Duży w Maluchu: Grzegorz Turnau

Ucieczka z Krakowa, prowadzenie winnicy, używki w show-biznesie i poparcie dla prezydenta - o tym między innymi rozmawiał z Filipem Nowobilskim jego najnowszy gość - Grzegorz Turnau. Zapraszamy na kolejny odcinek cyklu "Duży w Maluchu". Szczere wyznania za kierownicą gwarantowane!

Jaki jest powód tego, że się pan wyniósł z Krakowa?

- Ja się nie wynosiłem. Tylko mnie wyniosło. Przez zupełny przypadek odkryliśmy stary dom, który sobie remontujemy od dwudziestu paru lat. A ja zawsze chciałem mieć dom, otoczony swoją własną przyrodą.

Jest pan właścicielem winnicy. Czy to z powodu dodatkowego zabezpieczenia finansowego? Artyści mówią, że show-biznes bywa bardzo niewdzięczny.

- Po pierwsze, to potrzeba dywersyfikacji, odświeżenia emocji. Jak się robi cały czas to samo, to się zastyga w przyzwyczajeniach, rutynie. Jednak tworzenie winnicy zdecydowanie zmienia to podejście, bo się człowiek ma okazję poduczyć biologii, chemii, przypomnieć sobie rzeczy z liceum. A co do stabilności, to jest to inwestycja w przyszłe pokolenia. Prawdziwa winnica wymaga długiego czasu, aby przyniosła dochody. To są rzeczy, które realizują się na przestrzeni pokoleń. Ja nie liczę na to, że moje śpiewanie będzie zastąpione zyskownością winnicy.

Reklama

Trafiłem na raport, że 21 procent osób uprawiających wolny zawód jest narażona na uzależnienie alkoholowe. W kontekście winnicy - z czego się to może brać?

- To jest szalenie proste - sięgamy po trunki wtedy, kiedy chcemy się rozluźnić, odstresować. Jeżeli się tego nie umie dawkować, to się można uzależnić. I tyle. Bardzo wiele osób z tzw. branży, z show-biznesu przechodziło jakieś koszmary i gehennę związaną z narkotykami. Mnie to na szczęście nigdy nie dotknęło, nie miałem z tym kontaktu. Ale można przeholować, chociażby z winem i to nie jest tajemnicą, że w tym środowisku jest dużo okazji. Sam zawód, jak chociażby aktorstwo i rodzaj scenicznej działalności, wiąże się z krótkimi napięciami, dużą adrenaliną i potrzebą szybkiego relaksu.

Kiedyś wspominał pan, że będąc dzieckiem musiał opuścić Polskę i w Wielkiej Brytanii zaopatrywał w gadżety, które pomagały oswoić polską rzeczywistość.

- Ja wymyśliłem sobie wadę wzroku, żeby móc nosić okulary, bo za okularami czułem się bezpiecznie w obcym świecie. Miałem minus 0.5, ale już zażądałem okularów, bo nie widzę, jaki tramwaj nadjeżdża.

A teraz ma pan potrzebę sięgania po tego typu rekwizyty czy nie?

- Powiem panu w ten sposób, bo rozmawiałem ostatnio z pewnym mądrym człowiekiem od chińskiej medycyny i fizjoterapii... Mianowicie doszedłem do wniosku, że dla wielu osób wychodzenie na scenę jest paradoksalnie szukaniem azylu. Na scenie człowiek taki jak ja czuje się pewniej i daje to paradoksalnie pewną izolację.

Czy to się bierze z kompleksów?

- To się bierze ze wszystkiego. Człowiek się składa z tysiąca różnych strachów, lęków, zapamiętanych i takich, o których chciałby zapomnieć. Jeden bardziej, drugi mniej. Trzeba pracować nad tym, aby nie dać się usidlić takim lękom. Podejrzewam, że wiele osób, które błyszczą na scenie, tak naprawdę jest ludźmi nieśmiałymi. Ale to tak jak z okularami - jest rodzaj pewnej bezpiecznej przestrzeni, która powoduje, że sztuki performerskie wywołują w nas poczucie bardzo niebezpiecznej przestrzeni.

Zastanawiam się, czy warto ryzykować swój wizerunek, biorąc udział w różnego typu, może nie aktach, ale manifestacjach politycznych? Wyraził pan swoje poparcie dla prezydenta (Bronisława Komorowskiego - przyp. red.)

- Generalnie to raczej nie miałem takich przypadków, owszem - raz zostałem poproszony o występ na ostatnim wiecu prezydenta Wałęsy w Krakowie. No to ja powiedziałem, że zagram. Po pierwsze, za darmo. A po drugie bym chciał mieć możliwość spotkania się z tym politykiem. Do spotkania nie doszło, Wałęsa przegrał, ale jakiś czas później przyjechał do Krakowa jako już były prezydent. No i ja tam zostałem zaproszony. Kameralna sytuacja, przyniosłem płytę, wszystko odbywało się w atmosferze przyjemnej rozmowy, trochę o niczym, bo już było praktycznie pozamiatane. Przedstawiono mnie "To właśnie jest pan Turnau, który śpiewał dla pana, panie prezydencie na ostatnim wiecu", na co Wałęsa odparł "No to coś cienko śpiewał". Żart oczywiście w jego stylu, ale pomyślałem sobie - aha, jak tak, to ja dziękuję.

No ale coś pana skłoniło, żeby się znów zaangażować?

- Minione lata uważam za niesłychanie owocne, produktywne i ciekawe. Jestem człowiekiem, który widzi szklankę do połowy pełną, więc poparłem z pełnym przekonaniem człowieka, którego uważam za wybitnego polityka i za człowieka bardzo zasłużonego dla tego kraju i naszej rzeczywistości.

Mógł przecież pan się od tego odciąć.

- Proszę zauważyć, że znowu cienko śpiewałem, więc postanowiłem nie popierać prezydentów.

Na pana koncerty przychodzą osoby często z wyższych sfer, z wyższym wykształceniem i wśród nich też są fanatycy polityczni. Nie boi się pan z perspektywy czasu, że to może wpłynąć na ilość zleceń?

- Nie, nie, nie. Ponieważ mam 48 lat i nie mam już się czego bać. O tym, co dotąd robiłem, świadczą płyty, koncerty w dużych ilościach,  muzyka teatralna i trochę filmowa. Nie muszę nikogo zaczarować, żeby mi dał pracę. Ja uważam, co uważam, i daję temu wyraz, kiedy to ma sens. I już...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy