Jak kościelny z Niemiec z niedoszłym, polskim księdzem otworzyli dyskotekę. W kościele...

Były kościół ewangelicki, w którym działała dyskoteka Rink-Weis /INTERIA.PL
Reklama

Liczący niewiele ponad stu mieszkańców Wieldządz na Kujawach przez kilkanaście lat był prawdopodobnie najchętniej odwiedzaną wsią w Polsce. A wszystko to za sprawą dyskoteki „Rink-Weis”, która powstała we wnętrzach kościoła ewangelickiego.

Na posesję firmy wjeżdżał przeważnie z impetem i piskiem opon białej Toyoty Rav 4. Nie dało się jej pomylić z żadną inną. Żadna inna nie miała na dachu głośników, z których dudniła muzyka, a w przerwach rozlegał się męski głos, informujący o sobotnim konkursie miss mokrych majteczek. Sławek był zalatany, ciągle gdzieś spóźniony. Mimo to zarażał optymizmem. Ciągnęło go do ludzi. Twierdzi, że od dziecka wszędzie było go pełno, lubił towarzystwo. W sobotnie popołudnie musiał być już pracy, by wszystkiego osobiście dopilnować. Na ołtarzu didżej właśnie podpinał sprzęt,  w kostnicy chłodził się alkohol. Na środku kościoła wleją kisiel do basenu. Zapasy w tej lepiącej mazi to wizytówka tego miejsca. Za kilka godzin, jak co tydzień, zjadą tu setki ludzi. Większość z Pomorza, ale trafiają się również goście z Warszawy, czy nawet odległego o prawie 500 kilometrów Krakowa. Jest lato 1999 roku. Wieldządz znowu długo dziś nie zaśnie.

Reklama

Niedoszły ksiądz

Weisnerów w domu było pięcioro. Sławek mówi o sobie, że nigdy nie grzeszył skromnością. Już jako dwudziestolatek miał smykałkę do interesów. Duże pieniądze przyszły niedługo później. Świetnie wyczuł lokalny rynek i założył swoją pierwszą dyskotekę pod Wąbrzeźnem. Następnie był "Weiss Club", zaś trzecią dyskotekę, mieszcząca się w ośrodku wczasowym w gminie Płużnica, nazwał "Holiday". -Biznes świetnie się kręcił. Im później ktoś chciał wejść na imprezę, tym więcej musiał zapłacić. Tylu było chętnych - mówi Sławomir Weisner.

W młodości Sławek poważnie myślał nad przywdzianiem habitu, ale ostatecznie nie zdecydował się służyć Bogu. Dziś twierdzi, że Wszechmogący miał na niego inny plan. - Wszystkie życiowe wybory zawdzięczam Stwórcy. Chciał, żebym uszczęśliwiał ludzi. Wybrał mi taką, a nie inną drogę. Bóg przez moją osobę daje ludziom dobro. Być może ktoś powie, że gadam jak szalony, ale ja naprawdę wierzę, że to Bóg mną kieruje. Mam z nim świetną relację, jesteśmy "na ty". Myślisz, że dyskoteka przez przypadek powstała w kościele? Może było go odrobinę. Ale to zasługa Boga. I naszego kochanego papieża Polaka. Przecież w kościele mamy być szczęśliwi. Mamy śpiewać, cieszyć się życiem. Dlaczego nie robić tego w takim miejscu, jakim jest dyskoteka w byłym kościele - mówi Weisner.  

W trakcie naszej rozmowy Sławek jeszcze raz wywoła do tablicy Jana Pawła II. Na końcu przyzna jednak, że to przez papieża dyskotekę zamknięto.

Kupmy sobie kościół

Zaradność Weisnera dostrzegł Paweł Ring, Polak pochodzący z Chojnic, który na pewnym etapie swojego życia wyemigrował do Niemiec. W Kolonii był kościelnym. Ring po latach odwiedził rodzinne strony.  Oprócz bagażu, przytaszczył walizkę pieniędzy na rozkręcenie biznesu. W lipcu 1991 r. za 40 milionów ówczesnych złotych nabył od Gminy Płużnica były kościół ewangelicki w Wieldządzu. W umowie znalazł się zapis, że nieruchomość, będąca podmiotem transakcji, to "budynek gospodarczy". W ramach rozliczenia Ring oddał również prywatnego Opla Kadetta. Samochód jeszcze przez długie lata służył tamtejszej policji.

 - Ring przyjechał do mnie na zwiady. Chciał zobaczyć, jak radzę sobie z prowadzeniem swoich lokali. Podobno dowiedział się o mnie od wójta Płużnicy. Stanął przede mną mały, łysy dziadek. Przedstawił się i zapytał, czy go ugoszczę. Wracał do mnie jeszcze trzy razy. W końcu zaproponował mi wspólny biznes. Przyszedł i powiedział: kupmy sobie kościół - wspomina po latach Sławek Weisner. Paweł Ring wyłożył na stół 100 tys. niemieckich marek i poprosił Weisnera o zaadaptowanie go na dyskotekę. On sam biznesu miał doglądać zza zachodniej granicy, gdzie co niedzielę zbierał na tacę w jednym z kościołów w Koeln. Później role nieco się zmieniły - Ring wydzierżawił Weisnerowi były kościół ewangelicki. Sławek działał już na własny rachunek, oddając co miesiąc Ringowi okrągłą sumę pieniędzy.

Tak powstała w we wsi Wieldządz na Kujawach dyskoteka "Rink-Weiss". Dyskoteka o tyle nietypowa, że zaadaptowana w byłym kościele ewangelickim. Kościół służył lokalnej społeczności od 1900 r. Wspólnotę kościoła tworzyli w zdecydowanej większości zamieszkujący tamtejsze tereny Niemcy, Polaków była zaledwie garstka. W późniejszych latach kościół służył za magazyn zbożowy.

- Początki nie były dla nas łatwe. Część mieszkańców gminy sprzeciwiała się powstaniu dyskoteki. Ludzie chodzili wokół naszego kościoła i odmawiali różaniec  Konkurencja próbowała nas zastraszać. Nawet strzelano do mnie, ale pociski utknęły w drzwiach mojego biura. Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi. Zobacz, znowu ten Bóg - wspomina Weisner.

Po trzech latach nieustającego remontu, nadszedł wreszcie czas na wielkie otwarcie. Stary, ewangelicki kościół tylko z zewnątrz przypominał obiekt kultu religijnego. W miejsce ołtarza stanęła didżejka, ławy zastąpiono rurami do tańczenia i podestami, na których dziewczyny prezentowały walory, nie tylko taneczne. Na środku powstało specjalne wgłębienie, do którego wlewano kisiel. Plaża w dyskotece? Dla Weisnera niemożliwe nie istniało.

Na wieki wieków, Amen

W dniu otwarcia lokalu Weisner postawił wspólnikowi Pawłowi Ringowi ultimatum - jeśli dyskoteka nie zostanie poświęcona przez księdza, nie ma mowy o jakichkolwiek imprezach. - Byłem gotów zrezygnować z całego przedsięwzięcia. Za punkt honoru postawiłem sobie poświęcenie dyskoteki. Inaczej sobie tego nie wyobrażałem - wspomina po latach Weisner. Sławek jeździł od wsi  do wsi z nadzieją, że któryś z duchownych przymknie oko na fakt, iż obiektem błogosławieństwa jest kościelna dyskoteka. 

Tuż przed godziną 22. Weisner dumnie wkroczył do swojego kościoła. Za nim pewnym krokiem podążał ksiądz, w dłoniach trzymając kropidło i metalową paterę ze święconą wodą. Didżej ściszył muzykę, ludzie przestali tańczyć. Kaznodzieja zaczął przemawiać. Weisner wreszcie odetchnął z ulgą. Na nagraniu wideo, które Sławomir Weisner zachował w swoim archiwum widać, jak ksiądz wita się z gośćmi dyskoteki - Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Kilkaset osób odpowiada chóralnie - Na wieki wieków amen.

Jak udało mi się ustalić, księdzem, który poświęcił dyskotekę "Rink-Weiss", był ks. Ryszard Czepek, urodzony 6 września 1942 r. Ks. Czepek po przyjęciu święceń kapłańskich wyjechał na misje - podróżował do Kanady, później sześć lat przebywał w Norwegii. Po powrocie do Polski został proboszczem w oddalonej o kilka kilometrów od Wieldządza Płużnicy. Po poświęceniu dyskoteki "Rink-Weis" został przeniesiony do parafii w Grążawach. Nieoficjalnie mówiło się, że to kara za niesubordynację księdza w związku z jego decyzją o święceniu. W 2007 r. ks. Czepek przeszedł na emeryturę. Zmarł dwa lata później. O komentarz do tego poświęcenia dyskoteki sprzed kilkudziesięciu lat poprosiłem kurię toruńską. W odpowiedzi otrzymałem e-mail, w którym kuria stwierdza, że nie posiada żadnych informacji na ten temat.

Nasz kościółek

Kiedy pytam Weisnera, czy jego zdaniem doszło do profanacji kościoła, stanowczo zaprzecza: - Daliśmy temu miejscu drugie życie. Gdyby nie dyskoteka,  kościół nadal by niszczał, aż w końcu pewnie by się zawalił. Nie widzę w tym nic złego.

Tego samego zdania jest Mirosław Karczewski, który rok po otwarciu dyskoteki "Rink-Weiss", ostał prawą ręką Weisnera. Karczewski zaczął pracę w dyskotece kiedy miał 48 lat. Przepracował w niej 13 lat. Pełnił funkcję menadżera. - Mieszkańcy zaprosili biskupa, żeby zadecydował, co zrobić z tym opustoszałym i walącym się budynkiem. Biskup otwarcie przyznał, że nie zainwestuje w renowację kościoła, bo niedaleko jest druga parafia, a poza tym nie ma żadnych pieniędzy na remont. Gdyby Ring nie kupił tego obiektu, po czasie zostałyby tylko ruiny - mówi Karczewski. I po chwili dodaje z uśmiechem na ustach: - W normalnym kościele jeden pije, a reszta się przygląda. U nas ja się przyglądałem, a reszta piła.

Karczewski ze szczegółami opowiada o latach świetności dyskoteki. Pamięta przyjeżdżające do Wieldządza telewizje z Niemiec, dziesiątki redakcji z całej Polski. "Rink-Weiss" pieszczotliwie nazywa "naszym kościółkiem". - Każdy nas znał. Nie było drugiej takiej dyskoteki w Polsce. Kiedyś chłopaki z południa kraju przyjechali do nas maluchem. Wyruszyli o ósmej rano, a dojechali dopiero po drugiej w nocy, bo pobłądzili. Nie było przecież nawigacji, a sam Wieldządz to dziura pośród łąk. "Rink-Weis" działał na młodych jak magnes - dodaje. Karczewski utrzymuje, że częstymi bywalcami dyskoteki byli księża z pobliskich wsi i miejscowości.  - Przychodzili ubrani po cywilnemu. Rano z ambony krzyczeli, że profanujemy święte miejsce, a wieczorem do nas zaglądali. Wiem, bo nawet ode mnie z rodziny był na dyskotece ksiądz- mówi.

Grzech czy pech

Dyskoteka "Rink-Weiss" wzbudzała u wielu emocje - nie tylko z uwagi na fakt, że powstała w kościele ewangelickim. Kontrowersją był również należący do dyskoteki parking, powstały w miejscu starego cmentarza. Zarówno Weisner, i Karczewski,  zgodnie twierdzą, że były to zaledwie pozostałości po zniszczonym niemalże w całości cmentarzu. Ich zdaniem resztki zachowanych nagrobków zostały przeniesione  w jedno miejsce, gdzie, dzięki inicjatywie Weisnera zrobiono wspólną mogiłę. Nie ma więc mowy o jakichś incydentach podczas budowy parkingu. 

Innego zdania jest Janusz Marcinkowski,  nauczyciel od ponad 40 lat mieszkający w Płużnicy, pasjonat lokalnej historii. Twierdzi, że nagrobki zostały zepchnięte ciężkim sprzętem w kąt posesji, na której zrobiono parking. - Jeszcze w latach 70. były tam przepiękne, grube, granitowe płyty nagrobne. Podejrzewam, że później rozkradli je okoliczni kamierniarze. Owszem, cmentarz był w znacznej części zniszczony, ale kilka nagrobków się ostało. Czy zrobienie z cmentarza parkingu jest zachowaniem, jakie przystaje chrześcijanom, niech każdy sobie na to pytanie odpowie wedle własnego sumienia - mówi Marcinkowski.

Karczewski stanowczo zaprzecza takim stwierdzeniom. Mówi, że nie doszło do profanacji cmentarza, bo w zasadzie on już nie istniał. Dopytuję Karczewskiego, czy to prawda, że mężczyzna, który podczas równania terenu pod parking obsługiwał spychacz, niedługo potem w tragicznych okolicznościach stracił nogę. - Każdy ma swoją świeczkę. Kiedy ona zgaśnie, tego nie wie nikt. Przecież nie ma reguły, że ktoś traci nogę. Miał pecha facet - dodaje.

O ile tragedia, która dotknęła mężczyznę równającego pod parking teren przynależący do kościoła jest prawdą, o tyle trudno zweryfikować historię o trzech mężczyznach, którzy w latach 60.  zdejmowali krzyż z nieistniejącej już wieży kościoła. Dwóch z nich miało zginąć w tragicznych okolicznościach. Przyczyną zgonów miał być piorun i utonięcie. Trzeci mężczyzna, który wydał dyspozycję zdjęcia krzyża, dożył dziewięćdziesiątki. - Pamiętam tego pana. Zmarł śmiercią naturalną, Dekady brakło mu do setki - mówi Karczewski.

Groźnemu wypadkowi uległ również sam Sławomir Weisner, gdy wracając z Warszawy jego samochód wpadł w poślizg na oblodzonej nawierzchni. Do dziś odczuwa skutki tego zdarzenia, przyznano mu trzecią grupę inwalidzką. Spędził kilka tygodni w szpitalu. Na oddziale ortopedycznym wpadł na pomysł zlecenia namalowania obrazu ze swoją  podobizną, który do dziś wisi w jego biurze w Kwidzyniu. Dzieło na pierwszy rzut oka robi wrażenie swoimi gabarytami , choć pewnie nie wszystkim może się podobać. - Andrzej Piaseczny odsłaniał ten obraz u nas w dyskotece. Piasek grał u nas z Mafią wielokrotnie - wspomina Weisner. Boże drogi, ile myśmy tam gościli gwiazd - mówi Weisner.

Kiedyś to było...

Ale do Wieldządza przyjeżdżały nie tylko gwiazdy polskiej muzyki pop czy disco-polo. W "Rink-Weisie" dwukrotnie gościła światowej sławy grupa Boney M. - Bywało u nas i po dwa tysiące ludzi jednego wieczora. W wakacje rozbijali namioty przy jeziorze i doskonale się bawili. Ale atrakcje mieliśmy dla wszystkich. Organizowaliśmy "święto młodych" - za dnia przewidzieliśmy atrakcje dla dzieci, a wieczorem dla pełnoletnich. Młodzi muszą się wyszaleć - twierdzi Mirosław Karczewski. Wtóruje mu Weisner - Żaden z artystów nam nie odmówił. Dla nich występ w dyskotece w kościele napędzał koniunkturę, bo to świetny chwyt marketingowy. Chodziło przede wszystkim o sensację - dodaje.

W każdy weekend niebo nad Wieldządzem płonęło za sprawą laserów, wskazujących imprezowiczom ich cel. "Rink-Weis" świeciło jak Las Vegas. Chętnych na zabawę w dyskotece było tak wielu, że Weisner podstawiał autobusy w Toruniu i Grudziądzu, które przywoziły ludzi. Część mieszkańców narzekała na hałas dobiegający z dyskoteki oraz na nieodpowiednie zachowanie uczestników sobotnich potańcówek. Weisner w ramach rekompensaty rozdawał mieszkańcom Wieldządza bilety wstępu na koncerty i zniżki do baru. 

Gdy pytam dziś tych, którzy nadal w Wieldządzu mieszkają i pamiętają "Rink-Weis", zgodnie mówią, że "przynajmniej coś we wsi się działo". - Sławek rozruszał tę naszą wieś. Tutaj żyło się od renty do renty, a kiedy powstał "Rink-Weis", to od soboty do soboty.  O ile tej renty starczyło. Kiedyś to było... - mówi mi kobieta od urodzenia mieszkająca w budynku, który kilkadziesiąt lat temu pełnił funkcję plebanii kościoła ewangelickiego w Wieldządzu.

Barman z koloratką

Pytam Weisnera, czy zmieniłby coś w swoim życiu, wraca do nocy, której miał wypadek. - Nie wsiadłbym do samochodu tej feralnej nocy. A jeśli już musiałbym do niego wsiąść, to jechałbym wolniej.  Tylko wiesz, to też w pewnym sensie dla osoby wierzącej, a ja za taką się uważam, jest doświadczenie duchowe. Bo po tym wypadku stałem się silniejszym człowiekiem. W takich sytuacjach jeszcze bardziej kłaniasz się panu Bogu. Właśnie wtedy, w tych trudnych momentach trzeba się przed nim pochylić. Ale jeśli pytasz, czy podjąłbym się uruchomienia dyskoteki w kościele, to zdecydowanie - tak. Naprawdę mam poczucie, że nic złego nie zrobiliśmy. Działy się tam różne rzeczy, miałem gorsze i lepsze pomysły, ale nigdy nie przegięliśmy. Namawiano mnie, żeby przebrać dziewczyny za zakonnice. Miały tańczyć kankana. Nigdy się na to nie zgodziłem, bo uznałem, że pewnych rzeczy robić nie warto. Barmanowi założono kiedyś koloratkę, ale powiedziałem mu, że ma się nie wygłupiać. A że przed wejściem do dyskoteki rozdawaliśmy prezerwatywy? To chyba dobrze, nie? - pyta Weisner.

Papież tak chciał

Dyskoteka "Rink-Weis" działa od 1993 r. do 2006. Po śmierci Jana Pawła II ogłoszono żałobę, lokale rozrywkowe czasowo wygasiły działalność. Dyskoteka Weisnera już się nie podniosła. - Przez trzy miesiące nie płaciłem czynszu Ringowi, bo nie zarabialiśmy. On któregoś dnia do mnie przyjechał i nakazał mi oddać klucze do dyskoteki. To był koniec. Dzięki papieżowi czy przez papieża, nie ma już dyskoteki "Rink-Weis". Dziękuję mu za to - mówi Weisner. Sławek nie ironizuje. Twierdzi, że sam nie potrafiłby powiedzieć "dość". Z zamknięciem dyskoteki, która przez ostatnie lata działalności sporo straciła na swojej popularności, nosił się z zamiarem mniej więcej od 2004 r. 

Twierdzi, że był już trochę zmęczony, może wypalony. - Chciałem czegoś spokojniejszego. Nie miałem już ochoty wyskakiwać na scenę i zabawiać gości dyskoteki. Uznałem, że pewien etap swojego życia muszę zamknąć. Mój papież mi w tym pomógł, za co jestem mu niezmiernie wdzięczny - dodaje. Weisner ma jednak żal do Pawła Ringa, że dał mu zaledwie trzy dni na zebranie pieniędzy na czynsz. - Zabolało. Nigdy tak się nie robi, jeśli ktoś jest stałym kontrahentem. Trzeba brać to pod uwagę. Nie można traktować go jak przeciętniaka. Może nie złote, ale srebrne jaka mu znosiłem. A teraz nie ma nic. Bo te klucze mi zabrał... - dodaje Weisner. Sławomir Weisner i Paweł Ring nigdy więcej ze sobą nie rozmawiali.

Trzecie życie kościoła

Dziesięć lat po zamknięciu dyskoteki, budynek wystawiono na sprzedaż. Nowy właściciel musiał zapłacić 220 tys. zł. Nieruchomość kupił mieszkaniec Torunia, który prosi o anonimowość. - Chcę przekształcić ten budynek w coś fajniejszego. Mam już wszystkie niezbędne zgody, w tym także konserwatora zabytków, więc pozostała jedynie kwestia pozyskania inwestora - mówi biznesmen z Torunia. Były kościół ewangelicki ma być częścią dużego centrum rozrywkowo-konferencyjnego w Wieldządzu. Sala kościoła wedle planów ma być przekształcona na salę koncertową. Wnętrze kościoła doprowadzono do stanu surowego, co oznacza, że z wystroju po dyskotece "Rink-Weis" nic już nie zostało. '

Obok kościoła powstaną dwa budynki, w tym sala konferencyjna wraz zapleczem gastronomicznym. Po drugiej stronie obiektu zaplanowano budowę hotelu.  - Nie obawiam się, żeby miejscowa ludność miała jakiś problem z nowym pomysłem na kościół. Ten budynek od dawna jest całkowicie pozbawiony cech sakralnych. Zresztą tamtejsi mieszkańcy są już chyba przyzwyczajeni do komercyjnego wykorzystania tej byłej świątyni. Odbyliśmy szereg konsultacji z mieszkańcami Wieldządza i urzędnikami. Chcemy aktywować to miejsce, by nie popadało w dalszą ruinę. Naszą inwestycję będziemy realizować z poszanowaniem tego miejsca, a nie tak, jak miało to miejsce w przypadku dyskoteki - dodaje  na koniec nowy właściciel kościoła.

Sławomir Weisner mieszka w Kwidzynie, gdzie prowadzi dom weselny.

Mirosław Karczewski nadal mieszka w Wieldządzu. Z okien jego domu widać były kościół ewangelicki.

Paweł Ring mieszka w Niemczech. Jego żona poinformowała mnie, że z uwagi na stan zdrowia, mąż nie może ze mną rozmawiać.

 Łukasz Piątek, Interia.pl

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kościół
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy