Mateusz Grzesiak: Polacy z narzekania robią sport narodowy...

​Ludzie na całym świecie płacą mu za to, żeby wierzył w nich bardziej, niż oni sami wierzą w siebie. Z jego usług korzystają nawet prezydenci. Z wykształcenia psycholog, z zawodu trener rozwoju osobistego i mówca motywacyjny. Zapraszamy do wywiadu z Mateuszem Grzesiakiem.

Każdego poranka jest pan tak uśmiechnięty i pełen energii? 

Mateusz Grzesiak: - Pewnie, że nie. Kiedy jestem niewyspany, to nie jestem pełen energii. Ale energię się robi! Więc wtedy podejmuję określonego rodzaju działania, żeby napełnić się tą energią i dobrze zacząć dzień.

Co to za działania?

- Parzę w lustro i zaczynam na siłę uśmiechać się do siebie. Kiedy to robimy, stymuluje to mózg do wydzielania hormonów szczęścia. Są badania, które to pokazują. Puszczam muzykę, która w optymistyczny sposób mnie nastraja. Później zaczynam cały rytuał wdzięczności. Patrzę na moją żonę i dziękuję, że ona chce ze mną być. Patrzę na swoje dziecko i dziękuję, że ono jest takie wspaniałe. Dziękuję, że mam ciało, które jest zdrowe itd. Ludzie, którzy osiągają w życiu sukces są wdzięczni za to, co mają - to również pokazują badania. Więc najzwyczajniej w świecie to ćwiczę. Jeden ćwiczy kulturystykę, inny piłkę nożną, a ja ćwiczę szczęście i pozytywną energię. To dokładnie taki sam mięsień, jak każdy inny.

Reklama

"Ludzie na całym świecie płacą mi za to, żebym wierzył w nich bardziej, niż oni sami wierzą w siebie"- tak pisze pan o sobie w swojej książce. Ciekawa praca...

- Mam rewelacyjną robotę, za którą ja bym płacił, gdybym musiał. Różnica między wiarą i wiedzą jest taka, że wiedza dotyczy zawsze czegoś, co już znamy. To, co wiesz, już cię nie zaskoczy, to jest przeszłość. Natomiast wiara, to pomost konieczny do tego, żeby móc zrealizować coś w przyszłości. Jeżeli nie wierzę w siebie wystarczająco, to nie będę w stanie osiągnąć tego, co sobie wyobraziłem. Wtedy - daj Panie Boże - przyjdzie ktoś, kto uwierzy we mnie i powie: ja wierzę, że to jest możliwe, co spowoduje bezpośrednią kaskadę działań. Bez wiary nie podejmę tego działania. Wiara jest konieczna.

Kim pan tak naprawdę jest?

- Psychologiem, trenerem rozwoju osobistego, mówcą motywacyjnym, ekspertem z zakresu umiejętności miękkich. Tam, gdzie jest komunikacja, techniki sprzedaży, techniki błyskawicznej nauki np. języków obcych, zarządzanie inteligencją emocjonalną, relacje - tam wchodzę ja i tym się zajmuję.

Jak wygląda pana dzień?

- Budzę się wcześnie rano - najczęściej o 6:30. Zaczynam od 10 minut medytacji, następnie jest 10 minut wdzięczności. Kolejne zajęcie to sport, który uprawiam codziennie. Po wysiłku fizycznym przychodzi czas na zdrowe śniadanie. Po posiłku rozpoczynam pracę, która trwa między 8 a 14 godzin na dobę - w zależności od tego, czym się zajmuję. W trakcie dnia mam kilka przerw dla siebie na krótkie oddechy. Sporą część pracy poświęcam na odpisywanie na maile i zarządzanie moimi zawodnikami, czyli pracownikami. Nie ma u mnie dnia bez rozwoju osobistego: codziennie czytam o nowych badaniach i odkryciach psychologicznych.  Nie obejdzie się również bez książki. Pod koniec dnia jadę na siłownię. Wieczorem powtarzam rytuał wdzięczności, znowu medytuję. Natomiast, gdy wracam z pracy, jest to czas przeznaczony wyłącznie dla mojej rodziny. 

Kto może zostać trenerem rozwoju osobistego? Jakie należy mieć predyspozycje do tego zawodu?

- Paradoksalnie każdy może zostać trenerem rozwoju osobistego, ale tak samo bym odpowiedział, gdybym mówił, kto może zostać adwokatem lub inżynierem. Natomiast ludzie, którzy mają szczególnego rodzaju cechy osobowości, faktycznie będą czuli się w tym lepiej. Po pierwsze tacy, którzy na pierwszym miejscu stawiają rozwój osobisty, są ambitni, mają ekstrawertyczne podejście do rzeczywistości, dlatego, że generalnie trenerzy rozwoju osobistego to ludzie, którzy występują na scenie. Siłą rzeczy muszą mieć taką osobowość, która powoduje, że inni chcą ich słuchać.

Prowadzi pan szkolenia i wykłady motywacyjne na całym świecie. Czy problemy Polaków różnicą się od problemów innych nacji?

- Im więcej orientuję się, jak działa człowiek jako jednostka, tym bardziej zauważam, że mówiąc różnymi językami, mając różne kolory skóry i różne rzekome kultury, jesteśmy tacy sami. Brazylijczyk porzucony przez żonę, czuje się tak samo, jak Polak opuszczony przez ukochaną, ale różnica polega na tym, że ten pierwszy inaczej to będzie okazywał. Są pewnego rodzaju części wspólne. Takie kraje jak Polska, Hiszpania, Portugalia, Brazylia, mają określony sposób myślenia, który jest inny niż sposób myślenia Niemców, Anglików czy Amerykanów.

Na pierwszym poziomie - najczęściej ukrytym, wszyscy jesteśmy identyczni, przechodzimy przez te same problemy, mamy identyczne potrzeby. Natomiast każdy z nas mówi o tym samym w inny sposób. Przykład: w Brazylii nie wypada płakać, bo to nie pasuje do tego brazylijskiego modelu macho, jakim mężczyzna ma być.  Zatem on nie będzie okazywał uczyć w taki sposób, jak zrobi to inna nacja. W tym kontekście będzie mniej wylewny, bo tam facet ma być twardy, to nakazuje kultura.

Dla odmiany, w Polsce mamy do czynienia z ogromną falą krytyki. Polacy z narzekania robią sport narodowy. Proszę mi wierzyć, że wszyscy mówią o nas, że Polak jest malkontentem. Kiedy myślimy pesymistycznie, to kasujemy pozytywne hormony. Czy inne nacje mówią w inny sposób? Oczywiście! W Meksyku, gdzie pracowałem długie lata, nie wypada narzekać. Oni idą w drugie ekstremum i wypierają negatywizm. Tam nie wypada mówić o problemach. Byłem w ponad 120 krajach i wiem, że każda nacja ma w sobie coś, co jest super, i ma w sobie coś, co mówiąc kolokwialnie nie działa.

Wychodzę z założenia, że najlepszym rozwiązaniem, jest stać się obywatelem świata - czerpać z każdej kultury to "coś" i dodawać do swojej osobowości, jako repertuar możliwości. Po to, żeby się rozwijać i rozumieć siebie na poziomie bardziej uniwersalnego archetypu człowieczeństwa.

Jak przestać się bać?

- Nie przestawać! Zacznijmy paradoksalnie od drugiej strony. Nie przestawajmy się bać, bo w niektórych kontekstach strach jest przydatny. Przykład: jestem w Brazylii, jedziemy na wycieczkę nad Amazonkę po to, żeby spotkać miejscowe plemiona. Śpimy w namiocie, w pewnym momencie się budzę i widzę obok siebie pająka, który jest tak duży, że mógłby przykryć całą moją twarz. Czy ja się go boję? Tak. Czy chcę się przestać bać? Nie. Bo kiedy się boję, to pojawia się adrenalina, dzięki czemu będę szybciej uciekał i będę bardziej skupiony na tym, co się dzieje. Lęk jest potrzeby wtedy, gdy jest niebezpieczeństwo.

Z drugiej strony większość lęków nie ma nic wspólnego z istniejącym fizycznie niebezpieczeństwem. W większości przypadków ludzkość - przynajmniej ta nasza, cywilizowana - osiągnęła etap, na którym niebezpieczeństw zewnętrznych jest niewiele. Więc cała reszta dzieje się tylko w głowie. I teraz należy postawić pytanie: jaki procent niebezpieczeństw (lęków w moim życiu), pochodzi z mojej głowy, czyli jest wyhalucynowany i iluzoryczny, a jaki jest rzeczywisty? Okazuje się, że 99 procent rzeczy, których się boję, po prostu nie istnieje. To jest antycypacja przyszłości.

Żeby się ich pozbyć, należy stosować różnego rodzaju techniki. Musimy nauczyć się przebywać z trudnymi emocjami. Gdy pojawia się emocja, oddychajmy głęboko, będąc tu i teraz, zamiast pozwalać, żeby umysł zabierał nas na wycieczkę i wymyślał sobie, co złego może się wydarzyć - nazywamy to antycypacją, a popularnie - czarnowidztwem. My nie boimy się rzeczywistości. Lękamy się wyobrażonej, negatywnej rzeczywistości.

Druga technika polega na przeciwdziałaniu czarnowidztwu przez jasnowidztwo. Nie chodzi tu jednak o przewidywanie przyszłości. Przykład: lecę samolotem i słyszę, jak ludzie siedzący obok mówią, że ten samolot za chwilę spadnie. Błyskawicznie należy postawić przeciwieństwo i powiedzieć: Nie, ten samolot nie spadnie. I podać trzy dowody na to, że on nie ma prawa spaść. Po co to wszystko? Ano po to, by ta negatywna strona spotkała się pozytywną. Wówczas mamy czysty umysł.

Pan w kilku wywiadach mówił, że Polacy za wszelką cenę chcą stać się kimś innym i zbyt często naśladują innych. Czy nie można inspirować się jakąś osobą, podążać jej śladami i równocześnie być sobą, ale stać się "kimś"? Co w tym złego?

- Byłbym daleki od krytykowania tego, że ktoś chce się stać kimś, gdyby ten ktoś jednocześnie bazował na tym, co czuje i jaki ma na siebie pomysł. Mamy ogromną ilość klonów na świecie. Boli mnie, gdy słyszę w telewizji teksty typu "polski Brad Pitt", "polska Angelina Jolie". Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś powiedział "amerykański Kieślowski". Oni nie wpadli na pomysł, żeby robić coś takiego.

Oczywiście, że my mamy różnego rodzaju idoli, modeli, mentorów. Ja także mam takich ludzi, którzy mi imponują. Ale to nie znaczy, że mam być taki sam, jak oni. Chodzi o to, żeby jakąś konkretną, partykularną cechę zmodelować, czyli dowiedzieć się, jak ktoś wypracował daną umiejętność i jak samemu pracować nad tym, by ją posiąść. Wówczas mamy piękne połączenie dwóch rzeczy: bycie sobą i życie według własnych wymagań i potencjałów, realizowanie języka własnej duszy, a z drugiej strony mamy możliwość czerpania z inteligencji całego świata, dlatego, że każdy jest w czymś dobry i każdy jest gdzieś rybą w wodzie.

Powiedział pan kiedyś - odnośnie radzenia sobie z uczuciem i emocjami - że "strata kogoś bliskiego, to największa niespodzianka i nagroda, jaką możemy dostać od życia". Dosyć odważne i chyba kontrowersyjne twierdzenie. Czyli kiedy spotykamy kogoś, kto nam się podoba, to mamy kierować się czysta kalkulacją? A co z emocjami i uczuciem?

- Dajmy na to, że mam kogoś, kto jest dla mnie bardzo bliski i go nagle tracę, bo np. rozwodzę się lub dochodzi do wypadku. W zależności od kultury, w której jestem, dostaję różne rozwiązania w postaci różnych modeli. Jeżeli jestem cyganem i ktoś umarł, to ja będę się cieszył, skakał na pogrzebie i tańczył, dlatego, że ktoś jest już w innym świecie. Jeśli jestem w Indiach i przyjmijmy, że jestem kobietą, to powinienem skoczyć w ogień za mężem, na żywca, popełniając samobójstwo, ponieważ w taki sposób ta kultura przedstawia miłość kobiety. Proszę sobie wyobrazić, że przez ostatnie 60-70 lat aż 5-10 tysięcy kobiet popełniło w ten sposób rytualne samobójstwo, skacząc w ogień, jako wdowy za zmarłymi mężami. W tym samym czasie nie zrobił tego ani jeden mężczyzna, który stracił żonę. Jaki jest ten model? Z mojego punktu widzenia patologiczny.

Przenieśmy się do Polski. Co oferuje mi nasz model? Żałobę. Chce, żebym cierpiał. Tak sobie patrzę na te wszystkie modele i myślę: który jest mój? Który jest najbardziej zdroworozsądkowy i logiczny? Czuję cierpienie. Świetnie.  Czy czuję cierpienie, dlatego, że faktycznie je czuję i że się z tym pogodzę, dlatego, że to jest część mnie i ja chcę cierpieć? Ale być może czuję cierpienie dwa lata, bo reguła społeczna mówi: dwa lata należy nosić czarny kolor i należy cierpieć...

Mój umysł poprzez tę społeczną, zimną kalkulację nie pozwoli mi zobaczyć, że ja po trzech miesiącach, po pół roku, a może po tygodniu - bo każdy z nas jest inny - już jestem gotowy do tego, żeby zupełnie inaczej spojrzeć na świat. Więc jeżeli tylko logika, to faktycznie zimna kalkulacja. Jeśli zaś tylko miłość, to ślepota absolutna. Jeśli emocje, to krótkowzroczność, bo emocja działa tu i teraz. Popełniamy coś pod wpływem emocji, impulsu, po czym za chwilę mija nam stan emocjonalny. Kiedy połączymy wszystkie te trzy rzeczy, to jest to już zdecydowanie bardziej człowieczeństwo w postaci holistycznej, pełnej, o wiele bogatszej.

Jaka jest różnica między mówieniem o byciu szczęśliwym, a byciem szczęśliwym?

- Jedynym sposobem na to, żeby doświadczać szczęścia jest bycie tu i teraz. Myślenie nigdy nie było związane z byciem. Myślenie dotyczy albo przyszłości albo przeszłości - albo planujemy albo wspominamy. Skoro myślimy, to nie możemy być szczęśliwi, możemy zaledwie sobie wyobrażać. I teraz możemy zrobić następujące rozróżnienie: czy ktoś jest szczęśliwy, bo tak się czuję, czy też ktoś jest szczęśliwy, bo tak myśli. Prawdę mówiąc jedno i drugie jest potrzebne. Ja muszę umieć siebie wyobrażać, ale muszę także umieć doświadczać - np. cieszyć się z tego, co w tej chwili mam.

Opowiadał pan kiedyś historię, gdy stojąc na czerwonym świetle w centrum Warszawy w swoim sportowym samochodzie, jakiś przechodzień napluł panu na szybę. Jak się pan wtedy poczuł? Zmierzam do zagadnienia - jak nauczyć się egzystować, będąc nieprzeciętnym.

- Czułem się obrzydliwie. Byłem smutny i zdruzgotany. Miałem pretensje do siebie i do świata. Poradziłem sobie w ten sposób, że zacząłem eksplorować, z jakiego względu ten człowiek czuł się obrażony, dlaczego uznał, że ja jestem winien jego przeznaczeniu. Sprawdziłem badania i okazało się, że 80 procent Polaków uważa, że ludzie majętni to kombinatorzy mający znajomości. To chore i patologiczne przekonanie na temat pieniędzy. Przecież bycie majętnym może oznaczać, że ktoś jest inteligentny i umie zarabiać pieniądze. Umiejętność, której każdy może się nauczyć, ale na pewno nie w szkołach.

Czy nauczyłem się być nieprzeciętnym? Tego nie można się nauczyć, ponieważ każdy z nas jest nieprzeciętny. Mamy różne DNA, linie papilarne, strukturę siatkówki. Nieprzeciętność jest stanem faktycznym. Natomiast przeciętność to poszukiwanie pseudo-bezpieczeństwa i akceptacji wśród innych, na których nawet nam nie zależy. Uczenie się i radzenie sobie z frustracjami i negatywnymi emocjami, trwa u mnie świadomie od kilkunastu lat. To są emocje, niekończący się proces.

Wspomniał pan na początku o pewnym mięśniu. Czym jest "mięsień świadomości" i jak go można ćwiczyć?

- To umiejętność zachowania zdrowego rozsądku i obecności, czyli bycia tu i teraz, w momencie, gdy pojawiają się w głowie trudne historie lub nieciekawe sytuacje życiowe. Jeżeli jadę samochodem i na drodze zachodzi trudna sytuacja, ja z niej wychodzę bez szwanku, ale po chwili się zatrzymuję i zaczynam wyobrażać sobie negatywny scenariusz, co mogło się wydarzyć. I choć się nie wydarzyło, to mięsień świadomości powie wówczas: STOP, CO JEST FAKTEM? WRÓĆ DO SWOJEGO CIAŁA, BĄDŹ TU I TERAZ, JESTEŚ ZDROWY, CAŁY, CIESZ SIĘ!

Mięsień świadomości ćwiczy się przede wszystkim przez medytację. Siadamy dwa razy dziennie i zaczynamy od 10 minut. Obserwujemy to, co mówi nam dialog wewnętrzny, obrazy i emocje, które się pojawiają. Bez oceniania pozwalamy im płynąć. Dzięki temu budujemy mięsień świadomości. Prowadzi to do tego, że później w trudnych sytuacjach emocjonalnych jesteśmy w stanie być tu i teraz, zamiast wędrować w emocje, które zawsze od tej strony nam zniekształcą obraz rzeczywistości.

Na sam koniec poproszę pana o dokończenie zdania: Warto pracować nad sobą, bo...

- Dzięki temu możemy stworzyć życie, w który jesteśmy najlepszą wersją siebie, mamy to, czego pragniemy, pomagamy innym i zmieniamy świat.

Rozmawiał:

Łukasz Piątek

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama