Jerzy Stuhr

Jerzy Stuhr to nie tylko jeden z najbardziej wszechstronnych polskich aktorów, ale także wybitny reżyser filmowy i teatralny.

Urodził się 18 kwietnia 1947 roku w Krakowie. W roku 1970 ukończył polonistykę na UJ, a dwa lata później został absolwentem Wydziału Aktorskiego krakowskiej PWST. Jeszcze w czasie studiów zaczął występować w Starym Teatrze w Krakowie. Od początku lat osiemdziesiątych współpracuje z teatrami włoskimi. W latach 1990-1997 był rektorem krakowskiej PWST. W roku 1994 uzyskał tytuł profesora w dziedzinie sztuk teatralnych. W spektaklach reżyserowanych przez Konrada Swinarskiego, Krzysztofa Kieślowskiego, Jerzego Jarockiego i Andrzeja Wajdę stworzył wiele wybitnych i wielokrotnie nagradzanych ról. Od 1998 roku jest członkiem Europejskiej Akademii Filmowej.

Reklama

W filmie stworzył wybitne kreacje w takich obrazach, jak "Wodzirej", "Amator", "Seksmisja", "Kiler". Niezapomniane role stworzył również w reżyserowanych przez siebie filmach: "Historie miłosne", "Tydzień z życia mężczyzny", "Duże zwierzę", "Pogoda na jutro".

Z Jerzym Stuhrem o festiwalu w Gdyni, producentach w Hollywood, sztuce rozśmieszania i nadziei, jaką daje kino rozmawiała Anna Kempys.

Był pan przewodniczącym jury na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Czy po obejrzeniu wszystkich filmów myśli pan, że jest jakaś nadzieja dla polskiego kina?

Jerzy Stuhr: Oczywiście, że jest. Potencjał jest fantastyczny! Mamy fachowców w różnych dziedzinach. Ja tylko boję się, że teraz po otwarciu granic, to nam ci fachowcy pouciekają? Jak my im prawa nie damy, jak nie stworzymy im warunków, to nie wiem co będzie? Jest przynajmniej kilkunastu młodych ludzi, którzy mają wielki potencjał, niektórych ja sam uczyłem. Oni są absolutnie przygotowani do przejęcia pałeczki. Reszta to już pytanie do sejmu.

Jak pan ocenia poziom tegorocznego festiwalu?

Akurat tak się złożyło, że w tym roku byłem jurorem na kilku międzynarodowych festiwalach i tam nauczyłem się jurorowania. Jestem realistą. Kiedy widzę, że w konkursie jest 15-20 filmów, to wiem, że trzy-cztery mogą być dobre. I na te trzy-cztery filmy się poluje. Tak samo było w Gdyni. Bardzo jestem zadowolony, że filmy "Pręgi" Magdaleny Piekorz, "Wesele" Wojciecha Smarzowskiego i "W dół kolorowym wzgórzem" Przemysława Wojcieszka, które otrzymały najważniejsze nagrody, zrobili ludzie młodzi. To znaczy, że idzie jakaś naturalna zmiana pokoleniowa. Cieszę się, że można ich było z pełną odpowiedzialnością nagrodzić.

Na festiwalu byliśmy też świadkami bardzo wysokiego poziomu aktorstwa. To się rzadko zdarza, żeby do nagrody za kreacje aktorskie pretendowało aż ośmiu kandydatów. Bardzo mnie to usatysfakcjonowało jako aktora. Zwłaszcza męskie role były wspaniałe, nie powstydziłby się tego żaden festiwal na świecie. Jestem bardzo zadowolony.

Ma pan porównanie z innymi festiwalami. Czy polskie kino bardzo odstaje poziomem?

Nie.

więcej >>

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy