Duży w "maluchu": Tomasz Knapik
Tomasz Knapik to jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich głosów. Kultowy lektor dał się namówić na przejażdżkę białym "maluchem" Filipa Nowobilskiego. Szczerze wyznania gwarantowane!
Filip Nowobilski: Gdyby ktoś nam teraz zajechał drogę w sposób bezpardonowy, to wiedziałby pan, co mu odpowiedzieć? Zdarzają się panu takie sytuacje?
Tomasz Knapik: - Zdarzają, ale staram się nie uzewnętrzniać za kółkiem.
Ja bym podziękował za wiązankę wypowiedzianą pańskim głosem...
- A ja jestem raczej spokojny, ale mam znajomych, którzy dostają szału i za kierownicą zamieniają się bestie. Ja traktuję innych z pobłażliwością. Po co mam dostawać wrzodów na żołądku... Nie jestem jednak święty...
Czy w jakiś szczególny sposób dba pan o swój głos?
- Nie. I chyba dlatego jest w porządku. Jest lekko "schrypnięty", co jest zasługą lat palenia papierosów...
Gdyby przestał pan palić, to mówiłby pan inaczej?
- Nie wiem i wolę nie próbować.
Znalazłem pański cytat: "Mógłbym przeczytać pornosa, ale filmu politycznego nie tykam"... Czy to nadal aktualne?
- Uściślijmy jedno: lektor, podobnie jak aktor, nie czyta tego, co uważa, tylko to, co podsuną mu pod nos. Raz gra się Matkę Teresę, a raz Hitlera. Wielu ludzi tego nie rozumie i myśli, że jak przeczytam spot wyborczy dla SLD, to jestem poplecznikiem tej partii i zacznie wyzywać mnie od komuchów. Dzisiaj czytam dla nich, jutro mogą zadzwonić z PiS-u i dla wielu będę moherowym beretem...
Jakiej partii by pan odmówił?
- Wszystkim odmawiam i unikam tego jak ognia. Raz, w zamierzchłych czasach, zrobiłem coś takiego w ramach obowiązku służbowego i potem słyszałem, że promuję jakieś pismo wojujące z Żydami i Murzynami.
Czy polityka pana obrzydza?
- Pewnie, że tak. Nawet nie śledzę kampanii wyborczej, bo wszyscy wiemy, jak to się skończy.
A jak się skończy?
- Tak, że wygra Komorowski. Obojętne mi, czy będzie to w pierwszej, czy drugiej turze. A to, czy Ogórek dostanie 3,5 czy 4 procent to żadna różnica.
Jak pan myśli, dlaczego ludzie wierzą, że jakaś partia zmieni ich życie zamiast samemu wziąć się do roboty?
- A tego niestety nie wiem... Mówi się natomiast, że jest coś takiego jak zbiorowa głupota, nie mylić ze zbiorową mądrością, której nie ma. Ludzie w swojej masie są na ogół durni, co może śmieszyć i bawić.
Czy był jakiś film, którego nie mógł pan przeczytać, bo zupełnie się pan z nim nie utożsamiał?
- Nie, raczej niektóre mnie śmieszyły niż odrzucały. Nawet pornosy, wszystko jest dla ludzi. Zwłaszcza, że takie filmy zrobiły w swoim czasie dużo dobrego.
W jakim sensie?
- Dzięki nim wykształcili się kochankowie, a to dlatego, że były one czymś zupełnie innym niż dawne "świerszczyki". W pewien sposób pokazały one społeczeństwu, że pewne rzeczy są po prostu akceptowalne. Pamiętajmy przy tym, że dialogi w pornosach nie są najważniejsze, więc lektor zbytnio się przy nich nie męczył...
Wspominał pan kiedyś o tym, że osoby, które nie mają głosu, muszą nad nim pracować...
- Tak. Profesor Aleksander Bardini w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie zwykł mawiać, że jeśli nie masz głosu, to nie wolno ci robić nic na "p" - ani pić, ani palić, a o panienkach już nawet nie wspomnę. Ale jeśli go masz to, możesz pić, palić i p....... ile wlezie, i nic ci nie zaszkodzi.
I pan się stosuje do tej zasady w stu procentach?
- No... może w trzydziestu. Ja głównie palę. W sumie piję też "po polsku", czyli nie drinki, tylko mocne trunki - czystą wódkę pod zimną zakąskę. Z pewnością nie jest to dla gardła najlepsze. W ogóle będąc w Rosji nauczyłem się pić spirytus. Co najlepsze, było to na stypendium doktoranckim. Kurczę, niektórzy są erotomanami gawędziarzami, a ja jestem alkoholikiem teoretykiem...
- U mnie napicie się wódki jest sporym problemem logistycznym, bo prawie całe dnie spędzam w samochodzie. A jak już się napiję, to trzeba zamawiać taksówkę lub załatwiać inny transport.
- Z tym wiąże się też inna anegdota, do której chyba nie powinienem się przyznawać. Mianowicie dostałem prawo jazdy nielegalnie. W moich czasach ten dokument można było wyrobić w wieku 16 lat. Ja jestem z września, ale prawko dostałem w marcu. Instruktor powiedział mi, że urzędasy i tak się nie dopatrzą, a jak coś, to po prostu doczekam do września. Na szczęście się niczego nie dopatrzyli. I tak mam na pieczątce, że kierowcą jestem od marca 1957 roku.
Ma pan jeszcze jakąś podobną historię w zanadrzu?
- Tak, miałem w swoim życiu sporo wypadków, ale nigdy nie były one z mojej winy. Nikt nigdy nie potrącał pieniędzy z mojego ubezpieczenia.
Pan w tej kamizelce pojawia się wszędzie. O co chodzi?
- Jestem wygodny i czuję się trochę wynalazcą tej kamizelki. Nikt poza mną i jeszcze jednym redaktorem z radia w takich nie chodził. Tutaj do każdej kieszeni można coś schować - okulary, kapownik, chusteczkę, komórkę...
Sprzęt na ryby?
- Nie, w to już się nie bawię, chociaż będąc na Kubie złowiłem rekina.
Ale takiego małego?
- Nie, ze 20 kilo miał! A wracając do kamizelki - jak tylko mogę, to ją noszę. To jest mój strój roboczy, a ja jestem ciągle w pracy. Jedynie na wesela i pogrzeby nie wkładam jej na siebie.
Czy praca jest dla pana sensem życia?
- Chyba tak. Kiedy choruję i nie mogę wykonywać zawodu, to jestem strasznie nieszczęśliwy. Nie lubię nic nie robić.
A co pan robi, kiedy pan nic nie robi?
- Lubię majsterkować. Zawsze coś sobie wynajdę.
A czy sąsiedzi szybko zorientowali się, że mieszkają obok pana?
- I tak, i nie. Kiedyś moja znajoma pracująca w urzędzie skarbowym powiedziała mi, że przyszedł na mnie donos. Jeden z sąsiadów napisał, żeby sprawdzić "tego Knapika", bo "ma taką chałupę zbudowaną, że głowa mała - na pewno złodziej". Dodał do tego, że mam "ręce złodzieja, na których nie widać śladów pracy". Szkoda, że nie wiedział, że zarabiam gardłem...