Jakub Poczęty: Komik wyklęty przez narodowców

Jakub Poczęty - jeden z najlepszych polskich stand-uperów, fot. k.baczki /materiały prasowe
Reklama

- Miałem taki dowcip, w którym obśmiewałem artykuł z gazety. Pisano tam, że pewna dziewczyna wytatuowała sobie orzełka w okolicy miejsca intymnego - tego miejsca niżej, żeby była jasność. Po występie podeszło do mnie dwóch chłopaków, którzy ewidentnie nie zrozumieli tego, co chciałem przekazać - mówi komik Jakub Poczęty. - Chodziłem kilka dni obolały, ale ogólnie nic większego mi się nie stało. Byłem w szoku, że żart może wywołać w kimś potężną agresję.

Łukasz Piątek, Interia: Pozwól, że zaczniemy standardowo - skąd u ciebie ten stand-up?

Jakub Poczęty, komik: - Zawsze byłem tzw. klasowym śmieszkiem. Takie osoby nie są zazwyczaj lubiane przez nauczycieli, ale kiedy mowa o kolegach z klasy, to wręcz przeciwnie. Lubiłem po prostu żartować i przychodziło mi to z łatwością. Natomiast co do samego stand-upu, to odkryłem go przez przypadek, kiedy zobaczyłem w Internecie, jak na scenie radzi sobie George Carlin. Później Comedy Central zaczęło emitować program z udziałem polskich komików. To był akurat taki moment w moim życiu, kiedy rozstałem się z dziewczyną, więc pomyślałem sobie, że muszę zrobić coś nowego. W Toruniu, w którym wówczas mieszkałem działała grupa stand-upowa. Zapytałem, czy dadzą mi możliwość wyjścia na scenę. No i wyszedłem.

Reklama

Z jakim skutkiem?

- Zapomniałem tekstu.

Dobry start...

- Najtrudniejsze pięć minut w moim życiu. Musiałem improwizować. Zszedłem ze sceny i uświadomiłem sobie, że jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak dobrze, jak tam. Wiem, że to trochę absurdalnie brzmi.

Trochę tak.

- Ale było warto tam wyjść na te pięć minut.

Czym się wtedy zajmowałeś?

- Pracowałem w firmie, która tłoczyła stal. Zarządzałem projektami dla klientów z branży motoryzacyjnej. Bardzo lubiłem tę pracę, bo miałem tam świetnych kolegów. Z czasem wszystkie urlopy przeznaczałem na wyjazdy ze swoim programem. Po ponad dwóch latach mogłem zrezygnować ze stałej pracy i w stu procentach poświęcić się komedii.

Nie bałeś się porzucić bezpiecznego etatu na rzecz czegoś nowego?

- To był okres wakacyjny, udało mi się złapać dobą umowę na występy, więc wiedziałem, że przez najbliższe dwa miesiące na pewno będę występować. Nie miałem pojęcia, co będzie później. Wakacje się skończyły i wpadłem w panikę, bo okazało się, że wcale nie jest tak łatwo. Zacząłem dorabiać jako barman. Skoczyłem na głęboką wodę i różnie to się mogło skończyć, ale na szczęście wszystko się poukładało. Dziś żyję wyłącznie ze stand-upu.

Kiedy nastąpił przełom?

- Zwolnienie się z pracy i brak oszczędności dały mi kopa, żeby nie odpuszczać. Ponadto stand-up był już w Polsce bardzo popularny za sprawą Abelarda Gizy, Rafała Paczesia czy Łukasza Lodkowskiego. Ja po prostu popłynąłem z nurtem tej popularności, a że widowni podobały się moje występy, to zaczęło się pojawiać coraz więcej możliwości grania.

Jak przyjęło cię środowisko?

- Trzeba pamiętać, że to środowisko indywidualistów. Na scenie jesteśmy sami, w przypadku jakiejś wtopy nikt nam nie pomoże. Stand-uperzy to ludzie szaleni inteligentni, kreatywni, aroganccy, egocentryczni. Możemy klepać się po plecach, pomagać sobie, ale na samym końcu każdy patrzy tylko na siebie, bo taka jest ta gra. Jutro mój kumpel może stać się popularniejszy ode mnie, i to on będzie sobie świetnie radzić, a ja będę się zastanawiać, jak móc występować. To rodzi zazdrość i poczucie zawodu. W ogóle popularność potrafi namieszać w głowie, bo kiedy masz swoich fanów, którzy przybijają ci piątki, proszą o zdjęcia i autografy, to można odlecieć. Mnie kiedyś sodówa strzeliła do głowy.

Jak?

- Myślałem, że jestem już wielką gwiazdą. Musiałem dostać po tyłku, żebym uświadomił sobie, że do tej pracy należy podchodzić z pokorą.

Na czym polegała ta sodówka?

- Bywałem arogancki w stosunku do innych komików, moich kumpli.

Im bardziej popularny staje się stand-up, tym więcej osób chce na tej popularności zarobić. Jak zdefiniować dziś "prawdziwego, prawilnego stand-upera?". Bo z jednej strony mamy takich komików, jak Pacześ, Lotek, Rejent, Borkowski, ty - z drugiej Cezary Pazura czy Andrzej Grabowski również twierdzą, że robią stand-up.

- I to jest bardzo dobre, ale trudne pytanie. Przypuszczam, że ilu komików, tyle odpowiedzi. Gdybym ja miał zdefiniować stand-up, to powiedziałbym, że to forma komedii uprawiana przez jedną osobę na scenie. Gdzie ta osoba wypowiada się przede wszystkim z perspektywy swoich przemyśleń, opowiadając autorskie teksty. Problem polega na tym, że Cezary Pazura przekuwa ogólnodostępny żart w swoją historię. I wówczas mam problem z nazwaniem tego stand-upem.

Czy istnieje konflikt między kabareciarzami a stand-uperami i jak narodowcy przyjęli żart o orle - czytaj na następnej stronie >>>


Faktycznie jest jakiś niepisany konflikt na linii stand-up - kabarety? Czy może zostało to sztucznie nadmuchane?

- Być może kiedyś było coś na rzeczy, ale mam wrażenie, że teraz to się zaciera. Dzieje się tak między innymi dlatego, że coraz więcej kabareciarzy robi stand-up. I robią to naprawdę bardzo dobrze. Kabareciarze mają trochę inny warsztat, który różni się od naszego. Często mają oni lepsze ogrywanie sceny, czucie publiczności. Od przyszłego sezonu będę jeździł na występy z moim przyjacielem Michałem Pałubskim, który większość zawodowego życia spędził w Formacji Chatelet. Michał od jakiegoś czasu robi stand-up i doskonale się w tym odnajduje.

- Ale wracając jeszcze do sedna twojego pytania - to są dwa różne typy komedii. Niech każda z nich ma swoich odbiorców. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że dla starszego człowieka stand-up może być zbyt wulgarny, więc dlaczego miałbym takiej osobie zabierać radość z oglądania kabaretów? Niech każdy robi swoje.

Jest jakiś temat, którego nigdy nie poruszysz na scenie?

- Takich tematów nie ma. Natomiast są takie emocje, których nigdy nie chciałbym wywołać u moich widzów. Nie mam zamiaru opowiadać żartów rasistowskich czy ksenofobicznych, wykluczających kogoś. Można żartować z homoseksualizmu, z innych narodowości i nacji, ale nie w taki sposób, by widz miał wrażenie, że kogoś wykluczam i nienawidzę. Nie mam tematów tabu. Uważam, że można żartować ze śmierci, orientacji, zaręczyn, zdrady, czegokolwiek innego. Sęk w tym, żeby nikomu nie robić tym świadomie krzywdy.

A co z rodziną? Miałeś kiedyś dowcip o swojej babci, która... Zresztą sam wiesz...

- Mam ogromne szczęście, że babcia korzysta z Internetu, ale nie przeczesuje moich programów. Ale teraz już tak zupełnie serio. Żart o babci jest ze starego programu. Ten, który wypuściłem niedawno, pod tytułem "Ciekawostka" (OBEJRZYJ >>>), bardzo mocno porusza tematy mojej rodziny. Mówię tam - tu cytat: "ojczym ruchał mi matkę". Następnie tworzę żarty patrząc z perspektywy dojrzewającego chłopaka. Moja mama z moim tatą byli na tym występie i podobało im się. Zrozumieli, co chciałem przez to powiedzieć. Chodziło o to, by poruszyć trudny dla mnie temat porzucenia naszej rodziny przez mojego biologicznego ojca i bycia wychowywanym przez "obcego" mężczyznę. Bo ten tata z widowni nie jest tym, który mnie spłodził. Staram się nie żartować o swojej dziewczynie, bo mamy taką niepisaną zasadę, że nasze sprawy prywatne zostają w domu. A jeśli już piszę o niej, to każdy żart przechodzi przez domową autoryzację.

Ojciec tak bardzo zaszedł ci za skórę? To z jego powodu zmieniłeś nazwisko?

- Porzucił naszą rodzinę, gdy miałem trzy lata. Zarówno ja, jak i moje dwie młodsze siostry przeżywaliśmy to całe życie, bo robił najgorszą rzecz na świecie - dzwonił i opowiadał, że jesteśmy dla niego ważni, że przyjedzie nas odwiedzić, a potem nie przyjeżdżał i nie było z nim kontaktu przez dwa - trzy lata. Postanowiłem zmienić nazwisko juz kilka lat temu. W wieku 18 lat dodałem do nazwiska ojca Poczęty - nazwisko dziadka, który wraz z ojczymem zastąpił biologicznego ojca. I zacząłem żyć jako Poczęty-Błażewicz. Miesiąc temu zmieniłem ostatecznie nazwisko na Poczęty-Merder rezygnując z nazwiska biologicznego ojca na rzecz nazwiska ojczyma - mężczyzny, który pomógł mojej mamie i wychował mnie i moje siostry. To taki mój hołd dla dwóch ważnych mężczyzn w moim życiu, ale też możliwość sprawienia, że nazwisko nie zginie. Takie sprawy tworzą dużo zamieszania, szczególnie będąc osobą publiczną. Dla ułatwienia postanowiłem występować już tylko jako Jakub Poczęty.

Na jednym z roastów podobno prosiłeś kolegów, żeby oszczędzili twoją partnerkę.

- Faktycznie tak było. Choć zaznaczam, że nie jestem już z tą dziewczyną. Poprosiłem chłopaków, żeby o niej nie mówili, bo wyraźnie sobie tego nie życzyła. Była jakoś dziwnie przewrażliwiona na tym punkcie. Jeden z komików znalazł lukę w tym rozumowaniu i po wejściu na scenę powiedział: "Rozumiem, że prosiłeś, żeby ani słowa o dziewczynie. Ale nikomu nie mówiłeś o matce". No i się zaczęło.

Miałeś kiedykolwiek nieprzyjemności ze strony publiczności?

- Pewnego razu mocno poturbowali mnie narodowcy. Miałem taki dowcip, w którym obśmiewałem artykuł z gazety. Pisano tam, że pewna dziewczyna wytatuowała sobie orzełka w okolicy miejsca intymnego - tego miejsca niżej, żeby była jasność. Po występie podeszło do mnie dwóch chłopaków, którzy ewidentnie nie zrozumieli tego, co chciałem przekazać. Idea żartu była taka, że nie jest to najlepsze miejsce do tatuowania sobie patriotycznych symboli. Oni zrozumieli, że śmieję się z polskiego orła. Chodziłem kilka dni obolały, ale ogólnie nic większego mi się nie stało. Byłem w szoku, że żart może wywołać w kimś potężną agresję.

Na kolejnych występach nadal opowiadałeś ten dowcip?

- Tak, ale dodałem do niego wątek pobicia przez tych panów, więc wszystko obróciłem w żart. To był mój sposób poradzenia sobie z tą sytuacją.

Jaki będzie twój nowy program?

- Może powiem, jaki nie będzie. Rozliczyłem się już z biologicznym ojcem i chcę ten temat zamknąć raz na zawsze. "Ciekawostka" to program bardzo emocjonalny, balansujący pomiędzy smutkiem a śmiechem. Udało mi się jednak zrobić coś na czym mi zależało - zostawić publiczności jakieś przesłanie, szczególnie na gorsze chwile. Nowy na pewno nie będzie już tak osobisty. Będę opowiadał o rzeczach, które dzieją się wokół mnie, które mnie wkurzają i których nie rozumiem - choćby o social mediach, związkach czy takich zjawiskach, jak wspomniany rasizm czy ksenofobia. Może przez komedię uda mi się coś zmienić?

Rozmawiał: Łukasz Piątek


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy