Jan A.P. Kaczmarek

Jan A.P. Kaczmarek, laureat tegorocznego Oscara, był honorowym gościem bankietu wydanego w niedzielę, 17 kwietnia 2005 roku, przez Stowarzyszenie Filmowców Polskich w warszawskim kinie "Kultura". W spotkaniu wzięli także udział inni polscy laureaci prestiżowej nagrody.

Zanim bohater wieczoru zniknął wśród tłumu gości, udało nam się zapytać go o wrażenia i plany na przyszłość.

Przyleciał pan z Pragi, co pan tam robił?

Jan A.P. Kaczmarek: Nagrywałem w Pradze muzykę do nowego filmu. Chciałem w Warszawie, ale niestety nie było wolnych terminów w studiach. A do Warszawy przyjechałem, żeby nagrywać solistów i miksować.

Nad jakim filmem pan teraz pracuje? Jaki nosi tytuł?

Jan A.P. Kaczmarek: To jest najtrudniejsze pytanie, ponieważ film nazywa się "Dreamer", trudno inaczej przetłumaczyć niż "Marzyciel" i w tym kontekście jest to chaos. Mam nadzieję, że polski dystrybutor wymyśli jakiś lepszy tytuł typu "Ostatnia przeszkoda" czy "Ostatni bieg".

Reklama

Podobno zamierza pan wspierać młodych polskich twórców filmowych?

Jan A.P. Kaczmarek: Buduję obok Poznania instytucję (Instytut Rozbitek - przyp. red.), która ma służyć filmowi i głównie młodym twórcom i tam chcę przywozić ze Stanów utalentowanych i utytułowanych filmowców, którzy będą się dzielić tym, co potrafią. Chodzi głównie o to, że nigdy nie brakowało w kraju talentów, natomiast brakuje nam struktury i systemu. A ja bardzo wierzę w amerykański system i kulturę pracy i nawet jeśli film wychodzi im kiepski, to jest on warsztatowo bardzo dobrze zrobiony i musimy się tego nauczyć.

Kiedy Instytut Rozbitek rozpocznie działalność?

Jan A.P. Kaczmarek: W 2006 roku. Wcześniej w Poznaniu będziemy robili przedpremierowe seminaria, pewnie w tym roku latem. Natomiast pierwsze budynki w Rozbitku będą gotowe jesienią 2006 roku.

Proszę powiedzieć kilka słów na temat filmu, nad którym pan obecnie pracuje?

Jan A.P. Kaczmarek: To jest najbardziej amerykański film, do jakiego pisałem muzykę. Dzieje się współcześnie w rodzinie hodowców koni, zastajemy tę rodzinę w stanie absolutnego kryzysu. Głowa tej rodziny, którą gra Kurt Russel, właściwie straciła wszystko - kiedyś miała własne konie, stajnie, a teraz pracuje u bardzo niesympatycznego pracodawcy. Na początku filmu jesteśmy na chwilę przed wyścigiem, bohater widzi, że koń którym się opiekuje, nie czuje się najlepiej, chce powstrzymać go od biegu, właściciel zmusza go jednak do startu, koń łamie nogę i jest totalna klęska i tragedia, która jak zwykle w amerykańskim kinie jest początkiem odnowy.

więcej >>

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy