Jacek Jakubowski: Zamiast być pilotem został... pilotem

Jacek Jakubowski - marzenia o lataniu przekuł w... marzenia o lataniu, tyle że nie za sterami samolotu /archiwum prywatne
Reklama

- Już dawno doszedłem do wniosku, że niemożliwością jest, aby podczas jednego życia zobaczyć cały świat - powiedział mój rozmówca. Jacek Jakubowski w ciągu roku odwiedza więcej krajów, niż część z nas zdoła zobaczyć przez kilkadziesiąt lat. Pasja? Sposób na życie? A może jedno i drugie?

Jacka poznaję podczas wyjazdu prasowego do Korei Południowej. Jest jedyną osobą, która nie tylko doskonale wie, w którą linię metra jednego z największych miast świata należy wsiąść, aby dojechać do kolejnej atrakcji, ale także potrafi zapanować nad dziesiątką dość niesfornych dziennikarzy.

Zapytany o to, czy jesteśmy problematyczną grupą wycieczkowiczów odpowiada enigmatycznym sformułowaniem "widziałem znacznie gorsze rzeczy". Po tych słowach wiedziałem, że pilot naszej wycieczki ma sporo do opowiedzenia...

Michał Ostasz, Interia.pl: Ile krajów odwiedzasz w ciągu roku?

Reklama

Jacek Jakubowski: To zależy o różnych czynników, a między innymi od panującej mody. Bardzo często zdarza się, że lecę sześć lub siedem razy w to samo miejsce - na przykład do Stanów Zjednoczonych, Barcelony, na Bali lub na Maderę. Różna jest również długość wyjazdów. Do samego  USA leci się czasami na pięć dni, a bywa, że jestem tam ponad dwa tygodnie. Wszystko zależy od tego jak ułoży się kalendarz, ale średnio wychodzi na 15 - 20 krajów na rok.

A twój osobisty rekord?

- Nie prowadzę takich statystyk, ale myślę, że pewnie te wspomniane 20. Natomiast w ciągu jednego dnia zdarzyło mi się być w czterech różnych krajach, ale biorąc pod uwagę wielkość państw europejskich lub liczbę przesiadek na dolocie na bardzo egzotyczny kierunek nie jest to żadnym  wyczynem.

- Bardziej skrupulatny jestem jeśli chodzi o loty. Co roku wykonuję ich około stu. Każdy wbijam w aplikację. Pokazuje mi ona, że po wejściu na pokład samolotu spędzam w powietrzu średnio pięć i pół godziny. Łatwo policzyć, że to mniej-więcej 550 godzin rocznie. Dla porównania - roczny limit dla zawodowych załóg samolotów wynosi 900 godzin. Moim rekordem były 124 loty w ciągu 12 miesięcy. Lubię latać, interesuję się lotnictwem cywilnym, ale zdecydowanie preferuję loty poniżej czterech godzin. To idealna ilość czasu, żeby nadrobić zaległą lekturę lub obejrzeć nowość kinową.

Jak w ogóle trafiłeś do biznesu turystycznego? Jesteś pilotem z wykształcenia czy bardziej z zamiłowania?

- Bardzo dużo podróżowałem od najmłodszych lat, głównie na krajowych kierunkach, ale chociażby jako 11-latek miałem już za sobą podróż po Południowej Afryce. Początkowo planowałem zostać pilotem samolotów pasażerskich, jednak realna ocena własnych zdolności matematyczno-fizycznych kazała mi porzucić ten zamysł. (śmiech)

- Naturalnym było dla mnie, aby związać swoją przyszłość z branżą która daje możliwość poznawania świata. Lotnictwo cywilne odpadało, bo rola stewarda nigdy mnie nie kręciła. Skierowałem się więc w stronę turystyki. Jako pilot wycieczek pracuję od 2005 roku, czyli właściwie od pierwszego roku studiów. Próbowałem swych sił na różnych kierunkach, ale finalnie zostałem magistrem turystyki i rekreacji na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, więc de facto pracuję zgodnie ze swoim wykształceniem.

Z perspektywy turysty pilot wycieczki ma policzyć, czy wszyscy wsiedli do autokaru i opowiedzieć coś o mijanych widoczkach. Domyślam się, że jest to zaledwie czubek góry lodowej...

- Mniej-więcej tak to wygląda z perspektywy turysty. Jednocześnie ten sam turysta jest świadomy, że jeśli coś jest nie tak, to może ode mnie oczekiwać pomocy, przybiec do mnie ze skargą lub oczekiwać tłumaczenia, jeśli czegoś nie rozumie.

- I tutaj zaczynamy wchodzić w szczegóły. Niedawno zawód pilota został uwolniony i de facto obecnie każdy może pełnić taką rolę. Ustawa o usługach turystycznych mówi, że to pilot reprezentuje w trakcie wyjazdu organizatora wyjazdu, czuwa nad sprawną realizacją programu oraz jakością świadczonych usług. Ponadto zobowiązany jest do opieki nad turystami i udzielania podstawowej informacji krajoznawczej.

- Praktyka pokazuje, że na miejscu to pilot odpowiada za wszystko, bo jest jedynym reprezentantem biura podczas wyjazdu. Zajmujemy się przede wszystkim kwestiami logistycznymi, czyli nadzorem środków transportu, czasów przejazdu, kwestiami kwaterowania oraz warunków w hotelach i ogólnym organizowaniem się grupy. Bardzo często zajmujemy się tłumaczeniami lokalnych przewodników nie posługujących się językiem polskim, pomocą w przypadkach zdrowotnych oraz ciągłym udzielaniem informacji dotyczącym danego państwa, przepisów czy konkretnych atrakcji. Kiedy turyści już smacznie śpią nasza praca nadal trwa - organizujemy kolejne dni zwiedzania, kupujemy bilety, sprawdzamy poszczególne świadczenia i omawiamy logistykę z naszymi lokalnymi partnerami.

Dużo się zmieniło od twojego pierwszego wyjazdu z turystami?

- W tym roku wypada 13 rok pracy. Oczywiście na początku mojej pracy częstotliwość wyjazdów i ich kaliber był bardzo odmienny w stosunku do tego, czym zajmuję się dzisiaj. Zaczyna się od najprostszych wyjazdów - zazwyczaj są to tak zwane wahadła, czyli przewóz turystów na przykład do Hiszpanii i odbiór tych, którzy skończyli urlop.

- Są one mocno obciążające, gdyż w 72 godziny robi się trasę z Polski do Chorwacji lub rzeczonej Hiszpanii i z powrotem. Dobrym pierwszym krokiem jest też pilotaż wyjazdów szkolnych. Podobnie wyglądały moje początki. Uważam, że jest to dobra szkoła dla każdego pilota, aby sprawdzić samego siebie, czy faktycznie nadaje się do tej pracy.

- Niemniej, dość szybko wskoczyłem w segment wyjazdów firmowych (incentive tours), które niosą ze sobą duże budżety, ciekawe programy, niestandardowe atrakcje i wysoki standard usług. Wiele zmieniło się też w samej turystyce w stosunku do czasów, kiedy stawiałem w niej pierwsze kroki. Zmienił się poziom organizacji i środki transportu, budowane są nowe autostrady. Dla mnie różnica jest bardzo zauważalna. Kiedyś jechałem autokarem z Poznania do Berlina pięć godzin, teraz nieco ponad trzy. Nie muszę wstawać o piątej nad ranem, wystarczy nastawić budzik na 7:00.

- Wszelkie zdobycze technologiczne, w tym aplikacje i nawigacje bardzo ułatwią naszą pracę. Do tego w internecie nastąpił wysyp podróżniczych blogów i filmów na YouTube, które wzbogacają naszą wiedzę. Tę, mimo dużego doświadczenia, trzeba nieustannie aktualizować i poszerzać. Większość moich znajomych jest przekonanych, że jestem na ciągłych wakacjach. W praktyce jest to ciężka praca z odpowiedzialnością za bezpieczeństwo uczestników i realizację powierzonego przez biuro programu.

A co z Polakami na wyjazdach zagranicznych, o których często krążą legendy?

- Nastąpił duży przeskok mentalny. Oswoiliśmy się ze światem i możemy czuć się 100 procentach jego obywatelami i to bez żadnych kompleksów w stosunku do innych nacji. Ba! Nierzadko mam możliwość uczestnictwa w atrakcjach i wydarzeniach, których nieraz zazdroszczą nam przyglądający się z boku turyści z państw zachodnich.

Czyli już koniec z "polskim bydłem"?

- Nigdy bym tak tego nie nazwał, ale faktycznie dawniej zdarzały się nieprzyjemne sytuacje, za które trzeba było się wstydzić. Natomiast nie należy odnosić tego do wszystkich, był to niewielki procent podróżujących ze mną osób. Obecnie takie “ incydenty", głównie upojenie alkoholowe, zdarzają się sporadycznie i myślę, że ich częstotliwość występowania jest taka, jak zagraniczna średnia.

Trzeba walczyć ze stereotypami.

- Jak najbardziej należy walczyć ze stereotypami! Powtórzę - Polacy nie mają się czego wstydzić na tle turystów z innych państw.

A co myślisz o polskich strefach, które pojawiły się 2-3 lata temu w kilku popularnych zagranicznych kurortach?

- Polskie strefy traktuję jako odpowiedź branży na potrzeby, które pojawiły się na polskim rynku turystycznym. Z pozoru jest to bardzo kontrowersyjna sprawa, gdyż zaraz odzywa się cała rzesza ,,prawdziwych podróżników" i ,,niekomercyjnych odkrywców", którzy z miejsca wydają osąd na przysłowiowym Januszu i Grażynie.

- Z drugiej strony, trzeba spojrzeć na narodowości zachodnie, do których tak bardzo lubimy się porównywać. Robią dokładnie to samo! Niemcy latają na Majorkę do Arenal, gdzie mają niemieckie puby ze swoim piwem, chodzą na imprezy w bawarskich spodniach i jedzą currywursta. Podobne enklawy mają Brytyjczycy i Francuzi. Przecież nierzadko to my dostajemy rykoszetem racząc się na śniadanie fasolą i bekonem. Jeśli faktycznie pewna część Polaków nie ma potrzeby interakcji z lokalną społecznością i kulturą dlaczego ich do tego zmuszać? Oni potrzebują tego co znają i dobrej pogody. Mają czuć się bezpiecznie w stosunku do otoczenia, które ich otacza, a możliwe, że tego komfortu nie zaznali latając do multinarodowych hoteli bez znajomości języka, w którym nie rozumieli zarówno przygotowanych dla nich animacji, jak i pozycji w restauracyjnym menu. Staram się to rozumieć i nie oceniam.

- Osobiście uważam, że każdy wyjazd ubogaca nas o różne bodźce, które dostajemy w kontakcie z nową kulturą, językiem i kuchnią. Dla mnie jest to sens podróżowania i doświadczania świata. Natomiast ,,polskie strefy" za swoją misję nie stawiają celów poznawczych, tylko bardziej rozrywkowo-wypoczynkowe. Tak to pojmuję.

Co dla ciebie było największym "szokiem kulturowym" w czasie twoich wyjazdów?

- Trudne pytanie, coraz mniej rzeczy mnie w tej pracy szokuje (śmiech). Myślę, że największy szok zrobiła na mnie bieda indyjskich slumsów. Pomimo tego, że czytasz i przygotowujesz się do takiej wizyty, to mimo wszystko rzeczywistość cię przerasta. Widziałem wiele biedy na świecie. Widziałem slumsy Afryki i południowoamerykańskie favele, ale bieda której doświadczyłem w Indiach mnie naprawdę powaliła.

- Przez takie doświadczenie nabiera się dystansu do Polski, do świata, który znamy i w którym żyjemy. Zaczynasz rozumieć, jakim jesteś szczęściarzem. Wcześniej pewnie narzekałeś, że nie urodziłeś się w Szwajcarii albo Norwegii, głównie z ekonomicznych powodów, ale czymś takim kompletnie zmieniasz punkt widzenia. Zaczynasz doceniać bieżącą wodę w domu, brak malarii, brak trzęsień ziemi czy cyklonów, które regularnie pustoszą okolicę.

Podróże nie tylko kształcą, ale i zmieniają światopogląd.

- Dają perspektywę.

W Indiach byłeś służbowo czy prywatnie? Nie miałeś jakiegoś poczucia wstydu, że jeździmy oglądać takie miejsca w celach turystycznych, a potem wracamy do narzekania, że w samolocie, którym tam polecieliśmy było za ciasno, a hotel nie spełniał standardów?

- W Indiach pierwszy raz byłem prywatnie, potem wracałem tam kilkukrotnie służbowo. W dużej mierze to od nas - przewodników, pilotów - zależy forma w jakiej przedstawimy ten świat. Dlatego bardzo ważna jest wcześniejsza rozmowa z grupą, prośba o powagę i odpowiedni szacunek dla mieszkańców, nie afiszowanie się bogactwem i sprzętem.

Najgorsze co można robić to występować w pozycji doraźnego świętego Mikołaja który przyjedzie, sypnie cukierkami albo da dzieciom kilka dolarów. Poprzez różnego rodzaju programy CSR firmy i klienci z którymi pracują próbują długofalowo wspierać takie obszary poprzez budowę i doposażanie szkół, budowę studni oraz wodociągów.

Czyli wędka, nie ryba?

- Zdecydowanie tak, ale takie miejsca należy odwiedzać, żebyśmy nabrali perspektywy wobec naszego najbliższego otoczenia i zaczęli doceniać to, co mamy. Jednocześnie widok ludzkiej krzywdy uruchamia potrzebę pomocy. Pomocy, bez której życie w niektórych rejonach jest szalenie trudne.

W Indiach byłeś kilka razy. Widziałeś, że sytuacja się poprawia?

- Nie zauważyłem jeszcze radykalnej prawy. Indie są bardzo mocno rozwarstwionym społeczeństwem. Do tego dochodzi wciąż funkcjonująca kastowość. Myślę, że problem biedy będzie nierozwiązywalny jeszcze przez kolejne wieki. Poza tym liczby związane z tym krajem powalają. Mówimy o problemie dotyczącym dziesiątek, jeśli nie setek milionów ludzi.

Czego jeszcze nauczyło cię podróżowanie?

- Zdecydowanie pokory wobec świata, wobec losu. Przerabiałem wiele sytuacji związanych z transportem, pogodą, zawieruchami politycznymi, zdrowiem uczestników. Każdy następny raz jest inny. Inaczej podchodzę do pewnych spraw. Staram nie denerwować się bez faktycznego powodu, gdyż wiem, że często nie mam żadnego wpływu na zaistniałe okoliczności. Pozostaje tylko chłodna ocena sytuacji i próba znalezienia rozwiązania.

Miałeś jakąś kryzysową sytuację?

- Miałem ich wiele. Ze względu na ochronę prywatności moich klientów nie chciałbym się odwoływać do żadnych konkretnych sytuacji, ale zawodowe życie pilota wycieczek usiane jest sytuacjami krytycznymi. Są to zazwyczaj epizody związane ze zdrowiem i wypadkami uczestników. Sytuacje wymagające natychmiastowego działania. Odwołanie lotu czy overbooking w samolocie to chleb powszedni, więc nie wrzucałbym ich do tego samego worka.

- W moim przypadku najwięcej kryzysowych sytuacji trafiało mi się w pierwszych latach pracy. Cały czas intensywnie uczyłem się fachu, a jednoczenie byłem rzucany na głęboką wodę. Obecnie o wiele chłodniej oceniam i podchodzę do pewnych zdarzeń. Myślę, że jest to kwestia doświadczenia i wypracowania pewnych modeli radzenia sobie w takich momentach.

Nawet rąbka tajemnicy nie możesz zdradzić?

- Niestety nie... Z nami trochę jak z księżmi. To, co dzieje się na naszych wyjazdach zostaje z nami. Czy chciałbyś, abym opowiadał komuś o waszym karaoke? (śmiech)

Yyy... To może zmieńmy temat. Czy na twojej prywatnej mapie świata są jeszcze jakieś białe plamy?

- Jest ich wiele. Moim wielkim marzeniem jest Antarktyda. Niestety koszty wyjazdów powodują, że z reguły większość obieżyświatów zostawia ją jako wisienkę na torcie. Osobiście jestem wielkim sympatykiem rejonów polarnych i miałem okazje jeździć na Spitsbergen czy Grenlandię. Tym bardziej mam wyostrzony apetyt na ich antypody. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w przyszłym roku powinienem tam wylądować.

- Widziałem w zasadzie większość głównych miejsc gdzie koncentruje się ruch turystyczny, ale wciąż pozostaje mi do odwiedzenia wiele państw Afryki Centralnej i Wschodniej, kilka krajów Azji, wyspy Pacyfiku i pojedyncze z Ameryki Południowej. Już dawno doszedłem do wniosku, że niemożliwością jest, aby podczas jednego życia zobaczyć cały świat. Pomimo tego, że podróżuje przez większą część roku jest to po prostu niewykonalne. Tym bardziej, że są ogromne państwa typu Chiny, Stany Zjednoczone czy Rosja, w których bywałem niejednokrotnie, ale są na tyle duże, że można poświęcić całe życie tylko na odkrywanie ich potencjału.

Mówiłeś, że często wracasz kilka razy w to samo miejsce. Gdzie powroty są najprzyjemniejsze, a gdzie myślisz sobie "oby to był ostatni raz!"?

- Każdy z nas ma państwa, regiony do których wraca z większym sentymentem. Osobiście lubię wszelkie klimaty związane z Portugalią, Maderą i Azorami. Uwielbiam także Norwegię i Nową Zelandię. Czyli jak widać przyroda, przyroda i jeszcze raz przyroda. Zgiełk i tłok wielkich miast mam na co dzień, dlatego jeśli mam możliwość, to staram się wybierać regiony bardziej spokojne. Nie lubię państw w których powszechna jest korupcja. Trudno tam cokolwiek zaplanować i zrealizować, bo wszystko zależy od "widzimisie" i pazerności danego urzędnika.

Gdzie ten problem jest najbardziej widoczny?

- Takie niechlubne praktyki można cały czas zaobserwować w części państw byłego Związku Radzieckiego, pojedynczych państwach na Bałkanach i w Afryce.

Sądzisz, że kiedyś zmieni się tam mentalność?

- Myślę że w dłuższej perspektywie czasu na pewno. Tam też ludzie pragną normalności i przejrzystości życia publicznego. Do głosu dochodzą nowe pokolenia, świat powoli staje się globalną wioską. Wymiana myśli w dobie internetu, czy łatwość podróżowania i podpatrywania wzorców od zamożniejszych, mniej skorumpowanych państw niewątpliwie mają  wpływ na powolny proces tępienia korupcji i piętnowania tego procederu przez lokalne społeczności.

Czy czasami nie masz dość tego ciągłego podróżowania? Nawet nie chcę wiedzieć jak często nie ma cię w domu...

- To dosyć drażliwa kwestia. Jestem zdania, że większość moich koleżanek i kolegów po fachu zgodzi się ze mną, jeśli powiem, że ta praca uzależnia. Uwielbiam tę możliwość ciągłego przemieszczania się, zmieniania kultur i klimatów, to całe poznawanie świata. Niestety, jak łatwo się domyślić, przez ciągłą rozłąkę kuleje nasze życie rodzinne.

- Do minusów należy także zaliczyć zmęczenie związane z podróżami, nocnymi przelotami, czy zmianami strefy czasowej. Turysta po powrocie narzeka, że przydałby mu się urlop, aby odpocząć po wyjeździe. My następnego dnia będziemy realizowali kolejny wyjazd na przeciwległym krańcu świata.

Muszę o to zapytać - czy pilot wycieczek w ogóle jeździ na wakacje?

- Zdecydowanie jeździ! Głód poznawania świata jest dla mnie kołem napędowym. Dlatego jak najbardziej w czasie wolnym planuje swoje własne wyjazdy w miejsca, w których jeszcze nie byłem. Łączę przyjemne z pożytecznym, gdyż każdy wyjazd traktuję jako inwestycję w siebie. Możliwe, że niebawem dostanę zlecenie właśnie na ten kierunek.

- Oczywiście od czasu, kiedy to zostałem szczęśliwym tatą dwójki dzieci zmienił się charakter moich wyjazdów prywatnych. Natomiast ilość przygód utrzymujemy na podobnym poziomie. Po prostu zamiast spaceru po lodowcu spacerujemy po małpim gaju. (śmiech)

Jak wyglądają twoje przygotowania do świąt? Ile krajów odwiedzisz do czasu Bożego Narodzenia?

- Szczęśliwie dla mnie większość ciężaru przygotowań do świąt wzięła na siebie moja żona. Ja zobowiązałem się do zapewnienia choinki i zakupu prezentów przez internet. Teraz jesteśmy w Korei Południowej, zaraz będę w Niemczech. Po powrocie zza zachodniej granicy wylatuje na Mauritius, skąd wrócę do Polski tuż przed Bożym Narodzeniem. Poświętuję chwilę z rodziną, a już 28 grudnia wybieram z grupą sylwestrowiczów na północne krańce Norwegii świętować Nowy Rok w igloo.

Rozmawiał Michał Ostasz

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy