Duży w "maluchu": Leszek Kuzaj

Tym razem za kierownicą białego "malucha" Filipa Nowobilskiego zasiadł prawdziwy mistrz kierownicy - Leszek Kuzaj. Czterokrotny zwycięzca Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Polski w szczerej rozmowie opowiedział o swoim życiu i o tym, co sądzi o kumplach celebrytach.

Filip Nowobilski: Kiedy ostatni jeździłeś "maluchem"?

Leszek Kuzaj: - Oj dawno... Chociaż w sumie parę lat temu jechałem pokazowo w Fiacie 126p podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i całkiem nieźle się przy tym bawiłem.

Prowadzisz swój biznes. Jaka cecha, którą nabyłeś podczas twojej sportowej kariery, pomaga ci w interesach?

- Sport motorowy jest sportem zespołowym. Wszystko to, co możesz osiągnąć, jest uzależnione od twojego teamu. W biznesie jest bardzo podobnie. Sam niewiele zdziałasz, dlatego lubię pracować z małą, ale doświadczoną grupą ludzi. Mamy trochę szalonych pomysłów.

Reklama

No to zdradź chociaż jeden... Czy jest to coś niezwiązanego z motoryzacją?

- Moje życie trochę się zmieniło odkąd porzuciłem wyścigi. W tym kraju zdobyłem wszystko. To, czy zdobędę jedno mistrzostwo więcej, czy jedno mniej nie robiło na mnie żadnego wrażenia. Uważam, że zawodowe jeżdżenie w tym kraju nie ma sensu. Udawanie, że pojadę na Dakar i tam coś osiągnę? Wiem, że gryzłbym piasek. Wolałbym się nim udławić niż wrócić bez sukcesu na koncie. Inna sprawa, że gromadzenie budżetu na takie przedsięwzięcie zaczęło mnie strasznie męczyć.

Sprzedasz u siebie jedno auto i możesz zostać swoim sponsorem...

- Aż tak nie jest. Nie pracujemy na zbyt wysokich marżach. Każdy taki start kosztuje masę pieniędzy. Przez osiemnaście lat robiłem to, co kochałem. I zarobiłem przy tym kosmiczną kasę. Jeździłem szukając tego, co naprawdę da mi satysfakcję. Obudziłem się wtedy, kiedy mój zespół się rozleciał. Durny menedżer miał inną wizję i miał gdzieś nasze plany i koszty, które ponieśliśmy. Zacząłem w życiu szukać wartości. Tych największych. Rodziny, bliskich osób, czasu dla swoich dzieci.

Zagubiłeś się w tym, co robiłeś?

- Nie, ale sport wyczynowy wymaga od ciebie ogromnego poświęcenia. Ja jestem tak nauczony, że jak coś robię, to koncentruje się na jednym wybranym celu. Robię jedną rzecz od początku do końca dobrze, a nie tysiąc naraz.

Rodzina poszła w odstawkę?

- Tak. Często nie było mnie po ponad dwieście dni w roku w domu. Nie byłem w stanie dopilnować wszystkiego. Nie lubię oszukiwać samego siebie. Lubię natomiast, kiedy mogę stanąć przed lustrem i pluć na swoje odbicie.

Rozumiem. Masz teraz szczęśliwą rodzinę, na stan portfela nie narzekasz i do tego masz świetne samochody. Czy jesteś człowiekiem spełnionym?

- Obecnie tak. Zaskoczę wszystkich - mam cudowną żonę! Biorąc ślub słyszałem od kumpli: "co ty w ogóle robisz?"... Przez te wszystkie lata to właśnie ona zapewniała mi atmosferę spokoju. To dzięki niej mam tyle energii, co w najlepszych latach.

- Trafiałem na różne kobiety w swoim życiu. Jedne mądrzejsze, czasami te głupsze...

Nazwisko przyciągało...

- No, nie ukrywam, że pomagało. Ale nadmiar tylko przeszkadza. Brakuje tego spokoju i radości. Kiedy masz kogoś, kto tę lukę wypełnia, to wtedy koncentrujesz energię na inne rzeczy. Ja znalazłem ją w rodzinie. Moja firma jest rodzinna. Dzieci pomagają mi w interesie. Starsza córka zarządza niektórymi sprawami i odciąża mnie. Dzięki temu złapaliśmy ze sobą kontakt, którego przez lata nie mieliśmy. W tej chwili potrzebuję tego czasu - na tworzenie, na rozwijanie, na pasje. To wszystko mi wychodzi.

Wielu twoich kolegów po zakończeniu kariery sportowej angażuje się w jakąś działalność celebrycką. Skaczą do wody, tańczą, pokazują się w telewizji. Ciebie na ściankę chyba nigdy nie ciągnęło?

- Nigdy. Powiem szczerze - zawsze miałem to w d.... Nie lubię rozmieniać się na drobne. Dostałem chyba z pięć czy sześć propozycji, abym wziął udział w "Tańcu z gwiazdami". I to takich za ciężkie pieniądze. Jestem kierowcą rajdowym, a nie tancerzem. Dodatkowo nie lubię być celebrytą. Nienawidzę tego słowa.

- Nie będę robił z siebie idioty przed kamerą tylko po to, żeby się w niej pokazać. Nienawidzę opowiadać rzeczy, które nie są prawdą, i nie będę tego robił jak niektórzy moi koledzy z branży.

Ale mógłbyś w tym środowisku znaleźć sporo ludzi, którzy chcieliby kupić twoje samochody...

- I tak ich znajdę. Po prostu nie lubię tej otoczki fałszu i obłudy. Ja daję ludziom prawdę. Nie chcę być zakłamany i opowiadać o tym, co nieprawdziwe. Jeśli przekroczę prędkość, to mam to w d.... Albo mnie złapią i zapłacę mandat, albo mnie nie złapią. Nie będę jednak ściemniał, że nie jechałem 200 kilometrów na godzinę.

Co sądzisz o kolegach, którzy udzielają się w różnego rodzaju telewizyjnych show? Współczujesz im trochę?

- Jeśli ktoś wybrał takie życie, ale w rzeczywistości jest inną osobą, to cóż... Jest to jego wybór. Może robić, co chce. Niektórzy w ten sposób zaszli bardzo wysoko. Ja jednak nie chcę się okłamywać. Jestem szczęśliwy, jak spędzam czas ze swoimi bliski, a nie na planie programu, gdzie dostaniesz za to pięć lub dziesięć tysięcy.

Jakie są stawki za uczestnictwo w takich programach?

- Od kilkuset złotych, po parę tysięcy. Czasami w ogóle nie płacą. W "Tańcu z gwiazdami" w czasach największej popularności tego formatu producent płacił nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych za jeden odcinek. Też miałem to w d.... Jestem facetem od samochodów i nie będę kucharzem gotującym jajecznicę przed kamerą czy gościem skaczącym do wody.

Czy w swojej karierze otarłeś się o śmierć?

- No tak, z siedem razy to na pewno. Wiem, jak to jest spojrzeć śmierci w oczy. Byłem też świadkiem śmierci. Był to sprawdzian dla mojej psychiki.

Czy po którymś z wypadków przewartościowało się twoje życie?

- Tak. Po takim, w którym ucierpieli kibice. Trudno jest podnieść się po tym, jak ktoś odniósł krzywdę po twoim wypadnięciu z trasy. Zginął kibic, którego sam znałem. Jeździł na zawody od lat, aby mnie oglądać. Wobec tego nie można pozostać obojętnym.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy