Duży w Maluchu: Krzysztof Hołowczyc

Krzysztof Hołowczyc - chyba najbardziej znany polski kierowca rajdowy - zasiadł za kierownicą prawdziwego cacka. Mowa oczywiście o... białym Maluchu. Podczas przejażdżki nie mogło zabraknąć szczerych wyznań!

Filip Nowobilski: Mam do ciebie kilka pytań od widzów. Jeden z nich poprosił, abyś opowiedział więcej o "dzwon" po blokiem twoich teściów, którego zaliczyłeś właśnie Maluchem.

Krzysztof Hołowczyc: O kurczę. Też mieliśmy białego Malucha. Był to cudowny moment, kiedy mogliśmy nabyć drugi samochód w rodzinie. Wracaliśmy od rodziców. Żona powiedziała, że jestem rajdowcem, więc to ja prowadzę. Spadł śnieg, było dosyć ślisko. Podjeżdżam na parking przy domu, lekko mnie niesie. Poprawiam gazem i przepięknym ślizgiem uderzam w trzy samochody sąsiadów. Jeszcze tego samego wieczoru poszedłem do wszystkich, by ich przeprosić. Co ciekawe, nikt nie chciał mi uwierzyć, że to moja sprawka.

Czy podróżowanie Maluchem jest teraz dla ciebie dyskomfortem?

- Samochody robią się coraz większe. Nawet Mini czy nowy Fiat 500 są coraz większe. To naturalna kolej rzeczy.

Reklama

Wydaje mi się, że stronisz od kolorowych mediów...

- Raczej mi się to udaje, ale zdarza im się mnie przyłapać. Mimo wszystko staram się prowadzić normalne życie. Chcę jednak mieć panowanie nad kontaktem z mediami i samemu ustalać zasady.

Rozmawiałem kiedyś z Leszkiem Kuzajem. Powiedział mi, że złożono mu propozycję występu w "Tańcu z gwiazdami", z której zrezygnował. Tobie też proponowano takie rzeczy?


- Takie propozycje mi nie urągają, ale nie mam na to czasu. "Taniec z gwiazdami" akurat nie byłby dla mnie odpowiednim miejscem.

Może wolałbyś skakać do basenu?

- Szczerze mówiąc, to bardziej by to do mnie pasowało, gdyż można przy tym dmuchnąć adrenaliną, co bardzo lubię. Są programy, w których udział nie wiążę się z przyjemnością. Uważam, że udało mi się zachować odpowiednią proporcję dotyczącą mojego prywatnego życia i tego, co pokazują media.

Pokazując się w telewizji zakładasz maskę?

- Mam to szczęście, że nie muszę grać.

Ciągle jesteś takim uśmiechniętym gościem?

- Tak, chociaż są momenty, kiedy chcę kogoś rozszarpać. Moim życiowym nauczycielem jest Maciek Wisławski, mój wspaniały pilot. Miałem okres, kiedy byłem bezwzględnym sukinsynem, który dążył tylko do zwycięstwa. Wiślak zawsze mi mówił, że życie jest piękne. Nawet jak ktoś robił go w bambuko, to on zawsze reagował na to słowami "spokojnie, na pewno się pomylił".

Filozofia życia Maćka sprawdza się w sytuacjach, kiedy chcesz komuś powiedzieć coś ostrego. Ale to nie ma sensu. Zranisz tylko jego i siebie. Zacznij szanować samego siebie. Szukając dobra stajesz się lepszym człowiekiem.

Ale takie rzeczy chyba przychodzą z wiekiem...

- Mając dwadzieścia lat jesteś drapieżnikiem, chcesz zdobywać. Walczysz o pozycję, o miejsce. Ja mogę powiedzieć, że jestem człowiekiem, któremu coś się udało w życiu zrobić. Mówię tu zarówno o sporcie, ale przede wszystkim o mojej rodzinie. Mam żonę, z którą jestem właściwie od zawsze - wciąż mamy o czym rozmawiać, gdzie pojechać, co zrobić razem. Nasz najnowszy "nabytek", czyli nasza mała Antonina, która pojawiła się w naszym życiu bardzo późno daje nam ogromną energię.

Z Miśkiem Koterskim poruszyłem temat związków na odległość. Czy praca rajdowca pomaga zachować świeżość w związku?

- Są momenty, kiedy zaczyna tęsknić się za normalnością. Te ciągłe gonitwy na samoloty i podróże męczą. O tym, ile się dzieje w życiu sportowca można by opowiadać w nieskończoność.

Ale przecież ono jest takie kuszące! Tyle kobiet wokół! Leszek Kuzaj mówił, że kiedyś miał ich aż nadto...

- Każdy jest inny. Ja nie wchodzę w cudze łóżka. Ojciec nauczył mnie, że dżentelmeni o takich rzeczach nie mówią. Dżentelmeni - jeżeli już - to prostu to robią. Pozwól, że pozostanę w sferze dżentelmenów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama