Duży w Maluchu: Enej

Mynio i Lolek z zespołu Enej dali namówić się na przejażdżkę białym Maluchem. O tym jak smakuje życie jednej z najpopularniejszych formacji muzycznych w Polsce opowiedzieli w szczerej rozmowie.

Filip Nowobilski: W Polsce takim symbolem motoryzacji był właśnie Fiat 126p, którym teraz jedziemy. Co było nim na Ukrainie?

Mynio: Łada.

A Maluchem nie jeździłeś? Albo chociaż Ładą?

Lolek: Ani tym, ani tym.

Mynio: Ja miałem Malucha, chociaż pochodzę z Ukrainy. Moi rodzice mieli żółtego na ukraińskich blachach. Nietrudno się domyślić, że był fenomenem.

"Kamień z napisem love" to wasz singiel, który trafił do sieci 1 czerwca, w Dzień Dziecka. Czy to ze względu na wasz target?

Lolek: Często zarzuca nam się, że jesteśmy kojarzeni z dzieciakami, że gramy dla młodej publiki. Nie wiem, czy to w ogóle jest zarzut, bo dla mnie fakt, że słuchają nas młodzi ludzie jest czymś super. Kojarzą nas także ze studentami, a to z kolei dowodzi, że naszymi odbiorcami są nie tylko ci najmłodsi. Na naszych koncertach widzimy też osoby starsze. Zespół Enej jest po prostu dla wszystkich.

Mynio: Data premiery singla "Kamień z napisem love" była trochę przypadkowa. To oczywiście Dzień Dziecka, ale chyba każdy z nas jest trochę dzieckiem i to tak naprawdę święto każdego.

Lolek: Był to też prezent dla fanów, bo to już trzeci singiel z płyty "Paranoja". Każdy z wypuszczonych do tej pory kawałków był inny. Ten jest najbardziej ubogi instrumentalnie. Nie ma w nim akordeonu, perkusji i gitary basowej. Sami śmiejemy się, że będzie to najlepszy utwór do remiksowania. Chcieliśmy, aby to nadal brzmiało jak Enej, ale było czymś świeżym. Gdybyśmy tego nie zrobili to usłyszelibyśmy, że się nie rozwijamy. Z drugiej strony popadając w skrajność ludzie zaczęliby nam mówić, że zmieniliśmy coś, co było dobre.

Reklama

Odnoszę wrażenie, że cały czas chcecie poszerzać swoje grono fanów...

Lolek: Na scenie jest ośmiu muzyków, z których każdy interesuje się czymś innym. Mimo to udaje nam się znaleźć wspólny mianownik. Jest nim muzyka folkowa. To ona nas łączy. Nie mamy jednak żadnych barier muzycznych, czy jakichś klapek na oczach. Zagramy dla każdej publiczności. Najważniejsze w naszym zespole jest dawanie uśmiechu, a przy tym łączenie narodów i kultur. To dla nas główny cel.

W Polsce jesteście w absolutnej czołówce - macie 900 tys. fanów na Facebooku. A jak jest z waszą popularnością na wschodzie?

Mynio: Na pewno nie jest ona tak duża jak w Polsce ze względu na to, że na Ukrainie nie gramy tylu koncertów. Skupiliśmy się na tym, aby grać tutaj, ale dla przykładu koncertowaliśmy też we Lwowie, moim rodzinnym mieście, co było dla nas fajnym przeżyciem. Mamy sporo zapytań o występy na Ukrainie, ale te muszą na razie poczekać. Nasz polski grafik jest zapełniony po brzegi. Nie zmienia to jednak faktu, że w naszej ojczyźnie jesteśmy coraz bardziej znani.

W Polsce dodatkowo jesteśmy ciekawostką. Nie ma w tym kraju zbyt wielu grup tworzonych przez młodych ludzi grających taką muzykę, którą dodatkową łączą ze wschodnią kulturą. Na Ukrainie takich zespołów jest więcej. My możemy być egzotyczni dla Ukraińców właśnie ze względu na język Polski.


Temat Ukrainy jest w polskich mediach ciągle obecny. Kiedy wy byliście ostatnio u siebie?


Mynio: Ja ostatnio byłem tam w trakcie nagrywania płyty. Pojechałem z Olsztyna do Kijowa samochodem. 1000 kilometrów w jedną stronę i tyle samo w drugą. Chciałem nagrać dźwięki, które moglibyśmy wykorzystać na naszym krążku i spotkać się z przyjaciółmi z zespołu Kozak System. Była to i rozrywka i odpoczynek. Byłem tam cztery dni.

Jest tam niebezpiecznie?

Mynio: Nie, Majdan jest już posprzątany, chociaż w dalszym ciągu jest tam sporo kwiatów upamiętniających te wszystkie złe rzeczy. Wszyscy są uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni. Wierzą, że wkrótce będzie o wiele lepiej.

Lolek: Ja ostatni raz byłem dwa lata temu przy okazji wspomnianego koncertu we Lwowie. Niestety czas nie zawsze pozwala nam jeździć do ojczyzny tak często i na tak długo jak sami byśmy tego chcieli. Mynio ma na Ukrainie całą rodzinę, ja tylko korzenie, które zawdzięczam babci przesiedlonej w czasie akcji "Wisła" na tereny Warmii i Mazur. Z rodzicami jeździliśmy do sióstr babci i jej brata, którzy tam zostali. Czasami nawet trzy tygodnie nie wystarczały, aby wszystkich objechać...

Na Facebooku często wrzucacie ogłoszenia o różnych zbiórkach charytatywnych i akcjach na rzecz osób poszkodowanych. To na pewno wpływa pozytywnie na wasz wizerunek, ale jeden z moich gości powiedział mi kiedyś, że nie bierze udziału w żadnych przedsięwzięciach tego typu, bo jest na nich jedyną osobą, która nie zarabia. Czy to podejście jest wam obce?

Lolek: Nie ukrywam, że nie gramy dziesięciu koncertów charytatywnych miesięcznie, bo to byłoby po prostu nie możliwe, ale staramy się pomagać tak jak możemy. Gramy dla dzieciaków przynajmniej raz w miesiącu. Dla nas najważniejsze jest to, aby zobaczyć na ich twarzach uśmiech i za pomocą zebranych pieniędzy zmienić ich życie na lepsze. To jest bezcenne. To, że gramy koncerty nie jest rzeczą wymuszoną. Nie jest to też budowanie wizerunku. Nie chcemy się nikomu przypodobać. To po prostu nasza potrzeba. Najczęściej spełniamy ją lokalnie. Jesteśmy związani z Olsztynem i to głównie tam działamy. Gdyby każdy artysta pomagał tak często jak może, to z pewnością wszystkim byłoby lepiej.

Mynio: Nie żyje się nam źle. Jeśli możemy poświęcić jeden dzień w miesiącu lub nawet kilka godzin, by sprawić dzieciom uśmiech to chyba warto. I bylibyśmy nieludzcy gdybyśmy myśleli inaczej.

Wasz ostatni teledysk jest piękny i to nie tylko ze względu na wasze błękitne garnitury. Są w nim także piękne widoki, a całość jest świetnie zmontowana. Czy w Polsce w ogóle opłaca się kręcić teledyski?

Mynio: Pieniądze na pewno nie przekładają się na liczbę wyświetleń na YouTube, ale zespół, który chce się rozwijać powinien inwestować w fajne klipy.

Lolek: Klip jest rzeczą konieczną. Ludzie przyzwyczaili się, że nie tylko słuchają, ale i oglądają.

Nie liczy się już chyba to czy teledysk zostanie puszczony w telewizji, ale sam odbiór wśród internautów...

Mynio: Dokładnie tak. MTV i Viva już się nie liczą. Kijem Wisły nie zawrócimy. Właściwie całe nakłady na promocję pompuje się teraz w internet...

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy