Lejb Fogelman: Rajski ptak wśród prawników

Lejb Fogelman /Jacek Domiński /East News
Reklama

Ze święcą szukać większego oryginała wśród prawników niż Lejb Fogelman. Król życia, dandys, erudyta, który, na co dzień nadzoruje transakcje warte miliardy złotych. O swoim barwnym życiu opowiedział w książce "Warto żyć".

Lejb Fogelman - polski Żyd urodzony w Legnicy, syn krawca i krawcowej. Po 1968 r. wyemigrował do USA, a wrócił po 1989. Studiował prawo na Harvardzie, pracował nad doktoratem z historii myśli na Columbii. Kancelarię w Bostonie zamienił na biuro w Warszawie. W Polsce jest jednym z najlepszych prawników biznesowych ds. fuzji i przejęć. Ale przede wszystkim to ktoś o nieposkromionym apetycie na życie i łowca przygód. Sypie anegdotami jak z rękawa. Jako dziecko wręczał kwiaty cesarzowi Etiopii Hajle Sellasje. Pierwszego dnia po przylocie do Ameryki Jimi Hendrix sprezentował mu sernik. Wchodził na Mount Everest. Grał w "Pianiście". Taki życiorys zasługuje na książkę.

Reklama

- Jaka historia kryje się za zdjęciem z okładki, na którym widać pana pośród piór pawiego ogona?

Lejb Fogelman: To zdjęcie powstało kilka lat temu przy okazji sesji dla jednego z magazynów. Fotograf zaproponował, żebyśmy wybrali się do Parku Łazienkowskiego. Kręciliśmy się wokół amfiteatru. Nagle pojawił się paw. Dla żartu stanąłem za jego rozpostartym ogonem. Fotograf krzyczał, że mnie nie widzi. To rozchyliłem ogon pawia (śmiech). Wydawnictwo odnalazło to zdjęcie i zrobiło z niego użytek. Paw poniekąd pasuje do mojego wizerunku - bliżej mi do tego ptaka niż szarej myszki (śmiech). Poza tym okładka z takim zdjęciem zwróci uwagę ludzi, nawet, jeśli nie będą wiedzieli, kim jestem ja.- Rozmowę z panem poprowadził Michał Komar. To pana przyjaciel?

- Tak, to była rozmowa dwóch przyjaciół. Nawet, gdyby ta wymiana myśli nie skończyła się napisaniem książki, to i tak stanowiła wartość samą w sobie. Michał to wybitny pisarz i intelektualista, niestety nie aż tak dobrze znany w Polsce, jak jego twórczość zasługuje. Dla mnie jest jak połączenie Umberto Eco i Montaigne'a. Jego powieść "Wtajemniczenia" to utwór światowej klasy, a jego wywiady-rzeka z Bartoszewskim to majstersztyk.

Jak długo rozmawialiście na potrzeby tej książki?

- Rozmowy zajęły nam z przerwami siedem, osiem miesięcy. Ja mówiłem, Michał zadawał pytania, prowokował. Właściwie to nasza rozmowa już trwa latami. Powiem więcej, moje życie polega na byciu w dialogu, na tym opiera się też żydowska tożsamość. Wszystko wzięło się od rozmowy Boga z Mojżeszem.

Ta książka jest zapisem tylko części pana życia. Brakuje pana doświadczeń po powrocie do Polski z emigracji, związanych z transformacją gospodarczą naszego kraju. Nie znajdziemy też wielu informacji na temat pana życia miłosnego.

- Wydawnictwo na początku przekonywało mnie, żebym skupił się na ostatnim ćwierćwieczu mojego życia. Powiedziałem, że na razie nie jestem tym zainteresowany, bo to jest jeszcze teraźniejszość. Do pewnych wydarzeń muszę nabrać dystansu, żeby o nich opowiadać. Co do kobiet w moim życiu, jest to temat, którym nie chcę się dzielić. Uważam, że opowiadania o intymnych sprawach, w których lubują się niektórzy celebryci, jest niesmaczne.

Prawdopodobnie nie byłoby tej książki, gdyby nie to, że pana sława wykracza poza środowisko prawnicze. Jest pan przyjacielem artystów, wyprodukował pan sztukę teatralną, bywa pan na prestiżowych imprezach. Co pociąga pana w artystach?

- Talent. Pociąga mnie talent w każdej dziedzinie. Interesuje mnie to, czego ja sam nie umiem robić. Obcując z wybitnymi osobami, mogę poszerzyć swoje horyzonty. Tak samo jak Borysa Szyca, Andrzeja Chyrę czy tez Magdę Cielecką, którzy są genialnymi aktorami, podziwiam Marka Lille mojego przyjaciela z Harvardu, który jest dzisiaj jednym z najważniejszych filozofów politycznych. Wcale nie mam aż tak wielu przyjaciół wśród artystów, jest ich raptem kilku. To, że ich znam, wynika z pewnych zbiegów okoliczności.

Nie jestem żadnym lwem salonowym, bo po pierwsze nie ma żadnych salonów, po drugie bardzo ciężko pracuję, po trzecie nudzą mnie imprezy, nawet te prestiżowe. Prawdę mówiąc, nie wiem skąd się bierze ten pogląd, że bywam, bo ja bardzo rzadko chadzam na
takie spędy.

A propos Borysa Szyca, jak doszło do waszego spotkania z Jeanem-Paulem Belmondo?

- Ja i Borys przez przypadek zamieszkaliśmy w tym samym hotelu w Marrakeszu co Belmondo. Francuski gwiazdor był znużony, z trudem chodził, więc głównie siedział. Ludzie chcieli tylko robić sobie z nim selfie, nie miał, z kim pogadać. Podszedłem do niego i zacząłem mu opowiadać, jak wielki wrażenie wywarł na mnie przed laty jego film "Do utraty tchu". W pewnym momencie zapytałem go, czy chciałby poznać polskiego Belmonda. On na to: "Żartujesz? Dawaj go!" Był zachwycony Borysem. Spędziliśmy z Belmondo kilka przyjemnych wieczorów.

Gdyby mógł pan mieć dowolny talent, to który chciałby pan posiąść?

- Hmm, taki dylemat Fausta - za co oddałbym duszę? Oddałbym za wiersz. Gdybym mógł napisać taki wiersz, który by przetrwał na zawsze, jak niektóre sonety Szekspira czy tez "Pieśń Miłosna" T.S. Elliotta. Na ogół, jak coś napiszę, to zostawiam to na parę lat. Kiedy wracam do wiersza, to wyrzucam go do kosza, jeśli nie przetrwał próby czasu. Janusz Głowacki namawiał mnie, żebym wydał tomik wierszy, ale to jest zbyt intymne dla mnie, żeby się za życia tym dzielić z nieznajomymi.

Czy ludzie docenią pana, jako poetę - zobaczymy. Niekwestionowany jest natomiast pana sukces na niwie prawniczej i biznesowej. Jaka jest pana recepta na sukces?

- Nie powiem panu tego, co pan chce usłyszeć, bo to nie jest ciekawe. Nie chodzi o to, żeby mieć sukces w kategoriach pieniędzy i pozycji zawodowej. Tylko chodzi o to, żeby robić to, co daje nam spełnienie. Dla mnie spełnieniem było to, że mogłem zdobyć najszerszą wiedzę, jaką mogłem sobie wymarzyć - 11 lat spędziłem na uniwersytetach. Nauka dawała mi niesłychaną przyjemność.

Chociaż ludzie mówili: "Co ty robisz, jesteś wiecznym studentem, marnujesz czas".

- Teraz wiedza, jaką zdobyłem, daje mi możliwość oddziaływania na rozmaitych ludzi, wchodzenia z nimi w dialog. Umiejętności zawodowe ma tysiące prawników. Ale z klientem trzeba też umieć porozmawiać poza protokołem. Tak buduje się relacje.

Warto żyć, bo?

- Bo cały czas można coś nowego poznawać. Nieustannie dostrzegam rzeczy, które rozbudzają moją ciekawość, spotykam ludzi, którzy mnie zadziwiają.

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk

PAP life
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama