę im tymi postami pokazać, że się nie łamię. Bo nie ma co się załamywać, trzeba założyć przyłbicę i jechać dalej.

Właściwie to dlaczego po operacji nie wrzuciłeś na luz? Nie mogłeś się położyć do łóżka, odpocząć przez tydzień czy dwa?

- Nie mam siły leżeć w łóżku. Wyszedłem ze szpitala w czwartek w południe. Chwilę odpocząłem w domu, dłużej nie dałem rady. Poszedłem z żoną do sklepu. Czułem, że mnie boli, więc po godzinie wróciliśmy, ale za moment znów musiałem coś ze sobą zrobić. Wieczorem, kiedy był kręcony teledysk, napisałem do AbradAba, że trochę mnie bolą szwy, ale jakby mnie potrzebował, to przyjadę na plan i zagram.

Co odpisał?

- Cytuję: "Ty jednak jesteś debilem".

Rozumiem jego troskę.

- Czasem sobie wymieniamy w ten sposób uprzejmości. Ten debil był faktycznie nasączony troską. Ale już tak mam, że nie mogę długo wytrzymać w łóżku. Jedyne, co mnie może dłużej utrzymać, to męski katar. Wtedy umieram. Żona nawet komuś odpowiedziała na pytanie jak się Michał czuje, że podczas kataru jest ze mną znacznie gorzej.

Czego Michał jeszcze do tej pory publicznie nie mówił? Czytaj na następnej stronie >>>

Dystansu do problemów nauczyło cię życie, czy tak masz od zawsze?

- Musiałem tego dystansu nabrać, to była forma obrony. Kiedy byłem gówniarzem, moja mama siedziała w więzieniu, bo broniła Solidarności. Jako czterolatek musiałem sobie z tym jakoś poradzić. Chyba tata mnie tego nauczył. Śmiał się z wielu rzeczy, żeby pokazywać nam, że to nie jest takie straszne. Oswajał każdy problem śmiechem. Chwilę po wyjściu mamy z więzienia tata zmarł. Mama zachowała śmiech, żeby pokazać, że możemy żyć dalej, że nie możemy wejść głębiej w czerń, tylko cały czas szukać bieli w życiu.

- Mieliśmy wiele problemów. Mama była adwokatem, po wyjściu z więzienia nie mogła wykonywać swojego zawodu, więc nie przelewało nam się specjalnie. Ale mieliśmy siebie, radość i śmiech. Nikt nam nie mógł odebrać śmiechu. Dlaczego choroba miałaby to dziś zmienić? Są trzy rzeczy, które kocham w życiu: jedzenie, chociaż tego po mnie nie widać, podróże, bo dają mi możliwość obserwowania nieba nad różnymi zakątkami świata, i śmiech. Jeśli mam te trzy rzeczy, jeśli ma je moja rodzina, jesteśmy szczęśliwi i jest pięknie. Brzmi to poważnie, przepraszam - wywiad ze mną powinien być zabawny.

Życie niekoniecznie bywa zabawne...

- Wiesz, pozytywnym myśleniem i śmiechem łatwiej mi dotrzeć do ludzi. Widzę to po moich postach związanych z chorobą. Ktoś mi napisał, że pierwszy raz widział zdjęcie ze szpitala bez smutnej miny. To nie było udawane, chociaż spodobał mi się komentarz, że pewnie się szczerzę, bo mocne przeciwbóle nadal działają.

Co przed tobą?

- Przed operacją dowiedziałem się, że - niestety - markery rakowe wyszły pozytywne. Wiedziałem, że to nowotwór, a nie inny guz czy zwyrodnienie. Pytanie, jaki to jest rak? Czekam na wyniki histopatologii. Mam już umówiony tomograf komputerowy. Cieszę się, że nie mam zajętych płuc, jako palacz z dwudziestoletnim stażem bardzo się tego bałem. Od czterech lat nie palę. Bałem się raka płuc, ale wiedziałbym przynajmniej, że swoim paleniem na to zasłużyłem.

Boisz się wyników histopatologii?

- Jestem pełen dobrych myśli. Mam nadzieję, że histopatologia nie spowoduje, że będę musiał mieć chemię, ale jeśli nawet to przyjmę ją z radością, godnością i uśmiechem, chociaż podobno nie należy do najprzyjemniejszych kuracji. Nie będę się łamał. Pokażę ludziom, że z tego też można się śmiać. Jak chcesz, to zdradzę ci coś, o czym jeszcze w mediach nie mówiłem.

Śmiało.

- Jeżeli nie będę miał chemii, to jeszcze w tym roku, chociaż jestem zawodnikiem początkującym, pojadę do USA na mistrzostwa świata w brazylijskim jiu-jitsu. Chcę pokazać facetom, że posiadanie jednego jajka nie przekreśla w żaden sposób ich męskości. Chciałbym już wyjść na matę, czekam aż lekarze mi pozwolą.

Co na to trenerzy?

- Mój przyjaciel Maciej Linke z Linke Gold Team powiedział, że mnie przygotuje. Pomogą mi też koledzy z krakowskiej Akademii Fenix.

Startowałeś kiedyś w zawodach?

- Właśnie nie! Dlatego to dla mnie takie wyzwanie, chyba ze trzy razy w życiu sparowałem, za każdym razem moi partnerzy robili ze mną co chcieli. Nic właściwie nie umiem jeszcze, ale chcę pokazać, że po operacji usunięcia jądra nie tracimy męstwa w tym rycerskim, sportowym znaczeniu.

A plany sceniczne?

- Będziemy mieli niebawem premierę nowego materiału z Formacją Chatelet. Fajnie mi w kabarecie, ale zrobiłem stand-up z chłopakami z Brothellsów, bo chciałem wyjść ze swojej strefy komfortu. Zawsze się bałem być sam na sam z publicznością, bez postaci do odegrania. Przełamałem się i okazało się, że to najfajniejsza rzecz, jaka może być. Nie robię tego dla poklasku czy kasy, tylko dla przyjemności. Kuba Ćwiek wymyślił serial na naszą trójkę, będziemy go kręcili komórkami, zbieramy też kasę na realizację serialowych “Stróżów". Dużo się dzieje. Pytanie, co będzie po wynikach. Jeśli trzeba, będę robił trzy rzeczy dziennie, żeby zdążyć przed chemią. Mam nadzieję, że nie będzie mnie rozkładała dłużej niż na trzy dni.

Byle do przodu...

- To jest podstawa. Wszystkim, bez wyjątku - zdrowym i chorym - życzę, żebyście się więcej uśmiechali. Patrząc na świat smutnymi oczami, sami wpędzamy się w czarne chmury. Bez względu na pogodę czy smog, zobaczmy na niebie słońce i srajmy na te chmury. Każdy uśmiech sprawia, że ktoś się może do nas oduśmiechnąć. Świat, nawet jeśli nie stanie się przez to lepszy, będzie nam bardziej przyjazny.

Rozmawiał: Dariusz Jaroń

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy