Dr Tomasz Gondek: Trauma po COVID-19 może trwać nawet do końca życia

"Ciężkie przebieg choroby będzie rodzić skłonność do utrzymywania się obaw i lęków w przyszłości" - wyjaśnia dr Tomasz Gondek /MAREK BEREZOWSKI/REPORTER /East News
Reklama

- Są publikacje, które jasno wskazują na to, że mamy coraz więcej zaburzeń lękowych i zaburzeń związanych ze snem. Mówi się też o wzroście problemów związanych z uzależnieniami od substancji psychoaktywnych - alkoholu i innych używek. Problem alkoholowy w Polsce i tak był duży, ale teraz sytuacja może jeszcze ulec pogorszeniu. Rosnącym problemem są także uzależnienia behawioralne, między innymi związane z nadmiernym korzystaniem z internetu - komentuje dr n. med. Tomasz M. Gondek, specjalista psychiatrii i koordynator badania "Ocena wpływu epidemii COVID-19 na zdrowie psychiczne" w Polsce.

42 kraje, ponad 51 tys. przebadanych osób - w tym ponad 1500 w Polsce. To dotychczasowe liczby dotyczące ogromnego badania "Ocena wpływu epidemii COVID-19 na zdrowie psychiczne". Co prawda całe przedsięwzięcie jest w toku, a na wyniki poczekamy jeszcze chwilę, ale już teraz specjaliści biorący w nim udział dostrzegają pewne niepokojące trendy. Pieczę nad projektem w naszym kraju sprawuje zespół złożony z trzech osób. To Anna Szczegielniak, Anna Rewekant oraz koordynator badania dr n. med. Tomasz M. Gondek. 

Ten ostatni w rozmowie z Interią opowiada nie tylko o samym badaniu, ale także o tym, jak pandemia niszczy nasze zdrowie psychiczne, jak lęk Polaków zmienia się w agresję, skąd u tak wielu otwarta niechęć do przestrzegania przepisów sanitarnych i dlaczego samo badanie może już stanowić pretekst do wylania wiadra hejtu.

Reklama

Bartosz Kicior, Interia: Na czym dokładnie polega "Ocena wpływu epidemii COVID-19 na zdrowie psychiczne"? To chyba dość duży projekt...

Dr. n. med. Tomasz Gondek: - To prawda, badanie prowadzone jest w tej chwili w 42 krajach na całym świecie, nam powierzono prowadzenie tego projektu w Polsce. Początkowo  miało potrwać do lipca, w okresie, który nazywamy obecnie pierwszą falą epidemii. Jednak w wielu krajach na świecie nie nastąpił taki moment, w którym można było znieść wszystkie ograniczenia i powiedzieć, że nastąpił koniec. Zdecydowano zatem o przedłużeniu badania do grudnia 2020 roku. Obecnie staramy się zebrać jak największą próbę, aby móc możliwie precyzyjnie ocenić wpływ pandemii na zdrowie psychiczne.

Badamy dwa główne obszary. Pierwszy z nich to problemy wywołane samą pandemią - obawy i lęki o zdrowie swoje czy bliskich czy o przyszłość w kontekście choroby. Wzmagają je niepewność co do czasu trwania stanu epidemii i kolejne wzrosty liczby zakażeń, w ostatnim czasie o wiele wyższe niż podczas pierwszej fali. Drugi z nich dotyczy wpływu środków podjętych w celu zwalczania skutków pandemii i wynikających z nich konsekwencji.

Są to ograniczenia, które uderzają w nas pod kątem ekonomicznym i zmieniają w znacznym stopniu nasze życie. Obserwujemy ogromne koszty walki z pandemią, już teraz mówi się, że sięgają ponad 100 miliardów złotych, a to wciąż nie koniec. Mamy pozamykane całe branże. Niepewność jest tym większa, że działania rządzących są dość nieprzewidywalne i w mojej ocenie chaotyczne. Nie wiemy, kiedy przepisy mogą się zmienić, z dnia na dzień zamykane są cmentarze, niektóre sklepy. To wszystko nie pozostaje bez wpływu na dobrostan psychiczny.

Ale nie ma jeszcze ostatecznych wyników badania?

- Wciąż zbieramy dane, ich analiza rozpocznie się dopiero po zamknięciu tego etapu. Jednak w międzyczasie przeprowadzono i opublikowano wyniki z kilku innych badań. Są publikacje, które jasno wskazują na to, że mamy coraz więcej zaburzeń lękowych i zaburzeń związanych ze snem. Mówi się też o wzroście problemów związanych z uzależnieniami od substancji psychoaktywnych - alkoholu i innych używek. 

Problem alkoholowy w Polsce i tak był duży, ale teraz sytuacja może jeszcze ulec pogorszeniu. Rosnącym problemem są także uzależnienia behawioralne, między innymi związane z nadmiernym korzystaniem z internetu.

Jak wygląda ewolucja wpływu pandemii na zdrowie psychiczne? Minęło już prawie dziesięć miesięcy i widać, że nasze podejście się zmienia.

- Z naszych własnych obserwacji wynika, że podejście do kryzysu było różnorodne, ale ulegało też pewnym zmianom. Niektóre osoby nawet po zluzowaniu obostrzeń nadal narzucały sobie pewne ograniczenia. Z obawy o zdrowie unikali kontaktu z innymi, nie wychodzili z domu. 

Z drugiej strony od początku pandemii widzimy też, że część ludzi kompletnie lekceważy jakiekolwiek zalecenia, podważając istotę czy wagę problemu. Nie chcą dostosować się do narzuconych ograniczeń.

- Lęk na początku był rzeczywiście silny. Silniejszy niż teraz. Pierwsze reakcje były, można powiedzieć, nawet ekstremalne. Dochodziło do przejawów stygmatyzacji osób, które mogły mieć największy kontakt z wirusem, czyli pracowników służby zdrowia. Stygmatyzacja była zresztą szerszym problem, występującym w różnych kręgach kulturowych. Na przykład w Chinach spotkały się z nią nawet rodziny osób mieszkających w Wuhan. Takie osoby w oczach innych stanowiły zagrożenie, budziły lęk i gniew.

Z czasem jednak pojawiło się poczucie znieczulenia. Nawet znaczne obciążenie stresem z czasem nieco powszednieje, bo nie jesteśmy w stanie utrzymać silnej reakcji na stresor na wysokim poziomie przez cały czas. 

Nagły, ostry bodziec stresogenny powoduje wyraźną reakcję organizmu, mobilizuje nas do walki albo ucieczki w obliczu zagrożenia. Po jakimś czasie nasilenie tej odpowiedzi stopniowo spada i nasz organizm powraca do stanu równowagi. 

Należy jednak pamiętać, że tutaj nie mamy do czynienia z sytuacją, w której źródło obaw pojawia się i zaraz znika. Ono jest obecnie przewlekłe. Dlatego to napięcie częściowo łagodnieje, ale utrzymuje się przez długi czas, rozregulowując gospodarkę hormonalną, zaburzając zdolność do przywrócenia równowagi. To, co dzieje się na poziomie organizmu, możemy do pewnego stopnia obserwować także na poziomie całych społeczeństw.

Czy ta agresja wobec pracowników służby zdrowia na wiosnę mogła być konsekwencją lęku?

- To była złożona sprawa, zdarzały się pojedyncze zachowania skrajne, ale powszechna była agresja słowna, choćby w internecie. Z jednej strony mogła być to manifestacja obaw, ujście dla lęku przed nieznanym, ale także ujawnienie się tej drugiej wspomnianej reakcji, czyli walki, kierowanej w tym przypadku na oślep -  wobec osób, które są na pierwszej linii zmagań z epidemią. To reakcja organizmu na zagrożenie: kiedy się pojawia, trzeba walczyć, działać, reagować. Wtedy pojawia się gniew, agresja. 

Taka reakcja pomagała naszym przodkom przetrwać w ekstremalnych sytuacjach. Gdy ucieczka była niemożliwa, pozostawała tylko walka. Koronawirus był zagrożeniem zupełnie nieznanym, czymś całkowicie obcym. Stąd nieufność, stygmatyzacja, a nawet agresja wobec ludzi, którzy potencjalnie mogli zarażać. Słyszeliśmy o tym, że lekarze i pielęgniarki znajdowali napisy na drzwiach do mieszkania, żądania wyprowadzenia się, były przypadki niszczenia samochodów.

To się trochę zmieniło. Przy obecnych liczbach zakażeń już prawie każdy albo zna kogoś, kto przeszedł COVID-19, był na kwarantannie, albo sam tego doświadczył. Wirus stał się czymś powszednim, coraz więcej też wiemy na jego temat. Nie jest to już czynnik prowokujący zachowania agresywne, bo nie rodzi tej niepewności, która na początku generowała takie skrajne reakcje.

Osobiście także starałem się wypromować to badanie wśród wielu osób, zachęcić do wzięcia udziału, gdyż im więcej odpowiedzi uda nam się zebrać, tym dokładniejsze będą wyniki analiz. Spotykałem się wtedy niekiedy z agresją słowną, pojawiały się komentarze, że celem badania jest zebranie danych, które będzie można wykorzystać przeciwko odpowiadającym albo też, że jest ono przygotowane i finansowane przez osoby, które "kierują światem".

To jakiś mechanizm obronny? Zaprzeczę temu, że zagrożenia nie ma, napluję na kogoś, kto ma inne zdanie w internecie, i poczuję się bezpieczniej?

- Przyczyny mogą być, jak zwykle, różne, ale faktycznie czasem to sposób na stworzenie poczucia bezpieczeństwa, ochrona samego siebie. Odcięcie się od myślenia o zagrożeniu, zaprzeczanie daje spokój ducha, zdejmuje obciążenie, którego nie bylibyśmy w stanie udźwignąć. Inną reakcją jest też nadanie sobie statusu osoby "oświeconej", wiedzącej więcej i lepiej. 

W myśl hasła "wyłącz telewizję, włącz myślenie", takie osoby sugerują wszystkim, ale przede wszystkim sobie, że mają dostęp do wiedzy, do której inni dostępu nie mają, są wyjątkowi, a inni zaślepieni i sterowani, bo czytają, słuchają i oglądają to, co przekazują media. To wzmacnia poczucie własnej wartości, zwłaszcza obecnie, w niepewnych czasach.

To oczywiście wynik uchybień i braków związanych z systemem edukacji. Słaba edukacja skutkuje potem noszeniem maski na szyi, stwierdzeniami, że w szpitalach leżą statyści albo że szczepionki szkodzą, bo ktoś przeczytał o tym w sieci. Różne internetowe, niesprawdzone źródła wydają się niektórym bardziej wiarygodne niż wiedza naukowa, która powinna być przekazana już w szkole. 

Stąd też bierze się niezadowolenie społeczne, protesty i opór wobec zasad, bo ludzie muszą mierzyć się z ograniczeniami, które wynikają z czegoś, w co nie wierzą. Problemy związane z ignorowaniem wiedzy i preferowaniem alternatywnych wyjaśnień dla wielu problemów nie pojawiły się jednak w czasie pandemii, występowały już na długo przed nią i dotyczyły często kwestii związanych z medycyną.

Kiedy możemy spodziewać się wyników badań?

- Odpowiedzi w internetowym kwestionariuszu badawczym zbieramy do 18 grudnia. Mamy już ponad 1500 odpowiedzi z Polski, a na świecie zebraliśmy dane od ponad 51 tysięcy osób z 42 krajów. To naprawdę duża próba, licząca dziesiątki tysięcy ludzi, więc analizy mogą potrwać nawet do około dwóch miesięcy. Będziemy jednak starali się przygotować publikację jak najszybciej. 

Inne badania na ten temat, które ukazały się do tej pory, miały o wiele węższy zakres badanych czynników lub grupy badanych były w nich mniejsze. Nasze badanie jest bardzo precyzyjne, bo zdajemy pytania o społeczny wymiar problemu, o warunki ekonomiczne i szeroki zakres objawów. 

Chcemy zbadać nie tylko zaburzenia lękowe czy depresyjne, ale też takie kwestie jak seksualność w czasie pandemii, zmiana rytmu dnia, zmiana nawyków żywieniowych, skłonność do sięgania po używki, używania mediów społecznościowych. Staramy się znaleźć przyczyny różnych podejść do epidemii. 

Jest ogromna grupa osób, które podważają fakt istnienia wirusa, są przekonani, że pandemii nie ma, że to spisek, mechanizm mający ułatwić depopulację albo większą kontrolę nad społeczeństwami. Pytamy, skąd się to bierze. To zdecydowanie największe badanie tego typu i najszersze w kontekście tematyki, którą analizujemy.

Co przyniesie najbliższa przyszłość? Dalsze "powszednienie" wirusa?

- Musimy odejść w takich rozważaniach od kontekstu jedynie obecnej pandemii. Ona może potrwać długo, choć nawet gdyby miała skończyć się choćby i za kilka miesięcy, nie mamy pewności, czy za rok, za dwa nie nadejdzie kolejna. Technologia transportu, która daje nam dziś fantastyczne możliwości podróżowania, to też droga roznoszenia chorób zakaźnych, dająca im potencjał do szybkiego rozprzestrzeniania się po całym świecie. 

Możliwość podróżowania na drugi koniec świata, szybki i wygodny transport sprawił, że epidemia nie objęła tylko obszaru Chin, a cały świat i to może się powtórzyć w dowolnym momencie w bliższej lub dalszej przyszłości.  

Pojawiają się głosy, żeby skupić się na działalności lokalnej i wykorzystać również dostępną technologię, żeby nieco ograniczyć podróżowanie. Ono nie zawsze jest koniecznie, wiele działań, jak spotkania, zebrania, rozmowy, można przeprowadzić online.

Zaś co do samego powszednienia wirusa, to tak, jak wspomniałem, pomimo rekordów zakażeń, obawy są obecnie nieco mniejsze. Wielu ludzi przechorowało już COVID-19 i przeważnie był to łagodny przebieg, co zmniejsza obawy. Są oczywiście również osoby, które mają zupełnie inne doświadczenia, przebieg tej choroby u nich albo ich bliskich był bardzo ciężki albo i zakończył się tragicznie. To z pewnością będzie rodziło skłonność do utrzymywania się obaw w przyszłości.

Dotarłem do badań z Finlandii, zgodnie z którymi większość badanych przyznała, iż miewa koszmary związane z pandemią. Obrazy w snach były przeróżne - od zakażenia, przez chorobę bliskich, po jakieś społeczne sytuacje, typu brak maseczki w miejscu publicznym. Wszystkie jednak wywołane obecną sytuacją. Czy takie traumy długo się utrzymają, nawet jeśli zwalczymy już wirusa?

- To bardzo interesujące zjawisko. To może być rezultat lęku spowodowanego pandemią i kryzysem. Koszmary o takiej treści mogą wiązać się z zagrożeniem, przed którym stoimy i nasz mózg stara się do niego przygotować. Jakość samego snu też częściej jest gorsza, mniej śpimy, budzimy się w nocy. Wspominaliśmy o stygmatyzacji, a z opisanymi sytuacjami lęku przed znalezieniem się w sytuacji społecznej bez maseczki może wiązać się także jej szczególny wymiar - autostygmatyzacja. 

- Wyobrażenie siebie, że jesteśmy w tłumie, nie mamy maseczki, nie zachowujemy środków ostrożności i postrzegamy samych siebie jako osobę, którą inni widzą jako zagrożenie, jako osobę twierdząca, że wirus to spisek - a nie chcemy być tak postrzegani. Sprawę pogarsza chaos związany z obostrzeniami, które zmieniały się z dnia na dzień. 

- Nie wszyscy wiedzieli, w jakiej są obecnie strefie, jakie zasady ich obowiązują, gdzie nosić maskę, jak się zachować. To było bardzo nieodpowiedzialne ze strony osób decyzyjnych. Przewidywalne, zapowiedziane odpowiednio wcześniej i podlegające mniejszej zmienności decyzje rodziłyby mniej stresu.

- Jeśli chodzi o traumy związane ze zdrowiem, mogą być ona skutkiem nie tylko pandemii koronawirusa, ale ciężkich chorób ogółem. Jeśli doświadczamy ich na sobie albo widzimy bliskich, którzy cierpią, to przeżywamy to na poziomie emocjonalnym w silny sposób. Mózg przechowuje przykre i traumatyczne, nacechowane emocjonalnie wspomnienia. 

- Ta pamięć może trwać nawet do końca życia. Jeśli mamy dużą podatność na obciążenie takimi problemami i nie otrzymamy odpowiedniej opieki, może prowadzić do poważnych problemów, rozwoju przewlekłych zaburzeń związanych ze stresem, zaburzeń lękowych czy depresji.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy