Duży w Maluchu: Łukasz Jakóbiak

Filip Nowobilski dał poprowadzić swojego białego Malucha innemu słynnemu twórcy internetowego wideo. Zobaczcie jak za kierownicą Fiata 126p wypadł Łukasz Jakóbiak, autor "20 m2 Łukasza"

Filip Nowobilski: Masz doświadczenie w prowadzeniu Malucha?

Łukasz Jakóbiak: Zerowe. Co ja mam wcisnąć żeby go odpalić?

[Po chwili]

Ale mi się podoba!

Powiedziałeś mi, że sam dostałeś chyba z 17 propozycji współpracy z telewizją. Rozumiem, że żadna z nich nie była na tyle interesująca, aby konkurować z kontraktami reklamowymi, które oferuje YouTube?

- 17? Na pewno było ich sporo, ale nie wiem czy aż tyle. Ja za wszystkie te propozycje dziękuję i je bardzo doceniam. Nie zapominajmy o tym, że swój program zacząłem robić po to, aby zobaczyły mnie telewizje. Jednak z żadnej oferty nie skorzystałem, gdyż Internet jest dla mnie po prostu ciekawszy. Jak to ktoś powiedział "telewizja to krok wstecz, a internet to krok naprzód". W sieci mogę być panem swojego losu i to mi odpowiada.

Ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie wszystkie te fantastyczne współprace i pomysły wynikające z twojego programu "20 m2 Łukasza"...

- Olbrzymim plusem jest to, że mamy możliwość robienia różnych niestandardowych akcji. Taka jest nasza praca.

Usłyszałem, że skończyły się czasy, kiedy to zarabiało się będąc w telewizji. Teraz pieniądze są na YouTube, to tam robi się kapitał i rozwija. Powiedziała to kobieta, którą ty też dobrze znasz...

- W telewizji na pewno się zarabia, ale plus internetu jest taki, że medialne osoby mają zasięg. Snapchat, Instagram, Facebook. Tego wielu osobom z telewizji brakuje.

Ale nie da się we wiarygodny sposób zmierzyć popularności. Weźmy dla przykładu Michała Figurskiego. On nie ma swojego fanpejdża, a w telewizji działa od kiedy pamiętam. Ciężko jest wycenić jego wizerunek. W przypadku YouTube'a czy Facebooka jest to w jakiś sposób łatwiejsze.

- Ale nie wycenia się tylko zasięgu, ale właśnie wizerunek. Co sobą reprezentuje, do kogo dociera. Taki komunikat dociera dalej niż przekaz telewizyjny. Pamiętajmy, że lokując taką osobę w takim programie jak mój czy twój, to wiążemy go również z nami, z naszym wizerunkiem. W telewizji... no nie jest to takie proste.

Reklama

Czujesz się takim "pomostowym" między telewizją a serwisem YouTube? Chyba najczęściej z internetowych twórców w tym telewizorku bywasz i chyba ci to schlebia...

- Kiedyś powstały nieprawdziwe informacje na mój temat. Kiedy rozmawiałem o tym z moim przyjacielem powiedział on do mnie: Łukasz, to jest bagaż bycia w mediach. Decydując się na pracę w mediach trzeba zaakceptować to, że takie rzeczy będą się przydarzały. Okazuje się jednak, że takie momenty robią nam dużo lepiej niż sukcesy. Dużo się dzięki nim uczymy. Dlatego w moim programie powtarzam, że powinniśmy sobie życzyć tych złych momentów, bo one nas niesamowicie kształtują.

A czy twój sukces w pewien sposób nie zbudował na nowo Łukasza Jakóbiaka? To wszystko na pewno wpłynęło na to, jakim człowiekiem teraz jesteś. I co na to wszystko twoi znajomi?

- Dzięki Bogu ich nie wymieniłem, a oni mnie. Program mnie nie zmienił. Ja dzięki niemu wreszcie zacząłem być taki jak chce. Być sobą. Nie było to zaplanowane.

A wcześniej przebijałeś się przez kompleksy?

- Pewnie, że się przebijałem. Jednak wszystkie te pochwały, publikacje, nagrody pozwoliły mi je zwyciężyć. Pomogły mi w jakimś stopniu.

Ale nie można chyba budować na nich poczucia własnej wartości?

- Można sobie zrobić wielkie kuku opierając się tylko na tym. Ja mam je chyba nadal zaburzone. Wychowałem się w rodzinie, w której sukces przyjmowano z ogromną pokorą. Ja chyba chciałbym, aby od tego sukcesu trochę mi odp*********. Nie wiem czemu, ale chciałbym tego.

Nie dociera do mnie wiele rzeczy, które wokół mnie się wydarzyło. Jestem do tej pory jedynym twórcą internetowym, którego odwiedził prezydent.

Wokół tego wywiadu było sporo kontrowersji, dużo osób potraktowało cię z góry...

- Umówmy się - prezydent odwiedził kogoś po raz pierwszy w Internecie. To musiało być według ludzi podszyte grubymi nićmi.

Kilka osób z branży sugerowało, że skusiłeś się na ofertę PR-ową. Zgłosił się do ciebie sztab prezydenta, słono zapłacił za wywiad...

- O prezydenta walczyłem dwa lata. Wyobraź sobie, że dostajesz propozycję, iż prezydent zasiądzie w tym Maluchu w czasie trwania wyborów prezydenckich. Czy w ogóle się nad tym zastanawiasz?

Odpowiedziałbym, że nie. Założyłem sobie, że żadnego polityka po Januszu Korwinie-Mikke już w tym Maluchu nie chcę.


- Bo...

Zbyt duża fala hejtu.

- I ja mam ci uwierzyć, że gdyby odezwała się do ciebie kancelaria prezydenta, to byś go nie wziął? No błagam cię!

Obiecuję, że żadnego polityka do samochodu już nie wezmę. Wróćmy jednak do tematu. Jesteś szczęśliwym człowiekiem?

- Tak.

Dzięki Internetowi, czy dzięki podejściu do życia?

- Moje podejście do życia zostało w pewnym stopniu ukształtowane przez to, co robię. Moja walka o program, o gości o współprace nauczyły mnie życia. Późno, bo mam już 32 lata. W wieku 25 lat wyjechałem do Anglii pracować na kuchni. Byłem tak zwanym glass collectorem, czyli zbierałem szklanki w klubie. Zadzwoniła do mnie znajoma z tą propozycją. Odpowiedziałem jej, że ja nawet nie znam angielskiego. Ona odpowiedziała, że ważne jest, abym wiedział, że ash to popiół, tray to taca, a ashtray popielniczka. Założyłem czarne spodnie i koszulkę, które pożyczyłem od znajomych, z którymi mieszkałem. Bardzo się bałem. Ale w Cafe Royale, bo tak się ten klub nazywał, przepracowałem pół roku. I dolatywałem do Polski na studia. Jeśli ktoś jest zagubiony, to niech poleci za granicę do pracy. Taki wyjazd uczy życia, nie tylko angielskiego.

Był w twoim życiu taki moment, że siadłeś z kartką oraz ołówkiem i postanowiłeś: będę takim facetem, tyle będę zarabiał, tak będę pracował, tak mówił, tak ubierał?

- Nie, ja byłem takim facetem, który brał kartkę i długopis i wypisywał wszystkie swoje wady. ale to było dawno, dawno temu. Tak bardzo siebie nie akceptowałem. Analizowałem całe swoje ciało od góry do dołu i co mi się w nim nie podoba. Teraz piszę natomiast pamiętnik przyszłości, czyli o swoich marzeniach, ale w taki sposób, jakby one już zostały zrealizowane. Na przykład o tym, że wziąłem udział w talkshow Ellen DeGeneres (prowadząca The Ellen DeGeneres Show - dop. red.). Ludzki mózg jest tak stworzony, że jak ma cel, to podświadomie do niego dąży.

Schlebia ci to, że wszystkie te sławne osoby przewinęły się przez twoje 20 m2, w których już bywasz coraz rzadziej?

- Przecież ja tam cały czas mieszkam. Jak przestanę, to o tym poinformuję. Nie wyobrażam sobie oszukiwać. Jak ktoś pisze, że coś nie jest prawdą, to mam odruch ataku. Żyję w świecie, w którym szczerość jest dla mnie nieprawdopodobnie ważna. Nie tylko w stosunku do siebie, ale także wobec współpracowników. Kłamstwo jest dla mnie niedopuszczalne. Sam bym sobie na to nie pozwolił. Nie mogę też pewnych rzeczy ukrywać. Mam za dużo do stracenia. Jeżeli się przeprowadzę, to powiem, że faktycznie się przeprowadzam.

Masz w tej chwili przed sobą bardziej realne cele, takie osobiste?

- Podobno człowiek co 10 lat powinien zburzyć swoje wartości i zbudować je na nowo. Ja chyba jestem na takim etapie. Ale moje dawne wartości nie są złe, po prostu człowiek się zmienia. Niedawno miałem 32 urodziny, sporo zmian w życiu, dużo emocji. Jestem na etapie, że potrzebuję zmian. Zarówno w życiu osobistym, jak i zawodowym. Zaczynam inaczej podchodzić do życia i do ludzi. Do nich mam teraz bardziej emocjonalny stosunek. Ponad rok temu obudziłem się i powiedziałem do siebie "K****, nie jest mi dobrze". Wydawałoby się, że mam wszystko. Życie prywatne poukładane, życie zawodowe podobnie, ale czegoś mi brakowało. Ja już byłem zgodny ze sobą, ale nie miałem ani celu, ani marzenia. Ktoś kiedyś powiedział, że osiągnięcie celu jest czasami największą tragedią. Bo budzisz się i już to masz...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama