Easy rider w spódnicy

Zamieniła spokojną pracę w korporacji na motocyklowe siodełko. W podróże w poszukiwaniu innych kultur wyjeżdża sama. Jak mówi, motocyklowe wojaże są taką częścią życia, którą zostawia tylko dla siebie.

Anna Jackowska skończyła psychologię. Pracę w korporacji zamieniła na samotne wyprawy motocyklem. Pokonała motocyklem w pojedynkę Maroko (11 tys. km w dwa miesiące), Syrię i Jordanię (10 tys. km w 4 tygodnie), Bałkany (9 tys. km w 72 dni), za tę wyprawę dostała nagrodę Travelera w kategorii ,,Podróż Roku 2010".

Anja Laszuk: Co spowodowało, że zamieniłaś ciepły stołek w korporacji na samotne podróże motocyklem?

Anna Jackowska: Odezwała się we mnie potrzeba samodecydowania, przestrzeni, wolności, pewnego rodzaju niezależności, ale przede wszystkim chęć realizowania pasji. Praca w korporacji była ciekawym doświadczeniem, ważnym i potrzebnym w tamtym czasie, nie mniej to trochę obok moich zainteresowań.

Reklama

- To typowa ścieżka kariery wielu osób, które prosto po studiach wybierają pracę na etat. Wówczas podobało mi się to, wiele się nauczyłam. Prowadziłam szkolenia związane ze sprzedażą, ale po jakimś czasie okazało się, że to zagadnienia trochę nie z mojej bajki. Chcę podkreślić, że model korporacyjny nie jest zły, ale nie dla mnie.

Co było kluczowym wydarzeniem?

- Decyzja przychodziła stopniowo. Jestem osobą odpowiedzialną i staram się zawsze rozważyć wszystkie za i przeciw. Z racji tego, że mieszkam w Gdyni, najpierw był pomysł podróży po różnych portach, potem stwierdziłam, że skoro objeżdżam większość przystani europejskich, to czemu nie pojechać do Maroka i nie doświadczyć trochę Orientu?

Słusznie. Czego nauczyła cię podróż marokańska?

- Tego, jak jeszcze niewiele wiem i jak ważne jest wyjście poza obręb swojego tyglu kulturowego. A trzeba przyznać, że miałam przygotowanie teoretyczne na temat zwyczajów muzułmańskich, wyniesione jeszcze ze studiów. Ludzie byli przyjaźni, aczkolwiek przeżyłam szok obyczajowy.

- Szczególnie na początku nie radziłam sobie z ich narzucającym się stylem bycia i jednocześnie moim brakiem asertywności. Za piękne korale - unikaty przepłaciłam prawie trzykrotnie, jak się później okazało, kiedy znalazłam je w polskiej galerii. Do Syrii jechałam już z nastawieniem, że akceptuję to, co się dzieje. Na forach przestrzegano, że czeka mnie tam wiele złego, a czekało wiele dobrego. Sklepikarze porzucali swoje kramy, żeby na motorynkach wskazać mi drogę.

Ostatnie protesty zwróciły oczy świata na sytuację w Syrii. Czy odczuwa się dyktaturę al-Assadów z perspektywy turysty?

- Nie chciałabym tej wyprawy rozpatrywać w kategoriach politycznych. Jako osoba z zewnątrz czułam zupełny spokój. Tam toczy się normalne życie rodzinne, towarzyskie. Niektóre kobiety chodzą w tradycyjnych strojach, inne wybierają bikini na plaże, a część ubiera się wyzywająco w drodze na wieczorną kawę. Mają możliwość podjęcia decyzji.

Eskapada bałkańska została nagrodzona Travelerem za "Podróż Roku 2010"...

- Dzięki niej przekonałam się, że mój organizm jest zdecydowanie bardziej wytrzymały niż mi się wydaje. Przekroczyłam swoje własne granice. Podróż przedłużyła się o niemal trzy tygodnie. Była późna jesień. Komputer motocykla wskazywał możliwość oblodzenia na drodze. To była walka z ciałem i psychiką, aby nie poddać się niskim temperaturom. W górach spadały nawet do trzech stopni słupka rtęci. Na dodatek jechałam w letnim kombinezonie, w którym pokonywałam Syrię i Jordanię przy 30-stopniowym skwarze.

To szybka droga do hipotermii. Jak walczyłaś z wychłodzonym organizmem? Dietą?

- Gorącymi herbatami ze sporą ilością cukru, miodu i tego, co było pod ręką. W takich sytuacjach doskonale sprawdza się imbir z miodem, zalany gorącą wodą. Miejscowi niejednokrotnie proponowali mi na rozgrzanie rakiję. Jeżeli chodzi o jedzenie, nie zabieram w podróż zupek chińskich, ani poczciwego, harcerskiego paprykarza. W końcu lokalna kuchnia dodaje kolorytu podróży.

- Bazuję tylko i wyłącznie na tym, co kraj ma do zaoferowania. uwielbiam dania proste i lekkie. Bałkany są pełne warzyw, szczególnie jesienią. Podczas mojej wizyty królowała na bazarach czerwona, soczysta papryka. Nigdy nie zapomnę jej słodkiego smaku prosto z grilla, czyli kawałka blachy rozłożonej na kamieniach.

Świadomie wybierasz kuchnię uliczną, żeby mocno zanurzyć się w kulturze?

- Zdecydowanie tak. Kuchnię arabską cechuje ogromna różnorodność, dużo wpływów śródziemnomorskich: oliwki, sery, mnóstwo warzyw. Bardzo lubię popularną zarówno w Syrii i Jordanii, jak i Maroku surówkę tabouleh, przyrządzoną z zielonej pietruszki, pokrojonej świeżej mięty, pomidorów i cebuli, skropionej cytrynką. Na ulicach królują mięsne szawarmy i wegetariańskie falafele. Na Bałkanach i Bliskim Wschodzie rozchwytywany jest burek - ciasto francuskie, wypełnione serem lub mielonym mięsem.

Jak kondycyjnie przygotowujesz się do swoich wojaży?

- Staram się ćwiczyć regularnie przez cały rok. Wiele zależy od sezonu i tego, na co mam akurat ochotę. Wsłuchuję się w potrzeby swojego ciała. Nie chcę działać wbrew jego potrzebom. W końcu to mój wewnętrzny motor. Głównie wzmacniam poszczególne partie mięśni: kręgosłupa, rąk i nóg, żeby w razie czego móc podnieść ponad dwustukilogramową maszynę.

Nigdy nie kusiło cię, żeby zabrać kogoś bliskiego ze sobą?

- Te wypady z założenia są "solo". Realizuję program "Jedna kobieta, jeden motocykl, wiele kultur" i póki co, nie przewiduję współtowarzyszy. W niektóre podóże wyjeżdżam w towarzystwie, co też mi odpowiada. Nie jestem samotnikiem i lubię dzielić się z drugą osobą tym, co odczuwam w podróży. Natomiast motocyklowe wojaże są taką częścią mojego życia, którą zostawiam tylko dla siebie.

Anja Laszuk

Żyj zdrowo i aktywnie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy